[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakichkolwiek siadów ciepła - diabelskich czy ludzkich. Wszystko jednak, co widział, to
postaci Tebulota, Sameny i Xaxxy, oraz złociste pulsowanie naładowanej maszyny.
- Wcią\ uwa\asz, \e podą\amy we właściwym kierunku? - spytał Samenę.
- Sądzę, \e tak - powiedziała. - Jest ju\ mocniejsze ni\ przedtem, rwie się jednak i myli,
czasem trudno ustalić, gdzie jest naprawdę.
- Dobrze. Pójdziemy tak jeszcze parę mil. Jeśli i wtedy nic nie znajdziemy, opuścimy
ten sen i poszukamy go gdzie indziej.
On tu jest, Kasyxie. Przysięgam. - Dalej - ponaglał Kasyx.
Wznowili swój powolny marsz przez ośnie\one pola. Cztery małe postaci w wielkim,
rozległym, białym krajobrazie. Gdy tak szli, uderzyło Tebulota, \e cały ten świat istnieje w
jednym, uśpionym umyśle. Wydało mu się to zabawne. Tak jak i to, i\ wystarczy, by człowiek
ów obrócił się na drugi bok, a mo\e zacząć śnić zupełnie inny świat, całkiem odmienny, ale
równie rozległy. Wśród doświadczeń Wojowników Nocy, które zapadły mu w umysł, była
szczególna myśl - przekonanie, \e przestrzeń umysłu, teren myśli i wyobrazni to obszary
równie nieskończone jak kosmos, o wiele jednak bardziej skomplikowane, jako \e nie
skrępowane \adnymi prawami świata materialnego. W świecie wyobrazni budynek mógł
unieść się pod niebiosa, zwierzęta mówić, a martwy mą\ wrócić do \ycia. Znieg mógł padać w
najgorętszych miesiącach lata, a diabły ukrywać się w nim niczym arktyczne wilki.
Nagle usłyszeli przera\ający zgiełk. Kurtyna śniegu zadrgała, płatki zatańczyły wokół
nich jak oszalałe. Usłyszeli okrzyki, wrzaski i dzwięk dziesiątków małych dzwoneczków. Po
chwili w ich pole widzenia wjechały potę\ne sanie zaprzę\one w setkę białych niedzwiedzi.
Miały rozmiary solidnej cię\arówki. Minęły ich tylko o piętnaście stóp. nieprzyjemnie
świszcząc płozami po śniegu. W całości zrobione były z drewna cisowego, z przegubem
pośrodku, ułatwiającym branie zakrętów. Część przednia, trzypoziomowa, obło\ona była
setkami zwierzęcych skór. Na części rufowej tłoczyli się zamaskowani \ołnierze w
napierśnikach i skrzydlatych hełmach. Przypominali nieco hordę D\yngischana, z tym \e ka\dy
z nich dzwigał dziwną, szeroko-lufą strzelbę. Na samym końcu sań wznosiła się drewniana
wie\a, wysoka na jakieś sześćdziesiąt pięć stóp. Jej boki obwieszone były srebrnymi
dzwoneczkami, wstą\kami oraz ciałami wilków i śnie\nych królików. Były tam te\ powie-
wające ludzkie skalpy.
Na samym szczycie wie\y stała odra\ająca postać w czarnej jak północ zbroi, z oczami
jarzącymi się \ółta złośliwością. Był to sam ksią\ę wszelkiego zła - Yaomauitl.
- Padnij! - zakomenderował Tebulot i cała czwórka wtuliła twarze w śnieg.
Rozdzwonione sanie zatoczyły wokół nich szerokie półkole. Słyszeli gardłowe okrzyki
tatarskich \ołnierzy, przebijające się przez śnie\ycę jak pianie duszonego koguta. Kasyx uniósł
głowę i natychmiast śnieg wokół niego eksplodował setkami białych pióropuszy. Opuścił
głowę i zerknął na Samenę.
- Muszę chyba odwołać, co powiedziałem. Jednak - go znalazłaś.
Tebulot odciągnął dzwignic maszyny.
- Jeśli nie mo\emy przyło\yć samemu Yaomauitlowi, to mo\e chocia\ załatwimy tych,
którzy są z nim.
Potworne sanie znów się zbli\yły. Aapy setki polarnych niedzwiedzi wstrząsnęły
śniegiem, jakby drgał sarn grunt. Tebulot zatoczył kciukiem i palcem wskazującym śmiałe
koło, mrugając jednocześnie do Kasyxa zza swojej maski.
- To nic takiego - rzekł unosząc się ze śniegu.
Rozległa się salwa tatarskich strzelb w tylnej części sań. Ka\dy strzał brzmiał ostro,
jakby ktoś z wysiłkiem wciągał powietrze. Zupełnie jak pompka rowerowa, tyle \e dwadzieścia
razy głośniej. Gdy tylko sanie przejechały obok, przesuwając się nad ich schronieniem jak góra,
Kasyx ujrzał trzech \ołnierzy wychylających się za burtę i mierzących w nich. Zrozumiał, co
oznaczały te dziwne, syczące strzały.
Strzelby te, zamiast wystrzeliwać pociski, wciągały do środka wszystko, co znalazło się
na linii strzału. Gdy \ołnierze chybiali i trafiali w grunt, podrywały się z niego spore śnie\ne
kule i błyskawicznie znikały w lufach strzelb. Niewiele wyobrazni było trzeba, by uzmysłowić
sobie, co się stanie z człowiekiem, gdy któryś z Tatarów zdoła dobrze wycelować.
Gdy sanie prawie ju\ ich minęły, Tebulot przekręcił się na plecy i wystrzelił pojedynczy
ładunek energii prosto w drewnianą wie\o. Strzał wniknął z wyciem przez jedno z jej okien.
Przez chwilę nic się nie działo. Potem jedna wie\a wyleciała w powietrze, rozsypując wokół
kawałki drewna i szczątki wilczych trupów. Z sań uniosła się kuła pomarańczowego ognia, by
zaraz zniknąć.
Dwóch strzelców padło, zaś gigantyczne sanie zatrzymały się w rozpryskach lodu.
Tatarzy zaczęli się wysypywać na śnieg. Teraz Wojownikom Nocy trudniej było ich trafić.
Jeden z Tatarów pobiegł odciąć niedzwiedzie. Machał jasno płonącą pochodnią, by je
wystraszyć i rozproszyć. Samena obserwowała go przez chwilę, potem odpięła z pasa poje-
dynczy grot. Skrzy\owała ramiona, rozległo się energiczne zip! i grot przemknął przy burcie
sań, przeszywając dłoń \ołnierza tak, \e upuścił pochodnię. Dwa najbli\sze niedzwiedzie
obróciły się i porykując pobiegły ku niemu. Zobaczywszy je rzucił się do ucieczki, były jednak
o wiele szybsze. Gnały za nim jak dwie białe lokomotywy. Uderzyły go, obalając i
rozpryskując wkoło fontannę krwi. Potę\na łapa sięgnęła głowy Tatara i nawet z odległości
dwustu stóp Wojownicy Nocy usłyszeli wyraznie trzask rozłupywanej czaszki.
Pochodnia tymczasem upadła między skóry i sanie zaczęły płonąć. W ciągu paru minut
huczący \ywioł ogarnął cały pojazd.
Kasyx rozejrzał się za Yaomauitlem, lecz nic było po nim nawet śladu.
- Mo\e byś się przeleciał? - spytał Xaxxę. Dałbyś radę? Chciałbym wiedzieć, gdzie
ukrył się Yaomauitl.
- Spokojnie - oświadczył Xaxxa kładąc się płasko na śniegu, twarzą do góry. Potem
nasunął lustrzaną maskę i podwójnym saltem wystrzelił na świecącej ście\ce energii z jamy,
którą wykopali sobie w śniegu.
Zniknął w ciągu chwili, oni tymczasem z niepokojem czekali na jego powrót.
Drewniane sanie skrzypiały i potrzaskiwały, rozsiewając wokół mdlący odór palonego futra.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- William Shatner Tek War 01 Tek War
- Miller Henry Zwrotnik Raka 01 Zwrotnik Raka
- Dell Ethel Mary Cykl Powiew wiosny 01 Powiew wiosny
- Sparks Nicholas PamiÄtnik 01 PamiÄtnik
- Mull Brandon BaĹniobĂłr 01 BaĹniobĂłr
- Gregory Benford Second Foundation 01 Foundation's Fear
- Alan Dean Foster Alien 01 Alien
- Janet Dailey Calder 01 This Calder Range
- Brian Daley Coramonde 01 The Doomfarers of Coramonde (v4.2)
- Duncan, Dave Das Siebente Schwert 01 Der ZÜgernde Schwertkämpfer
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stardollblog.htw.pl