[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odcisków palców. Wyraz jego twarzy nie zapowiadał nic dobrego. Oprócz kciuka kapitana,
odciśniętego wyraznie na szybie etażerki, nie znalazł dotychczas w pokoju żadnych śladów.
Stół był starannie wytarty, podobnie poręcze krzeseł i klamki. Sporo odcisków widniało na
szafie, właśnie jednak ich mnogość, wobec pedantycznie startych innych sprzętów,
zapowiadała, że należą do zmarłej i jej współmieszkanki. Również na podłodze nie
znaleziono błota ani kurzu.
- Przyszedł w skarpetkach czy co? - irytował się po cichu Bula.
Nagle zaświtała mu pewna myśl. Przeszedł szybko do przedpokoju i zaczął studiować
podłogę pod wieszakiem. Nie trzeba było szukać długo. Pod ścianą widniały dwie szare
plamy wielkości zelówek męskich butów. Kapitan wezwał technika i polecił mu dokładnie
zbadać te ślady. Dobrze by również było określić rozmiar obuwia.
W pokoju fotograf pakował już swoje aparaty i akcesoria do dużej skórzanej torby.
Bula otworzył szafę.
- Porządki - mruknął.
- W porównaniu z rozgardiaszem, jaki panował na półkach wtedy, w nocy, wnętrze
szafy mogłoby służyć jako eksponat dydaktyczny organizatorom kursów dla wzorowych pań
domu. Bula wyjął górną półkę i wraz z całą zawartością przeniósł ją na łóżko. Nie śpiesząc
się przeglądał kobiece łaszki, odkładając je porządnie na bok.
Na stosie równo poukładanych części bielizny leżało kolorowe pudełko, oklejone
granatowym papierem w gwiazdki. Wewnątrz znajdowały się stare fotografie, jakieś pożółkłe
świadectwa i zaświadczenia oraz trzy listy, adresowane do Litki Habery. Bula przejrzał je
pobieżnie i odłożył na bok. Listy były pisane kilka łat temu przez jakąś Ewę, jak wynikało z
treści, szkolną koleżankę Litki. Również pozostałe papiery i dokumenty nosiły daty sprzed
kilku, nawet kilkunastu lat. Nie wnosiły do sprawy nic nowego. Kapitan poskładał papiery i
włożył je z powrotem do pudełka. Tekturowa pokrywka była wybrzuszona, jej rogi podarte i
odgięte. Wyglądało na to, że w pudełku przechowywano do niedawna znacznie więcej listów
czy papierów. Obecnie zawartość sięgała zaledwie do połowy jego wysokości. Albo więc
Habera usunęła je sama, albo też... Bula wzruszył ramionami. W jakim celu morderca Zofii
Smaczyk miałby stąd zabierać listy adresowane do Litki? Byłoby to uzasadnione w jednym
jedynym wypadku. Kapitan sięgnął po papierosa. Uznał, że ponosi go wyobraznia. Na
wyobraznię i fantazję także przyjdzie czas, ale jeszcze nie w tej fazie śledztwa. Na razie
trzeba zbierać i porównywać fakty. A faktów nagromadziło się już trochę.
Kulski przypatrywał się spod oka przyjacielowi.
- Już wie - pomyślał. - Wie, ale nie chce jeszcze zdać sobie z tego sprawy.
W tym właśnie momencie do pokoju weszła Litka Habera. Stanęła w progu, krzyknęła
cicho i rzuciła się w stronę łóżka. Upadła na kolana, chwyciła oburącz rękę zamordowanej i
ukryła twarz w kołdrze.
I nagle stało się to, na co czekał Kulski.
Oczy kapitana Buli rozszerzyły się, uniósł głowę, zagryzł wargi. Wyglądał teraz
bardzo młodo. Wstał, podszedł do Litki i położył rękę na jej ramieniu. Powoli uniosła głowę.
- Proszę się uspokoić - powiedział.- Nic już nie pomożemy.
Oczy Litki były pełne łez.
- Jak to się stało? - głos jej drżał, nie starała się ukryć wzburzenia i przerażenia.
- Ona miała narzeczonego, prawda? - Bula odpowiedział pytaniem.
Dziewczyna przytaknęła.
- Może go pani zawiadomić?
Litka wyprostowała się z trudem.
- Nie wiem, gdzie mieszka - powiedziała cicho.
- Jak on się nazywał? - Bula najwidoczniej nie był zaskoczony wiadomością, że
najbliższa przyjaciółka zamordowanej nie zna adresu jej narzeczonego. Dziewczyna
bezradnie pokręciła głową.
- Nie wiem... Na imię ma Zygmunt... Ja widziałam go dwa razy w życiu. Tutaj go nie
przyprowadzała...
Bula odwrócił się w stronę Kulskiego i Zrody.
- Chodzcie na chwilę - ruchem głowy wskazał drzwi prowadzące do kuchni. - Możecie
już zwijać interes - zwrócił się do ekipy technicznej. - Powiedzcie, żeby przyjechali po ciało.
Kiedy znikli za kuchennymi drzwiami, Litka wstała, przeszła na palcach przez pokój i
zajrzała do korytarza. Ostatni z techników opuszczał właśnie mieszkanie.
Bula wyszedł pierwszy. Zatrzymał się w przedpokoju i jeszcze raz uważnie obejrzał
ciemne plamy, pozostawione przez mokre, męskie buty. Jego wzrok powędrował wzdłuż
ściany w kierunku drzwi, prowadzących do pokoju. W kącie stała duża, żółta teczka. Zaklął
cicho. Jak to się mogło stać, że nie zwrócili na nią dotychczas uwagi?
Pewnie myśleli, że to któregoś z nas - Bula usprawiedliwił sam przed sobą chłopców z
ekipy. Wyjął chusteczkę, owinął nią uchwyt i przeniósł teczkę do pokoju.
- Panno Litko - powiedział przymilnym tonem - czy nie zechciałaby pani zrobić nam
herbaty?
Kiedy Litka wyszła, Bula uniósł teczkę nad łóżko, otworzył, odwrócił do góry dnem i
potrząsnął.
Kulski i Zroda stanęli koło niego. Wszyscy trzej przyglądali się w milczeniu dość
dużej, starannie złożonej mapie. Kapitan ujął w dwa palce kraj górnego arkusza i jednym
energicznym ruchem rozpostarł ją na łóżku. Była to szczegółowa mapa województwa
katowickiego. W okolicy Aabęd zaczynała swój bieg: czerwona linia. Ciągnęła się równolegle
do dróg od miasta do miasta. W obszarach zabudowanych wiodła wzdłuż ulic, kreśliła półkola
i trójkąty, wracała i opuszczała osiedle, wybierając najkrótszą drogę do następnego.
- To jest ich trasa - powiedział wreszcie Zroda.
Nikt się nie odezwał. Wszyscy trzej wiedzieli, że mają przed sobą mapę należącą do
sprawców napadu na urząd pocztowy. Starannie przygotowali akcję. Wytyczyli najkrótsze
drogi łączące poszczególne placówki pocztowe, w których mieli realizować sfałszowane
książeczki, wystawione na stary dowód Rybaka. Dokładnie obliczyli czas przejazdu. Nad
odcinkami czerwonej linii widniały cyfry oznaczające minuty i sekundy. Nic dziwnego.
Musieli zdążyć w ciągu dwóch dni. Każdy urząd mniej - to strata dwóch tysięcy złotych.
Zrealizować w stu pięćdziesięciu urzędach pocztowych sto pięćdziesiąt książeczek - na to
trzeba przynajmniej dwudziestu pięciu godzin.
I to jedynie tutaj, na Zląsku, gdzie jedno miasto przechodzi w drugie i gdzie z jednego
urzędu do drugiego można się dostać samochodem w ciągu kilku minut. W innych okręgach
mogłoby to trwać dwa razy dłużej.
- Nonsens - powiedział nagle Kulski.
Bula i Zroda spojrzeli na niego, zaciekawieni.
- O co chodzi? - spytał kapitan.
- Tak starannie przygotowali tę mapę po to, żeby ją nam tutaj... - przerwał nagle,
tknięty jakąś myślą.
- Podrzucić? - uzupełnił pytaniem Bula. Umilkli. Widać było, że kapitan rozważa
jakąś nową koncepcję czy hipotezę.
- Tak, dzieci powiedział wreszcie.- Podrzucić. To jest właściwe słowo.
- Skąd w ogóle wzięła się tutaj ta teczka? - zastanawiał się Kulski. - Mamy to uważać
za prezent od mordercy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony