[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gotniały.  Czas podobno leczy rany, ale ta rana jest
jeszcze tak świeża...
Hanna, starając się za wszelką cenę zapanować nad
sobą, w milczeniu skinęła głową.
 Kuzynko  odezwała się po chwili drżącym
głosem.  Może zostawimy Roberta z jego porto,
a same przejdziemy już do salonu. Panie Mudd, prosi-
my o kawę do salonu zielonego.
 Tak, panienko.
 Za chwilę dołączę do pań  powiedział uprzejmie
Skandaliczne zaloty 91
Robert, a Hanna nagle zapragnęła powiedzieć, że nie
ma potrzeby, że może sobie sączyć to swoje porto
choćby do świtu... Bo nagle poczuła lęk, niewytłuma-
czalny lęk przed tą rozmową wieczorną, o którą prosił
rano głosem pełnym powagi. Niestety, tej rozmowy
chyba nie sposób uniknąć...
W salonie lady MacInnes, zamieniwszy z Hanną
zaledwie kilka słów, wyznała, że migrena, która trapi ją
od kilku godzin, staje się nie do zniesienia. Hanna
współczuła jej bardzo i sama nalegała, aby kuzynka nie
robiła sobie żadnych obiekcji i jak najszybciej schroniła
się w zaciszu sypialni.
Została sama w zielonym salonie. Popijała kawę,
wpatrując się w ciemne okno, i czekała cierpliwie, aż
przyjdzie brat i wyłuszczy to, czego podświadomie
z każda minutą lękała się coraz bardziej.
W pokoju jadalnym Robert, zapatrzony w dno
pustego już kieliszka, gorączkowo szukał w głowie
stosownych słów, które pomogłyby złagodzić cios, jaki
zadać musiał Bogu ducha winnej dziewczynie. Któreż
jednak słowo złagodzi prawdę tak okrutną... Zmęczo-
ny próżnym szukaniem, postanowił rzecz całą od-
łożyć. Powie Hannie o wszystkim jutro. Jutro, kiedy
lady MacInnes będzie już w drodze do Szkocji, a w re-
zydencji, oprócz służby, będzie tylko on i Hanna. Tak,
tak będzie lepiej.
Westchnąwszy ciężko, wstał od stołu. W mrocz-
nym holu przystanął na chwilę, spoglądając przez
otwarte drzwi do salonu zielonego, oświetlonego
92 Gail Whitiker
jasno. Nieobecność lady MacInnes zaskoczyła go, ale
nie zmartwiła. Dzięki temu będzie mógł spędzić z Han-
ną kilka chwil sam na sam.
Siedziała na krześle z wysokim oparciem, ustawio-
nym tuż obok okna, a jej czarny żałobny strój odcinał
się wyraznie od jasnej zieleni, która królowała w salo-
nie. Głowa Hanny zwrócona była w bok, oczy wpat-
rzone w jeden z obrazów na ścianie. Głowa kształtna,
osadzona na smukłej szyi, wynurzającej się z ramion
o linii przepięknej... O, tak. W Hannie wszystko było
przepiękne. Tej urody, zachwycającej, nie sposób było
nie zauważyć. Ale dotychczas ta uroda Hanny była dla
niego tylko oczywistym faktem, a teraz, po raz pierw-
szy, spojrzał na nią inaczej. Jak obcy mężczyzna,
a w dodatku mężczyzna... oczarowany, który nie może
oderwać wzroku od ciemnych loków, połyskujących
w blasku świec jak stare złoto, rzęs długich niepraw-
dopodobnie...
W Londynie ta prześliczna istota na pewno zrobiła-
by furorę, zjednując sobie ludzi nie tylko urodą, ale
i pełnym słodyczy obejściem. Obserwował ją przecież
od kilku dni, czasami wpatrywał się w nią wręcz
bezlitośnie, i nie znajdował niczego, czym nie mógł się
zachwycić. Jej inteligencja, wrodzony takt i najlepsze
maniery, uśmiech słodki, a jakże wesoły, morze cierp-
liwości wobec najbardziej uciążliwych gości, uprzej-
mość wobec służby... Ta piękna kobieta pełna zalet
będzie kiedyś czyjąś wymarzoną żoną.
Zdumiał się, że jego myśli podążają w tym kierunku.
A jednak tam właśnie podążyły, i nawet przez moment
Skandaliczne zaloty 93
zastanawiał się, czy nie przedstawić Hannie Stanforda.
Przecież James w odpowiednim czasie odziedziczy po
ojcu tytuł wicehrabiego i zostanie panem rozległych
włości, przynoszących duże zyski. Dla panny o wątp-
liwym pochodzeniu James Stanfod byłby partią znako-
mitą. Ale ten pomysł, rzecz osobliwa, wcale go nie
ucieszył.
 Robercie drogi  rozległ się dzwięczny, melodyjny
głos.  Wejdzże, proszę...
 Wybacz, Hanno, nie wiedziałem, że wyczułaś
moją obecność.
Odwróciła głowę, w wielkich oczach, teraz prawie
granatowych, coś błysnęło.
 Ja zawsze wyczuwam twoją obecność, Robercie.
Może dlatego, że jestem twoją najbliższą krewną.
Wolnym krokiem wszedł do salonu i znów przy-
stanął na moment. Z jakimże smakiem ktoś urządził
ten pokój! Patrzył zachwycony, bo już zapomniał
o pięknych, niemal pałacowych, wnętrzach rezydencji
w Gillindon Park. Może dlatego tak niewiele zachował
w pamięci, bo przecież chłopców nie interesuje kru-
chość wazonu z porcelany miśnieńskiej ani obrazy
Gainsborougha czy Rembrandta.
 Hanno? Czy pozwolisz powiedzieć sobie kom-
plement?  spytał z uśmiechem, podchodząc do komin-
ka.  Przez te kilka dni miałem okazję poznać ciebie
bliżej, widziałem, jak przyjmowałaś gości, którzy zje-
chali na pogrzeb. Jesteś, Hanno, panią domu czarującą,
taką, jaką była matka.
 Jesteś bardzo miły, Robercie  odparła Hanna,
94 Gail Whitiker
rumieniąc się z zadowolenia.  I cenię sobie bardzo, że
porównałeś mnie z mamą. Nalać ci kawy, Robercie?
 Dziękuję, mam jeszcze w ustach rozkoszny smak
brandy. Ale pózniej napiję się z przyjemnością.
Hanna skinęła głową i zapadła cisza. Osobliwie, że
w domu tak wielkim może panować tak wielki spokój...
 Hanno!
 Robercie!
Odezwali się w tym samym momencie i zaśmiali
jednocześnie, głośno, nienaturalnie, oboje wyczuwając
w sobie nawzajem ogromne napięcie.
 Proszę, mów pierwsza, Hanno! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony