[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Swoją wizję. Jest rzadka  mo\liwa do uzyskania jedynie przy mało prawdopodobnym splocie
okoliczności  ale jest doznaniem, więc ją stracisz.
 Być mo\e to prawda, Sokratesie, ale kogo to obchodzi?  roześmiałem się.  Straciłem te\ swój
umysł i nie wygląda na to, abym miał go gdzieś odnalezć!
Uniósł brwi mile zaskoczony.
 Dobrze. W takim razie, wygląda na to, \e skończyłem ju\ pracę z tobą. Mój dług został spłacony.
 Ha!  uśmiechnąłem się.  Czy to znaczy, \e to dzień mojego końcowego egzaminu?
 Nie, Dan, to dzień mojego końcowego egzaminu.
Wstał, zało\ył plecak i odszedł wtapiając się w mrok.
Nadszedł czas powrotu na stację, tam gdzie wszystko się zaczęło. Miałem jakieś przeczucie, \e
Sokrates ju\ tam jest i czeka na mnie. O świcie spakowałem plecak i ruszyłem w drogę powrotną.
Podró\ zajęła mi parę dni. Złapałem samochód jadący do Fresno, potem podą\yłem autostradą
101 do San Jose, aby w końcu dotrzeć do Palo Alto. Trudno było uwierzyć, \e zaledwie parę tygodni
wcześniej opuściłem mieszkanie jako beznadziejny  ktoś".
Rozpakowałem swoje rzeczy i pojechałem do Berkeley. Dojechałem do znajomych ulic o trzeciej
po południu, na długo przed przyjściem Sokratesa na wieczorną zmianę. Zaparkowałem samochód na
ulicy Piedmont i poszedłem na spacer przez miasteczko uniwersyteckie. Właśnie zaczęły się zajęcia i
studenci zajęci byli byciem studentami. Przechadzałem się po Telegraph Avenue i obserwowałem
sprzedawców doskonale odgrywających role sprzedawców. Wszędzie, gdzie byłem  w sklepach
tekstylnych, w supermarketach, w kinach czy w salonach masa\u  wszyscy doskonale byli tymi, za
kogo się uwa\ali.
Minąłem uniwersytet, potem Shattuck, szedłem ulicami jak szczęśliwy fantom, duch samego
Buddy. Chciałem szeptać ludziom w uszy:  Zbudzcie się! Zbudzcie się! Wkrótce osoba, którą myślicie,
\e jesteście, umrze  a więc teraz obudzcie się i cieszcie się tą wiedzą: Nie ma potrzeby szukać 
osiągnięcia prowadza donikąd. Nie robią \adnej ró\nicy, więc będzcie szczęśliwi teraz! Mmiłość jest
jedyną rzeczywistością świata, poniewa\ wszystko jest Jednym. A jedynymi prawami są paradoks,
humor i zmiana. Nie ma problemów, nigdy nie było i nigdy nie będzie. Porzućcie zmagania, odrzućcie
swoje umysły, wyrzućcie troski i odprę\cie się. Nie ma potrzeby opierać się \yciu  po prostu starajcie
się robić wszystko jak najlepiej. Otwórzcie oczy i zobaczcie, \e jesteście czymś o wiele większym ni\
sobie wyobra\acie. Jesteście światem, jesteście wszechświatem  jesteście sobą, a tak\e ka\da inna
istota! Wszystko jest cudowna Bo\a Gra. Obudzcie się, odzyskajcie dobry humor. Nie martwcie się, po
prostu bądzcie szczęśliwi. Jesteście ju\ wolni!"
Chciałem mówić to ka\demu, kogo spotkałem, ale gdybym to robił, ludzie mogliby mnie uznać za
wariata lub wręcz za niebezpiecznego szaleńca. Wiedziałem czym jest mądrość milczenia.
Zamykano sklepy. Za parę godzin Sokrates miał przyjść na swoją zmianę. Pojechałem na wzgórza,
zostawiłem samochód i usiadłem na krawędzi urwiska, skąd rozciągał się widok na Zatokę. Patrzyłem
na San Francisco le\ące w dali i na most Golden Gate. Czułem wszystko, ptaki w gniazdach w lasach
Tiburon, Marin i Sausalito. Czułem \ycie miasta, obejmujących się kochanków, przestępców zajętych
 robotą", ochotników społecznych dających z siebie wszystko. Wiedziałem, \e wszystko to, co dobre i
złe, wysokie i niskie, święte i bluzniercze, jest doskonałą częścią Gry. Wszyscy odgrywali swoje role
tak dobrze! A ja byłem tym wszystkim, ka\dą cząstką. Sięgałem wzrokiem ku krańcom świata i
kochałem to wszystko.
Zamknąłem oczy, by pomedytować, ale zdałem sobie sprawę, \e medytuję teraz przez cały czas, z
szeroko otwartymi oczami.
Po północy wjechałem na stację. Rozległ się dzwonek sygnalizujący moje przybycie. Z ciepło
oświetlonego kantoru wyszedł mój przyjaciel, człowiek, który wyglądał jak krzepki pięćdziesięciolatek:
szczupły, wyprostowany, pełen gracji.
Podszedł do samochodu od strony kierowcy i uśmiechając się zapytał:
 Nalać do pełna?
110
 Szczęście to pełen bak  odparłem i zawahałem się. Gdzie ja to słyszałem? Czy było coś, o
czym powinienem był pamiętać?
Gdy Sokrates nalewał paliwo, ja myłem okna. Potem zaparkowałem samochód za stacją i po raz
ostatni wszedłem do kantoru. Był dla mnie świętym miejscem  niezwykłą świątynią. Tego wieczoru
pomieszczenie zdawało się być naładowane elektrycznością  coś się miało wydarzyć, ale nie miałem
pojęcia co.
Sokrates sięgnął do szuflady i wręczył mi du\y notes, popękany i wyschnięty ze starości.
Wypełniały go bardzo staranne zapiski.
 To mój dziennik  zapiski mojego \ycia od czasu młodości. Odpowie ci na wszystkie pytania, na
które nie uzyskałeś jeszcze odpowiedzi. Teraz jest twój, to prezent. Dałem ju\ wszystko, co mogłem.
Teraz twoja kolej. Moja praca skończona, ale ty nadal masz du\o do zrobienia.
 Co jeszcze pozostało do zrobienia?  zapytałem z uśmiechem.
 Będziesz pisał i będziesz uczył. Będziesz \ył zwyczajnym \yciem, ucząc się jak pozostać
zwyczajnym w niespokojnym świecie, do którego w pewnym sensie ju\ nie nale\ysz. Pozostań
zwyczajny, a mo\e przydasz się innym.
Sokrates wstał z krzesła i starannie postawił swój kubek na stole, obok mojego. Spojrzałem na jego
rękę. Błyszczała, jarzyła się jaśniej ni\ kiedykolwiek przedtem.
 Czuję się bardzo dziwnie  powiedział tonem wyra\ającym zaskoczenie.  Chyba muszę iść.
 Czy mogę ci jakoś pomóc?  zapytałem myśląc, \e ma kłopoty z \ołądkiem.
 Nie.  Wpatrując się w przestrzeń przed sobą jakby nic dookoła nie istniało, Sokrates podszedł
powoli do drzwi z napisem  Pomieszczenie prywatne", otworzył je i wszedł do środka.
Zastanawiałem się, czy nic mu się nie stało. Czułem, \e czas, jaki wspólnie spędziliśmy w górach,
wyczerpał go, chocia\ jaśniał teraz jak jeszcze nigdy dotąd. Zachowanie Sokratesa jak zwykle nie
miało dla mnie sensu.
Siedziałem na sofie i obserwowałem drzwi, czekając na jego powrót.
 Hej, Sokratesie, świecisz dzisiaj jak świetlik  zawołałem przez drzwi.  Zjadłeś na obiad
węgorza elektrycznego? Muszę cię zabrać ze sobą na Bo\e Narodzenie  będziesz fantastyczną
ozdobą na mojej choince.
Zdawało mi się, \e przez szczelinę pod drzwiami widzę błysk światła. No có\, przepalona \arówka
szybciej go stamtąd wygoni.
 Sokratesie, zamierzasz tam spędzić cały wieczór? Myślałem, \e wojownicy nie dostają
zatwardzenia.
Minęło pięć minut, potem dziesięć. Siedziałem trzymając w rękach jego cenny dziennik. Zawołałem
go, potem jeszcze raz zawołałem, ale odpowiadała mi cisza. Nagle zrozumiałem  to było niemo\liwe,
ale wiedziałem, \e to się stało.
Zerwałem się, podbiegłem do drzwi i pchnąłem je tak mocno, \e uderzyły w pokrytą kafelkami
ścianę z metalicznym łoskotem, który zadudnił echem w pustej łazience. Przypomniałem sobie błysk
światła sprzed paru minut. Sokrates jarząc się wszedł do łazienki i zniknął.
Stałem tam przez długi czas, a\ usłyszałem znajomy dzwięk dzwonka, a potem trąbienie klaksonu.
Wyszedłem na zewnątrz i mechanicznie zatankowałem samochód, wziąłem pieniądze i wydałem
resztę z własnego portfela. Gdy wróciłem do kantoru, zauwa\yłem, \e nawet nie zało\yłem butów.
Zacząłem się śmiać. Mój śmiech stał się histeryczny, po czym ucichł. Ponownie usiadłem na sofie, na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony