[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wróciłem do audytorium. Mijając miejsce, gdzie poprzednio wymieniono moje nazwisko,
chciałem się uwa\nie przyjrzeć obu nieznajomym, ale krzesła ich były ju\ puste. Uciekli.
Bodajbym nie odszedł był od nich!
Dopiero po dłu\szej pauzie wyszła na podium para artystów. Marta musiała się uspokoić.
Franciszek zagrał utwór koncertowy, po czym publiczność zachwycona i porwana niechętnie
opuszczała salon. Sporo czasu minęło, zanim sala się opró\niła. Winnetou wyszedł wraz z
tłumem, zostawiając mnie samego z rodzeństwem Vogel. Byłem z tego rad, gdy\
rozmawialiśmy po niemiecku i Winnetou nic by nie rozumiał. Skoro uznałem, \e ju\ nikt
spośród oczarowanych słuchaczy nie będzie się narzucał śpiewaczce z wyrazami hołdu,
rozchyliłem zasłonę. Po krótkiej chwili milczenia podałem jej ramię i opuściliśmy lokal.
Franciszek został, aby załatwić rachunki z gospodarzem.
Niebo wieczorne miało ten dziwny kolor, właściwy firmamentowi Nowego Meksyku, gdzie
często przez całe rok nie pada kropla deszczu. Księ\yc świecił, było widno, niemal jak za dnia.
Dom, który oboje rodzeństwo zamieszkali na krótki czas pobytu w Albuquerque, wznosił siew
pobli\u rzeki. Gospodyni. Hiszpanka, była wdową. Marta nie chciała ulokować się w
tutejszych gospodach, które wprawdzie noszą nazwą hoteli lecz nie posiadają \adnych wygód,
a są bardzo drogie i, co najwa\niejsze, skupiają wszelką zbieraninę istot, zagra\ających nie
tylko wygodzie i spokojowi, lecz osobistemu bezpieczeństwu. Wąska, wydeptana ście\ka
zaprowadziła nas nad brzeg rzeki. Przez krzaki nadbrze\ne widać było obrastające rzekę, gęste
sitowie. Gospodyni otworzyła drzwi. Oczekiwała powrotu rodzeństwa tote\ wielce była
zdumiona, gdy zobaczyła lokatorkę w towarzystwie obcego mę\czyzny. Ale, nic nie mówiąc,
oświetliła wąskie schody, prowadzące na piętro, gdzie w trzech pokojach mieszkali Voglowie.
Domy z takimi piętrami są nader rzadkie w Albuquerque. Gospodyni, zapaliwszy lampy,
wyszła, uprzednio jednak upewniła się, \e brat Marty wkrótce przyjdzie.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Trzeba było mówić, zacząłem więc:
Wie pani naturalnie, \e Franciszek odwiedzał mnie w Europie i poinformował o waszej
sytuacji?
Tak. To ja dodałam mu odwagi, aby się zwrócił do pana.
A\ odwagi?
Rozumie się. Mniemał, \e się pan nie zechce nami zająć po tym wszystkim, co zaszło.
W takim razie, niestety, nie myśli o mnie tak, jakbym sobie tego \yczył. A zresztą, to
Winnetou skierował was do mnie.
Bóg nam zesłał tego złotego człowieka. Wydzwignął nas z nędzy i tylko dzięki jego
poparciu mogliśmy rozpocząć tournee koncertowe.
Jak się wam opłaca?
Wyśmienicie! Pierwszy nasz występ spotyka się zwykle z rezerwą, potem publiczność
domaga się parokrotnego powtórzenia koncertu.
A teraz dokąd jedziecie?
Do Santa F i dalej na wschód.
Aha! Nie jest ju\ pani zadowolona z dotychczasowego powodzenia, chcesz zostać
milionerką!
Z opuszczonymi oczami, z wyrazem głębokiej powagi odezwała się:
Milionerką? O, nie chciałabym po raz drugi być nią, w ka\dym razie za tę cenę, jak ju\
raz musiałam zapłacić. Przekonałam się a\ zbyt prędko, \e byłam tylko olśniona bogactwem.
Mówi pan o moim powodzeniu? Niech pan nie sądzi, \e ono mnie upaja! Wie pan, \e ju\
wówczas wolałam śpiewać w domu, ni\ przed publicznością. Nie marzyłam bynajmniej o
przyszłości śpiewaczki, którą mo\e słuchać ka\dy, kto zapłacił za bilet. O wiele lepiej by mi
było, gdyby mnie wówczas nie odkrył kapelmistrz. Zaopiekował się mną, wszak nie mogłam
się temu przeciwstawić. Gdyby tego nie uczynił, pozostałabym nadal biedną hafciarką i&
Nie dokończyła zdania. Poniewa\ się nie odzywałem się, podjęła:
Byłabym mo\e szczęśliwsza, albo, co więcej, zostałabym nadal tak szczęśliwa, jak byłam
podówczas.
Mam nadzieję, \e nie zalicza się pani do osób nieszczęśliwych! Odemknęła powieki, w
zamyśleniu wpatrzyła się w przestrzeń ponad moją głową i rzekła:
Czym jest szczęście i nieszczęście? Nie nale\y mieszać szczęścia z wiecznie trwającą
radością, a nieszczęścia z nigdy nie ustępującym bólem wewnętrznym. Ale jeśli mnie pan
zapyta, czy jestem zadowolona, wówczas odpowiem panu tak, skoro się do tego& zmuszę.
Rozmowa przybierała obrót nieco męczący. Dlatego ucieszyłem się, kiedy wrócił
Franciszek. Przyniósł jakieś zawiniątko. Zło\ywszy na stole, podał mi rękę i rzekł:
Serdecznie pana witam, panie doktorze! Któ\by mógł przypuszczać! Oniemiałem ze
zdumienia, ale i radości, gdy pana ujrzałem. Ale teraz uczcimy nasze spotkanie. Przyniosłem
coś w tym celu. Odgadnijcie, co?
W ka\dym razie wino?
Tak, ale jakie? Oto przeczytaj pan!
Riedesheimer Berg przeczytałem.
Tak rzekł, śmiejąc się i podsuwając mi pod oczy flaszkę. A teraz dziwi się pan
bardzo?
Nie wcale nie. Raczej się gniewam.
Dlaczego?
To wino nie jest prawdziwe.
Z początku skosztujemy!
Niekoniecznie, gdy\ nawet etykieta jest podrobiona. Miejscowość nazywa się
Rudesheim, a nie Riedesheim.
Ach! krzyknął rozczarowany, oglądając uwa\niej etykietę, Tego nie zauwa\yłem.
Gruby byk ortograficzny! Jeśli etykieta została tu wydrukowana, to tym bardziej wino
tutaj było tłoczone. Ile\ pan zapłacił za flaszkę?
Piętnaście dolarów.
Za dwie?
Za jedną.
Tak, to jeszcze uchodzi! Bywają Rudesheimery, które na miejscu więcej kosztują. Mo\na
jeszcze przeboleć stratę trzydziestu dolarów. A więc skosztujmy!
Napełnił trzy szklanki. Trąciliśmy się i podnieśli szklanki do ust. Voglowie ju\ po
pierwszym hauście zrobili miny niezbyt radosne. Ja wcale nie piłem, gdy\ zapach mi
wystarczył. Była to zbutwiała polewka z octu i rodzynków.
Niech się pan tym nie przejmuje rzekłem. Nie przyszedłem do was, aby się upić.
Odsuń pan tę lurę i siadaj! Pomówimy o czymś wa\niejszym.
Tak, o pańskich czynach w Egipcie! rzekł oglądając mnie z zaciekawieniem.
Zadanie jest ponad siły. Jestem przekonany, \e nic pan nie wskórał. Nawet najmądrzejszy
człowiek na świecie nie potrafiłby odnalezć poszukiwanego, przy tak nielicznych i mglistych
poszlakach.
Hm! We mgle nieraz wpadają na siebie ludzie, którzyby się podczas pogody nigdy nie
spotkali.
Jak, co?! Co pan powiedział? To ma znaczyć, \e pańska podró\ nie była jednak daremna?
To ma znaczyć, \e zmuszę pańską siostrę do czegoś, co, jak się zdaje, jest jej nader
niemiłe.
Mianowicie?
Twierdziła poprzednio, kiedy pana tu nie było, \e nie ma chęci zostać znów, milionerką.
Milionerką? Czy do tego właśnie chciałby ją pan zmusić?
Tak. Mówię z całą powagą.
To byłoby więcej ni\ dziwne, więcej ni\ cudowne! zawołał, zrywając się z miejsca.
Marta wpatrywała się we mnie uwa\nie ale nadal milczała.
Nic cudownego nie ma w tej całej sprawie rzekłem. A dziwne jest tylko to, \eśmy
jeszcze jej nie załatwili.
A więc niech pan od razu przystąpi do rzeczy! Wyraził pan swego czasu przekonanie, \e
towarzysz Smalla Huntera jest oszustem i nazywa się Jonatan Melton.
I tak jest istotnie.
Czy spotkał go pan?
Tak, jak równie\ Smalla Huntera. Jednego martwego, drugiego \ywego.
Którego?
Meltona. Smali Hunter nie \yje.
Mój Bo\e! A więc jesteśmy spadkobiercami ogromnego majątku!
Milionowego! dodałem. Schwycił się za głowę i rzekł:
Ktoby chciał uwierzyć!. Co za radość! Chocia\by przez wzgląd na rodziców! Teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- 1589011384.Georgetown.University.Press.Biotechnology.and.the.Human.Good.May.2007
- 0415423511.Routledge.Understanding.Terrorist.Innovation.May.2007
- Bunsch Karol PowieĹci piastowskie 14. WYWOĹAĹCY
- May Karol Pustynia ZagĹady
- May Karol Piraci i KsiÄ ĹźÄta
- 03. May Karol Szuler
- Harry Harrison Cykl Planeta śÂmierci 1
- Adorno, Theodor Negative Dialectics 3b Models World spirit
- Cherry, C J Cyteen 3, La Vindicacion
- Jeffrey D. Kooistra Dykstra's War
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- felgiuzywane.opx.pl