[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rekwiem, czyli msza święta ofiarna, jakiej nigdym wcześniej
nie widział
Czy istniała gdziekolwiek piękniejsza kaplica? Czy kiedykolwiek biały marmur został
u\yty lepiej ni\ tutaj? I jakie\ to zródło wiecznego złota zrodziło te piękne arabeski i te
wysokie okna, oświetlone od zewnątrz przez ogień, który nadawał kolorowemu szkłu wygląd
drogocennych klejnotów  na podobieństwo świętych obrazków w witra\ach.
Obrazki te jednak nie były święte.
Stałem na galerii dla chóru, znajdującej się wysoko nad przedsionkiem kaplicy.
Widziałem przed sobą wielką nawę główną, zwieńczoną ołtarzem. Za ramiona trzymali mnie
znowu dostojni lordowie, wykonując swój obowiązek z większym ni\ wcześniej
przekonaniem.
Umysł mój rozjaśnił się nieco. Do oczu i czoła ponownie przytknięto mi jakiś
wilgotny materiał, który wcześniej zanurzono chyba w wodzie pochodzącej z lodowato
zimnego strumienia górskiego.
Pomimo mego osłabienia, pomimo gorączki widziałem wszystko.
Widziałem czerwono-złoto-niebieskie wizerunki demonów, wkomponowane w
błyszczące witra\e jak podobizny aniołów bądz świętych. Widziałem ich drwiące oblicza, ich
kojarzące się z pajęczyną skrzydła, ich szponiaste dłonie.
Całą szeroką nawę główną zajmowali odziani w swe rubinowe szaty członkowie
dworu, zwróceni frontem do balasków, za którymi widać było wysoki ołtarz.
Zamykająca prezbiterium absyda pokryta była malowidłami. Demony tańczące w
piekle, kąpiące się radośnie w upragnionych płomieniach... A nad nimi: rozpostarte proporce,
na których złotymi literami wypisano tak dobrze mi znane słowa świętego Augustyna o
płomieniach nie będących prawdziwym ogniem, lecz znamieniem oddzielenia od Boga. Tyle
\e wyraz  oddzielenie zastąpiono tu łacińskim słowem  wolność .
Aacińską formę wyrazu  wolność wypisano wielokrotnie na fryzie, który ciągnął się
pod balkonami na obydwu wysokich marmurowych ścianach kaplicy. Na mniej więcej tej
samej wysokości znajdował się mój balkon, z którego  podobnie jak z pozostałych 
obserwowali uroczystość inni członkowie dworu.
Zwiatło zalało wysokie sklepienie kaplicy, w której odbywało się... Właśnie  co?
Wysoki ołtarz udrapowany był karmazynowym materiałem, obszytym złotą lamówką.
Spoza tych licznych zasłon wyzierała jednak\e scenka, na której jakieś białe postacie pląsały
w infernalnych płomieniach. Wzrok mógł mnie wszak\e mylić, stąd słowo  pląsały
niekoniecznie oddaje charakter tej sceny.
Dokładnie za to widziałem masywne lichtarze, umieszczone przed zastępującą
58
krucyfiks ogromną kamienną figurą upadłego anioła Lucyfera. Cała ta zastygła w marmurze
postać stała w piekielnych płomieniach  paliły się zarówno długie loki szatana, jak i
wszystkie jego szaty. W uniesionych w górę rękach trzymał on symbole śmierci: w prawej
miał kosę, a w lewej katowski miecz.
Na widok tej figury wydałem z siebie bezgłośny okrzyk, albowiem była ona
usytuowana w tym samym miejscu, w którym spodziewałem się ujrzeć ukrzy\owanego
Chrystusa. Mimo to na chwilę  osłupiały i zamroczony  moje usta zło\yły się w uśmiech
i usłyszałem, jak umysł mówi mi, \e widok Boga na krzy\u w tym miejscu byłby wcale nie
mniej groteskowy.
Stra\nicy wzmocnili swoje uściski. Czy\bym się zachwiał?
Spośród otaczającego mnie zbiorowiska dobył się przytłumiony dzwięk bębnów 
powolny i złowieszczy, arcysmutny i piękny zarazem w swej powściągliwej prostocie.
Zawtórowały mu głośno instrumenty dęte, grając przepiękną, swobodną melodię, nie
zaś powtarzające się bez końca akordy, które słyszałem ubiegłej nocy. Była to posępnie
modlitewna polifonia głosów tak głęboko melancholijnych, i\ serce moje przepełniło się
bezdenną \ałością, a do oczu napłynęły łzy.
Ach, có\ to jest? Czym jest ta soczysta muzyka, która otacza mnie i zalewa całą nawę,
niosąc się echem po atłasowych marmurach, aby powrócić w jeszcze doskonalszej formie
tam, gdzie stoję  wpatrzony w odległą podobiznę Lucyfera.
Wszystkie kwiaty umieszczone w złotych i srebrnych wazach u stóp tej figury były
barwy czerwonej. Czerwone ró\e i gozdziki, czerwone irysy i inne czerwone kwiaty, których
nazw nie umiałbym podać. Cały ołtarz czerwienił się na ró\ne sposoby, albowiem był to
jedyny pozostały Lucyferowi kolor, który mógł wyłonić się z jego potępieńczej ciemności.
Posłyszałem niewyrazną, chocia\ donośną melodię, graną na oboju, organach i
dulcianie oraz brzęczącym ponad miarę puzonie. Towarzyszył temu  jak mniemam 
delikatny odgłos pałeczek uderzających w napięte struny cymbałów.
Ju\ sama tylko muzyka mogła mnie bez reszty pochłonąć, wypełnić całą mą duszę 
te wszystkie wątki melodyczne splatające się ze sobą, nachodzące na siebie, zlewające się w
jedno, a potem oddalające się ka\dy w swoją stronę. Nie mogłem wymówić ani słowa, nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony