[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przechodnie, którzy w panice szukali schronienia w centrum, zebrali się
razem, czekając na rozwój wypadków. Wielu chciało wyjść, ale zachowali
milczenie, gdy agresywna mniejszość obrzucała obelgami zastępcę
komendanta.
Na jego znak policjanci zaczęli rozbierać barykadę. Najpierw odrzucili
na bok budkę z hamburgerami, potykając się i ślizgając na tłuszczu. W
tłumie doszło do przepychanek, a dzieci zaczęły piszczeć na widok cieni
mocujących się na ścianach holu wejściowego.
 No tak...  Przeniosłem ciężar ciała ze swojej zranionej nogi na drugą,
przygotowując się do dołączenia do exodusu.  To już koniec. Koniec
małej rewolucji w Dolinie Tamizy...
 Niezupełnie.  Stojący obok mnie starszy człowiek w szarym palcie,
z teczką w ręce, uśmiechał się do siebie z rezygnacją. Zauważyłem go za
kontuarem punktu informa cyjnego i doszedłem do wniosku, że akurat
wychodził, kiedy rozpoczęły się zamieszki.  Obawiam się, że tej nocy nie
spę dzimy w swoich łóżkach...  Pokazał na znajdujące się obok toalet
wejścia służbowe.
Wyszła z nich grupa porządkowych, techników w pomarańczowych
kombinezonach i około pięćdziesięciu kibiców w koszulkach z krzyżami
św. Jerzego. Przepychali się agresywnie przez tłum, maszerując prawie
równym krokiem. Na ich czele szedł Tom Carradine, wciąż w swoim
błękitnym mundurze działu PR. Nie był już gorliwym wyznawcą, którego
wiarę w centrum handlowe odbierałem jako tak wzruszającą. Wydawał się
teraz opanowany, czujny i poważny, niczym torreador stający przed
tępym, ale niebezpiecznym bykiem. Za nim, tworząc jego osobistą
ochronę, szli dwaj porządkowi, którzy powalili na ziemię Duncana
Christiego, kiedy próbował wcisnąć mi do ręki nabój. Obaj trzymali
strzelby, które, jak podejrzewałem, zrabowali z jednego z wielu sklepów z
bronią znajdujących się na terenie Metro-Centre. Carradine prawą rękę
trzymał uniesioną ponad głową, ruchami palca wskazującego dając znaki
swoim ochroniarzom. Był pewny siebie i nieustraszony, szczęśliwy, że
stanął wreszcie przed najwyższym wyzwaniem, jakie go mogło spotkać.
Zaraz za ochroniarzami szedł William Sangster, jego szerokie ramiona
kołysały się z boku na bok, głowa pochylona była jak u boksera przed
wyjściem na ring. Wodził wzrokiem po tłumie, jakby szukał dawnych
uczniów, którzy wciąż chodzili na wagary. Uśmiechał się zmieszany,
niepewny siebie i tego, co robi w towarzystwie tych uzbrojonych ludzi.
Rozległ się wystrzał, ostry huk jak trzaśniecie drzwi. W hali zapadła
cisza. Uniesiona strzelba wycelowana była w sufit. Słaby dymek z jej lufy
rozpłynął się w dusznym powietrzu. Zastępca komendanta opuścił
megafon, a policjanci rozbierający barykadę zamarli, czekając na dalsze
rozkazy.
Carradine oddał strzelbę jednemu z ochroniarzy. Zdjął czapkę z
daszkiem, uwalniając blond włosy opadające z zaskakująco wysokiego
czoła. Wsłuchał się w ciszę, a potem przemówił do mikrofonu, podanego
mu przez ochroniarza. Jego głos skażony akcentem miast przy autostradzie
zahuczał ponad głowami policjantów i żołnierzy na zewnątrz.
 Metro-Centre jest chronione... Wycofajcie wszystkie oddziały...
Powtarzam, Metro-Centre jest chronione... Mamy zakładników...
Powtarzam, mamy zakładników...
Dzwięki odbijały się od ścian centrum, bębniąc o dach. Carradine,
porządkowi i technicy patrzyli w górę, jakby spodziewali się ocalenia
przychodzącego z nieba. Nawet Sangster zadarł głowę.
 Co oni wyprawiają?  powiedziałem cicho do starszego zmęczonego
człowieka, który stał obok mnie.  Liczą chyba na cud.
 Mało prawdopodobne...  Próbował złapać zasięg na swojej komórce,
w końcu jednak zrezygnował.  Ale jest pan na właściwym tropie.
 A ci zakładnicy? Kim oni są?
 To akurat mogę panu powiedzieć. My nimi jesteśmy...
Tłum jęknął i setki rąk pokazały na sufit wąskiego westybulu przed
holem wejściowym. Stalowe drzwi przeciwpożarowe wolno opadały,
odcinając barykadę, zastępcę komendanta i jego policjantów.
Głębokie metaliczne dudnienie jak zgrzytanie zębów olbrzyma
wypełniło hol, kiedy drzwi przeciwpożarowe sięgnęły podłogi. Rozeszła
się wibracja, głęboka poddzwiękowa fala, która wydawała się dobiegać też
w mniejszych drżeniach od drzwi wyjściowych centrum, z dalszych
placówek ogromnego skarbca, który odciął się od reszty świata.
Popatrzyłem na ciężką osłonę i pomogłem starszemu mężczyznie usiąść
na krześle przy kontuarze. Podziękował mi i zauważył:
 Pana noga krwawi.
 Wiem. Proszę mi powiedzieć, jesteśmy zamknięci?
 Na to wygląda.
 A Brama Północna?
 Podejrzewam, że też jest zamknięta.
 A boczne wyjścia?
 Wszystko. Parkingi i rampy dostawcze.  Uniósł rękę, by mnie
uspokoić, widząc, że jestem zdenerwowany.  Oba wa przed ogniem,
rozumie pan. Najmniejszy przeciąg może zamienić mały płomień w
palenisko.
 To prawda...  Byłem zaskoczony, jak spokojny się wy dawał,
zupełnie jakby wiedział, co się stanie, i nabrał dystan su do tego, zanim
jeszcze wszystko się zaczęło. Patrzył z ża lem na swoją bezużyteczną
komórkę, rezygnując z myśli o skontaktowaniu się ze swoją żoną. Cały
czas próbując oszczędzać nogę, zapytałem:
 Pracuje pan tutaj, prawda?
 W księgowości. Na ogół jesteśmy dobrze poinformowa ni. Pan
Carradine to bardzo zdeterminowany młody czło wiek, ale centra
handlowe nie uczą, jak radzić sobie z prze mocą. Istnieje możliwość, że...
 Wojna ogarnie konsumencki świat? Niezła perspekty wa. Aż do teraz
bycie pralką było bezpieczne. Wieczorem do kogoś strzelano.
 Do tego aktora telewizyjnego? Bardzo mi przykro. Chy ba lepiej nie
wiedzieć, co się naprawdę stało.  Potrząsnął moją ręką.  Posiedzę tu
jeszcze chwilkę. Musi pan znalezć sobie jakieś miejsce do spania. Jest
duży wybór...
Siedział na krześle za kontuarem punktu informacyjnego, siwowłosy
sfinks gotów odpowiedzieć na wszelkie pytania, ale ignorowany przez
tłum, który przemierzał hol wejściowy, nie mogąc ustalić swojego
położenia. Carradine i jego świta zakończyli inspekcję swego nowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony