[ Pobierz całość w formacie PDF ]
choćby godzinę?
POPRAWA
Kuracja moja niedługo dobiegnie końca. I, dzięki Bogu, jest lepiej, jest
dobrze. Przez tydzień byłem całkiem zgubiony i pogrążony, już tylko
chory, już tylko zmęczony, już tylko znudzony i zbrzydzony samym
sobą. Mało brakowało, a kazałbym sobie nałożyć na laskę gumowy
trzewik. Mało brakowało, a zacząłbym czytać listę gości. Mało
brakowało, a słuchałbym muzyki rozrywkowej już nie tylko przez
kwadrans albo pół godziny, ale pochłaniałbym cały, jedno albo
dwugodzinny koncert, a wieczorem wypijałbym już nie jedną, ale dwie
flaszki piwa. Mało brakowało, a przegrałbym w kasynie całą gotówkę.
Dałem się też cokolwiek omotać moim sąsiadom przy hotelowym stole,
miłym, przyjemnym ludziom, dla których żywię szacunek, od których
mógłbym się wiele nauczyć, gdybym nie popełnił odwiecznego błędu, to
jest gdybym nie próbował nauczyć się od nich czegoś przez rozmowę. A
rozmowy z ludzmi, z którymi nie pozostaje się w serdecznym kontakcie,
są niemal zawsze czcze i rozczarowujące. W dodatku obcy, gdy się do
mnie zwracają, widzą we mnie niestety zawsze fachowca i uważają, że
w rozmowie koniecznie trzeba zatrącić o literaturę i sztukę, i naturalnie
wygadują same głupstwa, i najbardziej uroczego człowieka poznaje się
od tej akurat strony, gdzie nie różni się on od większości innych.
Ponadto bóle, kiepska pogoda, przy której co dzień na nowo się
przeziębiałem (pojąłem teraz wieczne przeziębienie mego Holendra), i
okropne zmęczenie kuracją cały szereg dni, którymi nie mogę się
poszczycić. Ale jak to bywa, pewnego dnia szereg się skończył.
Nadszedł dzień, kiedy wszystko obrzydło mi do tego stopnia, że leżałem
plackiem i żadna siła nie mogła mnie skłonić nawet do codziennej
kąpieli. Zastrajkowałem, po prostu leżałem i już, przez jeden dzień, a
nazajutrz zrobiło się lepiej. Ten dzień, kiedy nastąpił zwrot, wart jest
zapamiętania, bo zwrot ów i przestawienie nadeszły całkiem nagle i
zaskakująco. Człowiek daje sobie radę z każdą, nawet najprzykrzejszą
sytuacją, jeżeli tylko chce, i podobnie ja, nawet tego najbardziej pustego
i deprymującego dnia kuracji, mimo zniechęcenia ani na chwilę nie
zwątpiłem, że wyczołgam się i z tego bagna. Wyczołgiwanie się,
powolne, żmudne pokonywanie zewnętrznego świata, powolne szukanie
i znajdowanie rozsądnej postawy znamionuje jak wiedziałem drogę
rozumu, drogę zawsze dostępną i ze wszech miar godną polecenia. Z
dawniejszych doświadczeń znałem jednak też inną drogę, drogę, której
nie można szukać, można ją tylko znalezć jest to droga szczęścia,
łaski, cudu. %7łe cud akurat teraz jest blisko, że z tego zawstydzająco
żałosnego stanu ostatnich dni nie będę musiał wydobywać się
mozolnym, zakurzonym gościńcem rozumu, świadomego treningu, ale
uskrzydlony pofrunę kwietną drogą laski w to nie śmiałem wierzyć.
W dniu, kiedy znów otrząsnąłem się z ogłuszenia i zdecydowałem
kontynuować kurację i życie, byłem wprawdzie trochę wypoczęty, ale
bynajmniej nie w dobrym humorze. Nogi bolały, plecy dokuczały, kark
zesztywniał, z trudem przyszło mi wstanie, z trudem przejście do windy
i kąpiel, z trudem powrót. Kiedy wreszcie było południe i wśliznąłem
się, z kwaśną miną i bez apetytu, do jadalni, nagle zobaczyłem samego
siebie, nie byłem już po prostu kuracjuszem, który z ociężałymi nogami i
niechętnym grymasem schodzi po schodach, byłem jednocześnie
obserwatorem samego siebie. Stało się to nagle na którymś z licznych
stopni, nagle rozdwoiłem się, przyjrzałem się samemu sobie,
zobaczyłem, jak ten pozbawiony apetytu kuracjusz złazi po schodach,
jak ręką wymacuje pomocnej poręczy, jak nie bacząc na ukłon
oberkelnera wchodzi do jadalni. Często już przeżywałem taki stan
rozdwojenia i fakt, że zdarzyło mi się to akurat teraz, w tym jałowym i
obmierzłym okresie, powitałem jako pomyślny znak.
Usadowiłem się w jasnej, wysokiej sali przy moim samotnym
okrągłym stoliku i jednocześnie widziałem siebie, jak siadam, jak sobie
przysuwam krzesło i trochę przy tym zagryzam wargi, bo sprawia mi to
ból, jak potem automatycznie sięgam po wazonik z kwiatami i
przysuwam go trochę bliżej, jak powolnym i niezdecydowanym ruchem
wyciągam z kółka serwetkę. Nadchodzili inni goście, siadali przy swoich
stolikach, niczym krasnoludki w Królewnie Znieżce , wyciągali
serwetki. Ale dla mego Ja głównym obiektem obserwacji był kuracjusz
Hesse. Kuracjusz Hesse, z opanowaną, ale do cna znudzoną miną, nalał
sobie do szklanki trochę wody, ułamał kawałek chleba, wszystko dla
zabicia czasu, bo nie zamierzał ani pić wody, ani jeść chleba, wodził dla
zabawy łyżką w zupie, popatrywał tępym wzrokiem ku innym stolikom
rozległej sali, spoglądał na wymalowane na ścianach pejzaże, zerkał na
oberkelnera, który śpiesznie krzątał się po sali, i na ładniutkie kelnerki w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Gerber Michael Barry Trotter. Tom 3 Barry Trotter I KoĹska Kuracja
- Wolverton Dave śÂcieśźka bohatera
- Billionaire Bachelors 6 Runaway Heiress
- May Karol Piraci i Ksić śźćÂta
- Asimov_Isaac_ _Fundacja
- ArmyBeasts
- Dzielenie sieci na podsieci
- Jeffrey Lord Blade 17 The Mountains of Brega
- One Night with Sole Regret 5 Tie Me
- Cichowlas Robert Efemeryda
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zona-meza.keep.pl