[ Pobierz całość w formacie PDF ]

większe wrażenie na pasażerach i emi
grantach. Wtedy już wszyscy wiedzieliśmy wszystko aż za dobrze.
Nie podejmowano już więcej prób zatajenia prawdy! Z początku uważałem całą sprawę z beczułką za
świetny, lecz jednorazowy żart  tymczasem jego skutki przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Bednarz, pan
Gilland, zgodził się za darmo poluznić obręcze i odbić wieko. Wewnątrz beczułki umieściłem dziennik
przeznaczony dla ojca chrzestnego i niniejszy kajet. Nie miałem jednak pojęcia, że wiadomość o moim
przedsięwzięciu już rozeszła się po statku. Dobry Boże, nie było chyba ani jednego pasażera, ani jednego
emigranta, który nie chciałby powierzyć mi listu, paczuszki, jakiegoś przedmiotu, obrączki, błahostki, książki 
pamiętnika!  czegoś, czegokolwiek, jakby taką namiastką siebie chciał przedłużyć własny żywot. Tacy
właśnie są ludzie, choć nigdy bym w to nie uwierzył, gdybym nie przekonał się na własne oczy. Popyt na
miejsce w mojej beczułce urósł do takich rozmiarów, że Charles Summers zaczął protestować, choć dość
dobrotliwie.
 Mój drogi Edmundzie! Masz tylu klientów, że Webber, który powinien zajmować się kwaterami
wszystkich oficerów, nie robi już prawie nic, tylko bawi się w twego odzwiernego!
 Co ja na to poradzę? Sam mam tego dość.
 Jesteś teraz najbardziej popularną postacią na statku.
 Gdybym potrzebował dowodów, jak zmienni bywają prostaczkowie...
 Kiedy już mowa o nas, prostaczkach...
 Charles, równie dość mam twojej fałszywej skromności! Dożyję jeszcze, że zostaniesz admirałem!
 Ogłoszę na okręcie, że pan Talbot przyjmuje papiery tylko podczas pierwszej połówki psiej wachty. Za
dzień lub dwa dadzą nam spokój.
Odszedł, by kontynuować przygotowania do  obwiązania statku .
I oto przyszło mi dwie godziny dziennie siedzieć za ladą jak celnikowi Mateuszowi. Jestem święcie prze-
konany, że przez jakiś czas, nim go za to zbeształem, frant Webber pobierał opłaty za wstęp! Po statku krążyło
już nie tylko widmo Colleya, lecz również duch płatnika. Tak czy owak znaczna większość tych, którzy zjawiali
się u mnie, byli to zwykli, prości ludzie. Dzielili się wyraznie na dwie odrębne kategorie. Jedni chichotali,
ciesząc się, że i oni spłatają figla Jonesowi, drudzy zaś, co smutne, traktowali całą sprawę aż nadto poważnie.
Biała linia, namalowana w poprzek statku na wysokości grotmasztu, została do końca zmyta przez fale. Był to
nie tylko zwykły fakt, więcej: stało się to doskonałą metaforą naszego obecnego położenia! O tym jednak
pózniej. Wystarczy powiedzieć, że gości miałem wielu i bardzo różnych: przychodził biedny emigrant z
kapeluszem w jednej dłoni a zapisaną kartką papieru w drugiej, albo złośliwie uśmiechnięty majtek, wyciągając
ku mnie długi na cal kosmyk z własnego warkoczyka, w nadziei, że  się sukinsyn napoci, proszę pana . Wkrótce
moja beczka zaczęła przypominać istny róg obfitości, taki sam, jakim w dzieciństwie cieszyliśmy się w każde
Boże Narodzenie. Bóg widzi, że na tym statku dobry był każdy pretekst do odrobiny wesołości!
Obok innych żartów, które tak paradoksalnie zawdzięczaliśmy grożącemu niebezpieczeństwu, należy
wymienić szereg powiedzonek, które wkrótce stały się bardzo popularne. Część marynarzy pełniących wachtę
otrzymuje od podoficera jakiś rozkaz, na przykład chwycenia za linę  odpowiadają jak jeden mąż:  Tak jest.
Wie pan, tacy już jesteśmy dziwni! A raz zdarzyło się nawet  i muszę tutaj
prosić damy, bo przecież językiem ich jest poezja, a za nic mają prozę  zmuszony jestem prosić je, by
odwróciły oczy od następnych akapitów.
A więc zdarzyło się, że pojawił się u mnie pan Taylor, śmiejąc się tak głośno, że było to nadzwyczajne
nawet jak na niego, i nie mógł przestać, dopóki nim dobrze nie potrząsnąłem. Znając go, przygotowany byłem na
opowieść o jakimś strasznym nieszczęściu, które przytrafiło się komuś innemu, a smarkaczowi wydało się
szczytem komedii  ale nie. Kiedy wreszcie przestał się śmiać i ochłonął po mojej  pomocy , zapytałem o co
chodzi, oczekując najgorszego.
 Widzi pan, mam dla pana zagadkę!
 Zagadkę?
 Tak, proszę pana. Czemu...  Ale udało mu się powiedzieć tylko tyle, bo znowu zaczął się śmiać 
więc znowu musiał dostać za swoje.
 Chłopcze, dokończ lepiej, co zacząłeś, zanim wyrzucę cię za burtę.
 Tak jest. Zagadka jest taka:  Czemu statkiem tak kołysze?
 No, czemu?
Jeszcze raz dostał konwulsji, nim wreszcie wykrztusił:
 Bo lord Talbot bawi się swoją bara-bara-baryłką!
Puściłem go i wróciłem do mojej komórki. Jeżeli
w wyniku niebezpieczeństwa cały statek znalazł się na tak niskim poziomie, to zatonięcie mu nie grozi, bo on
już zatonął.
Kiedy wreszcie minęła jedna psia wachta, w czasie której nikt już mnie nie odwiedził, posłałem po
bednarza, pana Gillanda, i wezwałem pana Jonesa. Gdy obaj stanęli przede mną, kazałem zabić wieko i ścisnąć
obręcze, obu biorąc za świadków  nienaruszalności pojemnika . Potem kazałem zapieczętować całą beczkę, ale
zostawić otwarty szpunt wytłumaczyłem Jonesowi, że być może przyjdzie mi chętka wsunąć tam
ostatnie, przedśmiertne życzenie lub modlitwę, gdy zac2niemy tonąć, nim on opuści statek. Przyznam się,
że i mnie samego żart ten zaczynał już męczyć, i wcale nie było mi do śmiechu, gdy wyobraziłem sobie, że
wszystko, co pozostało z Edmunda Tal bota, unosi się na powierzchni Oceanu Południowego, gdzie szanse, że
ktoś to odnajdzie, są niemal równe zeru! Gorzej jeszcze: pozbawiony nagle moich dzienników, pozbawiony
możliwości pisania, zostałem sam na sam z wybrykami i niepewnością naszego coraz mniej żeglownego statku.
Czytelnik zorientował się już zapewne, że przynajmniej ja przeżyłem tę podróż. Ale podobnie jak każdemu
ewentualnemu czytelnikowi, tak i mnie, gdy przeczytałem potem, co napisałem, nagłe zakończenie dziennika 
nazwijmy go  drugą księgą  nie dawało spokoju. Zresztą sama nazwa  dziennik jest tu pewnym
nadużyciem. Uważny czytelnik rozpozna zapewne te dość odległe od siebie chwile, gdy próbowałem opisać
wydarzenia kilku dni naraz, by  nadgonić stracony czas. Często pisałem o tym, co było, gdy tymczasem wokół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony