[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyruszywszy o pogodnym świcie z Rzepką, kolo południa ominąwszy Bydgoszcz, ciągnęli w kierunku
Solca. Za dnia w kożuchach zgrzali się nawet, ale pod wieczór wiatr ruszył ze wschodu, przenikliwy i mrozny,
wcześnie więc stanęli na nocleg, wyszukawszy głęboki wykrot, który i koniom dawał schronienie. Spędziwszy
byle jak noc. gdy jeno wczesny świt zabarwił niebo, radzi znalezli się w siodłach, bo szybki ruch rozgrzewał
zdrętwiałe członki. Radocha zmierzał do dawnej Krzychowej siedziby nad Tonczyną. Jeśli nie spalili jej
Krzyżacy, zapewne stoi pusta i tam najlepiej byłoby się zatrzymać, po kolei objeżdżając znajomych w okolicy
osadników, póki na ślad Pizły nie trafi. Konie się nie zmarnują w ciepłej stajni, on zaś z pachołkiem nie będzie
czasu tracił na przygotowanie noclegów.
Słońce już zaszło i mróz przybierał, ale Radocha nie zatrzymywał się w znanej już okolicy, ciągnął dalej
lasem. Pełny księżyc stał na niebie, gasząc światło gwiazd, a siejąc własne przez bezlistne sklepienie gałęzi, tak
że jechać można było jak w dzień. Dotarłszy na wysokość gródka, skręcili na południe i wynurzyli się z boru tuż
naprzeciw niego.
Gródek stał na miejscu i lśnił w księżycowym świetle śnieżnymi czapami, okrywającymi dachy budynków
i samborzy. Ostrokół nad rzeczką pochylił się gdzieniegdzie lub nawet zwalił, widocznie podmyty wiosennymi
wodami. Zresztą nie zmieniło się nic, jeno głucha cisza panowała w gwarnej ongiś siedzibie.
Radocha rozglądał się i nachodziły go wspomnienia. Pod wałem, ledwo widoczne spod śniegu, leżą
kopczyki mogił towarzyszy, poległych w walce u przeprawy pod Grabiami, a wśród nich Krzychowego rodzica.
Niejeden legł z jego ręki, a mało brakło sam Radocha znalazłby tu swoją mogiłę. Człek nigdy nie wie, gdzie
miejsce na nią przeznaczone. Ale cóż, gdyby i wiedział? Uniknąć go nie potrafi.
Zadumę Radochy przerwał Rzepka, który zsiadłszy z konia, ruszył ku odległemu o kilkadziesiąt kroków
przejazdowi przez rzeczkę. Ledwo widoczna była spod nawianego śniegu, znacząc swój bieg małym
zagłębieniem, którego można by nawet nie zauważyć, gdyby nie pasy zarośli po obu brzegach. W jednym
miejscu była w nich przerwa, zjeżdżone brzegi rozchodziły się i tam stanął pachołek patrząc w dół, Radocha
podjechał ku niemu, a Rzepka, wskazując na bród, powiedział:
Ktoś ci tu jechał.
Radocha zeskoczył z konia, by obejrzeć ślady.
Stare mruknął.
Ująwszy konie za uzdy, przeszli zamarzniętą rzeczkę i przez otwartą na ścieżaj bramę, której opadnięte i
śniegiem na łokieć przysypane skrzydła wskazywały, że długo nie była zamykana, weszli w dziedziniec.
Radocha oddał Rzepce konia, każąc mu czekać, a sam ruszył do budynków, rzucających długi cień na lśniącą i
gładka płaszczyznę podwórca. Potknął się o kopczyk, którego tu nie pamiętał. Zapewne mogiła Terki, bo zmarła,
gdy on z Krzychem już stąd odjechali. Zaklął i splunął od uroku. Jeszcze po śmierci jędza przeszkadza. Z
niemiłym uczuciem wszedł do pustego i ciemnego wnętrza. Otworzył okiennice i blask księżyca rozjaśnił
obszerną izbę.
I tu pełno było śladów ludzkiego pobytu. Pod ścianami leżała ściółka, na kominie zwęglone resztki drew i
popiół, na stole zmarznięte odpadki jadła. Musiała tu bywać większa gromada ludzi.
Radocha obszedł cały dom. Wszędzie to samo. Zajrzał do stajni. Snuła się tu jeszcze w powietrzu nikła
woń koni, na podstryszu rozsypane było siano.
Wszedłszy na dziedziniec, Radocha zamyślił się. Gródek ani chybi służył za czasowe schronienie zbójom.
Zapewne znalazłby znajomków, ale wolałby spotkać się z nimi w jasny dzień, nie zaś znienacka w nocy. Jakiś
niepokój w nim wstawał i Radocha rozważał, czy nie lepiej byłoby poszukać noclegu gdzie indziej, choćby we
wsi, która też pewnie pusta, jeżeli nie spalona. Ale konie były zdrożone, pachołek niemal zasypiał, a i sam
Radocha czuł się utrudzony. Kazał przeto konie zawieść do stajni i naobroczyć, pojenie odkładając do rana, bo
żuraw studzienny pozbawiony był wiadra, a w rzece lód trzeba by rąbać.
Gdy pachołek zajął się końmi, Radocha skrzesał ogień i jął przygotowywać wieczerzę. Po chwili wszedł
Rzepka z naręcza bierwion, które znalazł w szopie. Dorzucali je do ogniska, by nagrzać wymrożone wnętrze, i
pożywiali się w milczeniu. Radocha zadumany był, wciąż nachodziły go wspomnienia związane z tym
miejscem. Opuszczona siedziba, skąd los wywiał ludzi, a pozostawił jeno mogiły, zda się zawsze grozić tym, co
ważą się zakłócić jej spokój. Może i dlatego Radocha postanawiał mieć się na baczności. Pachołek podrzemywał
już, jedząc, Radocha, mimo że sam znużony i senny, kazał mu iść spać, a sam kiwał się przed ogniem, słuchając
sennego pojękiwania Rzepki. Widno coś mu się złego śniło.
Przesiedziawszy kilka godzin bez innego ruchu jak dorzucanie suszu do ognia, wstał, by przeciągnąć zdrę-
twiałe członki, i skierował się ku stajni. Księżyc zaszedł, gwiazdy wskazywały, że północ już minęła, głucha
cisza panowała dokoła. Zajrzał do koni. Niepokoiły się, snadz dręczyło je pragnienie. %7łal mu było bydląt, ale
zbyt już był senny, by je napoić. Obudził Rzepkę, każąc mu czuwać do rana i o pierwszym świcie wyrąbać
poidło, a sam ułożył się do snu.
Zasnął zaraz, ale jak na jawie wiedział, gdzie jest, tylko czas jakby się cofnął. Czekał na Krzycha, by wraz
z nim ruszyć przeciw nadciągającym Krzyżakom i ogarniał go niepokój. Krzych już powinien się zjawić lub
będzie za pózno. Wreszcie usłyszał skrzyp kroków na śniegu i zgrzyt wrzeciądzy, z ciemności wyskoczył jasny
prostokąt otwartych drzwi, a w nim oświetlona księżycowym światłem stała Terka. Jak na jawie dostrzegł
najmniejszą zmarszczkę na jej starczej twarzy wykrzywionej złym uśmiechem.
Zerwał się, oblany zimnym potem, i otworzył oczy. Drzwi istotnie były otwarte, przez nie widniało zie-
leniejące już niebo. Zapewne pachołek wyskoczył po coś i drzwi za sobą nie zawarł. Ciągnęło od nich kąśliwe
zimno.
Radocha zerwał się roztrzęsiony i zły. Szybko wkładał ciżmy, by wyjść i skląć pachołka, gdy nagle ciszę
rozdarł przerazliwy krzyk Rzepki i urwał się zaraz.
W półświetle wstającego dnia Radocha latającymi rękoma macał dokoła, szukając miecza, gdy otwór drzwi
pociemniał. Radocha skoczył odtrącając stojącego w nich człowieka, ale w tej chwili uchwyciły go liczne dłonie,
obaliły na ziemię i wykręciwszy mu do tyłu ręce, wiązały je na plecach.
Radocha poniechał oporu. Spokojny już był. Koniec! Przy jasnym świetle wstającej zorzy poznał za-
konnych knechtów. Od brodu szedł rycerz w białym płaszczu z czarnym krzyżem, obok niego brat służebny w
płaszczu szarym. Zbliżali się bez pośpiechu. Gdy stanęli przed Radocha, rycerz coś rzekł do służebnego brata po
niemiecku, a ten przełożył:
Gdzie reszta zbójów?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Fred Saberhagen Berserker 14 Berserker's Star
- Anne McCaffrey Pern 14 The Girl Who Heard Dragons
- Sandemo Margit Saga o KrĂłlestwie ĹwiatĹa 14 Lilja i Goram
- Antologia SF StaĹo siÄ jutro 14 Cerebroskop
- 2004 14. Zimowe Ĺluby 2. Skandaliczne zaloty Whitiker Gail
- May Karol Pustynia ZagĹady
- May Karol W IndiaĹskim Zamku
- May Karol Piraci i KsiÄ ĹźÄta
- 03. May Karol Szuler
- M.Bachtin Slowo w powiesci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hadwao.keep.pl