[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od Achmeda. Jednak mała nitka uwiesiła się na drzewie. Tu, na prawo, pod sosną, ktoś leżał.
Ach, to była Mochallah!
 Do stu piorunów! Skąd pan to wie tak dokładnie?
 Czy pan nie widzi, że z tej gałęzi zdarte są prawie wszystkie szpilki, jakby rękami?
Dziewczyna wzbraniała się i trzymała się gałęzi; oderwano ją przemocą.
 Allah akbar, Allah jest wielki, ale pańska przytomność umysłu budzi zdumienie i
podziw!
 Maszallah!  zawołał Achmed, który śledził uważnie wszystkie nasze ruchy.  Sidi,
popatrz, co to?
Znalazł pod pinią kawałek gliniastego łupku i podał mi. Na jednej stronie kamyka wyryte
było dość wyrazne arabskie  m , a więc pierwsza litera imienia Mochallah.
 Nie wiesz, czy Mochallah miała przy sobie coś ostrego?  zapytałem Achmeda es
Sallah.
 Panie, ona nosi zawsze na szyi mały mun.
 Wie, że będziemy ścigali rozbójników i chciała nam dać jakiś znak. Oby tylko częściej
to czyniła!
 Ona będzie to czynić, sidi! Ten kamień zachowam dla siebie dopóki jej nie odnajdę.
 Musimy się jeszcze przekonać, czy odeszli z tych stron wzdłuż potoku, dlatego
pójdziemy trochę dalej.
Ruszyliśmy dalej, a ślady potwierdziły nasze przypuszczenia. W końcu wróciliśmy do
duaru, gdzie czekano na nas z utęsknieniem.
 Efendi, odjeżdżajmy już!  prosił szejk.  Może dopadniemy rozbójników jeszcze
dziś.
 Nie wydaje mi się, szejku. Oni mogą jechać prosto, a tymczasem my musimy tracić
dużo czasu na szukanie śladów. Jakiego masz konia?
 Ten kasztan jest bardzo dobry, chociaż nie tak rączy, jak klacz, którą mi uprowadzili.
 Achmed i emir z Inglistanu jadą także na dobrych koniach. Będziemy, więc mogli
oddzielić się od reszty.
 Oddzielić się?  spytał.  Po co?
 Czy nie wiesz, że każde wojsko wysyła przed sobą oddział, który bada okolicę i stara
się o bezpieczeństwo głównej siły? My właśnie utworzymy taki oddział. Twoich
sześćdziesięciu wojowników może jechać za nami, a my będziemy im ciągle zostawiali znaki,
by wiedzieli, w którym kierunku się poruszamy. Umówmy się z nimi co do znaków i
pożegnajmy, bo czas już wreszcie zabrać się do dzieła!
Szejk pojął szybko moje rady i posłuchał ich.
Dowódca gwardii tunezyjskiej nie mógł oczywiście do nas się przyłączyć. Wracał do el
Bordż.
 A teraz kolej na pana  rzekł, pożegnawszy się z innymi.  Wierz mi pan, że rozstanie
to najmniej przyjemny wynalazek, jakiego kiedykolwiek dokonano. Czy się jeszcze kiedy
zobaczymy?
 Inszallah  jeśli się Bogu spodoba. Drogi ludzkie zapisane są w księdze.
 Wiem, że się pan stał moim przyjacielem. Czy zechce mi pan wyświadczyć pewną
grzeczność?
 Bardzo chętnie, jeśli tylko potrafię.
 Bądz pan tak dobry i nie zastrzel Krumira, jeśli go pan przyłapie, lecz poślij mi go do
Tunisu! Tam mu pokażemy, co to znaczy kraść! Gdyby pan kiedyś przyjechał do Tunisu, to
nie zapomnij mnie odwiedzić. A teraz do widzenia! Niechaj Allah i prorok będą z panem!
Miej się pan na baczności przed Uelad Hamema i nie zapominaj, że jestem pańskim
przyjacielem!
Odpowiedziałem równie serdecznie i rozeszliśmy się: jedni na północ, drudzy na południe.
Niebawem dostaliśmy się do parowu. Tu wyjaśniłem krótko szejkowi znaczenie
znalezionych śladów i ruszyliśmy dalej. Trzymać się tropu na gruncie przeważnie skalistym
nie było łatwym zadaniem, dopomogła mi w tym jednak znajomość kierunku drogi Krumira.
Powiedział, że przekroczy Bah Abida, leżącą prostopadle do naszej drogi mniej więcej o
trzydzieści kilometrów. Ponieważ musieliśmy objechać kilka wzgórz i przepłynąć parę rzek,
przeto należało liczyć przynajmniej pięćdziesiąt kilometrów. Dodawszy zaś do tego stratę
czasu na szukanie śladów, potrzebowaliśmy dobrych piętnastu godzin, by się dostać do Bah
Abida.
Przejechawszy przez Hemormta Wergra, przepłynęliśmy Anneg, a wkrótce potem dużą
Milleg i zatrzymaliśmy się w dolinie Dżebel Tarf na krótki spoczynek. Na tym miejscu
odpoczywał także Kmmir. Zlady były całkiem wyrazne. Dolina ta ma z pięć godzin drogi
długości ku wschodowi, a przecina ją potok, wypływający z Bah Abida. Mieliśmy więc tę
górę przed sobą, na lewo Bu Baheur, Mezarę i Bordż Bir bu Hamed, a na prawo kraj
Szerenów i Uelad Kramemssa. Nie znając usposobienia tych ludzi, musieliśmy być bardzo
ostrożni. Tak samo widocznie myślał Krumir, bo nie poszedł dalej doliną, lecz wydostał się na
płaskowyż, aby po nim wyjechać na Bah Abida. Płaskowyż ciągnął się aż po Wadi Serrat, o
godzinę drogi zaś wznosiła się Bah Abida. Trop był tutaj bardzo wyrazny, ścigani jechali
cwałem, aby ten kraj zostawić jak najrychlej za sobą. Jak to poznałem ze śladów, wyprzedzili
nas zaledwie o trzy godziny drogi. Gdy to powiedziałem szejkowi, zawołał:
 Hamdidlillah, dzięki Bogu! Dościgniemy ich jeszcze dzisiaj!
 Mylisz się, Ali en Nurabi,  odrzekłem  chyba że klacz twoja jest tak licha, iż da się
w tak krótkim czasie dopędzić.
 Będziemy jechali przez całą noc!
 Czy w nocy rozpoznasz ślady?
 Masz słuszność. Oby Allah ciemność potępił! Spieszmy naprzód! Popędziliśmy znowu,
jak gdyby nas ktoś ścigał. Mój kary aż parskał z zadowolenia.
Tak gnaliśmy po równym terenie przez pewien czas, wkrótce jednak tamte konie zaczęły
pienić się i parskać ze zmęczenia. Jeden po drugim zostawały w tyle, a tylko klacz Achmeda
trzymała się dzielnie. Szejk był zły, że jego kasztan tak mało był wytrwały.
 Czy widziałeś kiedy konia,  zapytał mnie  który by tyle obiecywał, a w potrzebie
zawodził? Był to jeden z moich najlepszych koni, lecz od dzisiaj ma diabła w sobie. Ale
będzie on jeszcze musiał pędzić, dopóki nie padnie!
 Wtedy ty wezmiesz siodło na plecy i spróbujesz, czy na własnych nogach prędzej nie
pójdziesz. O szejku, kto się najbardziej śpieszy, ten nie zawsze najszybszy!
 Ty szydzisz ze mnie, efendi!
 Nie, gdyż i mnie jest nieprzyjemnie. Powinienbyś jechać ze mną na przedzie,
tymczasem teraz jest tylko trzech takich, którzy by potrafili tego dokonać.
 Kto? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony