[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wpatrując się w nią poważnie, niemal błagalnie. -
Klnę się na Boga, Amy.
-Uwierz mi.
Zmieszana opuściła wzrok. Cała złość ulotniła się
nagle.
- Doceniam twoje dobre intencje, Worth, ale nie
potrzebuję pomocy - odezwała się po długiej
chwili.
- Przecież kiedyś byś się zabiła w tym
rozklekotanym wraku! - wybuchnął. - Każdy
mechanik powiedziałby ci, że on nie nadaje się
już do jazdy. A gdybyś się zabiła, kto zająłby się
babcią?
Ach, więc tu cię boli... - pomyślała zjadliwie.
Faktycznie, jaki byłby pożytek z martwego
pracownika? Od razu powinna się była domyślić,
że nie chodzi o jej dobro.
-Zgoda, będę używać tego wozu, ale tylko w
związku z pracą dla pani Carson - oświadczyła
oschle.
- Natomiast w żadnym przypadku nie mogę go
przyjąć.
- Jesteś piekielnie uparta - syknął, ściszając głos
na widok Baxtera, niosącego tacę z ogromnym
stekiem, pieczonymi ziemniakami i sałatką.
Jedli swoje porcje w milczeniu. Gdy skończyli,
podano kawę.
-I co, nie zmienisz zdania na temat samochodu?
- odezwał się wreszcie Worth.
- Nie zmienię.
-Amy, chciałem tylko odwdzięczyć się za
wszystko, co zrobiłaś.
-I uspokoiłeś swoje sumienie kupując mi
samochód -podsumowała bezlitośnie. - A swoją
drogą, interesuje mnie, czy podobnie
odwdzięczałeś się innym kobietom za taką
usługę? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem,
który jednak momentalnie zastygł jej na wargach.
Worth gwałtownym ruchem cisnął o ścianę swoją
pustą filiżankę. Krucha chińska porcelana
rozprysnęła się w kawałki. Amy drgnęła
przerażona, a potem osłupiała patrzyła, jak twarz
mężczyzny przybiera kamienny, nienawistny
wyraz. Bez słowa odwrócił się i wyszedł z
pokoju.
W następnej chwili w drzwiach pojawił się
zaniepokojony hałasem Baxter i załamał ręce na
widok rozbitego cacka. Amelia siedziała ze
ściśniętym gardłem, tłumiąc wzbierający szloch.
Stary kamerdyner był zbyt dyskretny, by zadawać
pytania, ale usiłował dodać jej otuchy
spojrzeniem, unosząc głowę znad pracowicie
zbieranych z podłogi okruchów.
Drżącymi rękami uniosła filiżankę do ust, parząc
się kawą. Wreszcie uspokoiła się na tyle, że
zdołała wstać. Gdy doszła do swojego pokoju,
rzuciła się na łóżko i na dobre dała upust łzom.
Wypłakiwała z siebie wszystko: napięcie
ostatnich tygodni i żal po jedynej miłości, którą
odnalazła tylko po to, by ją stracić. Płakała ze
złości nad swoją głupotą i jej konsekwencjami,
które mogły zrujnować całe jej życie. Płakała,
ponieważ zraniono ją boleśnie i głęboko. Tam, w
kuchni, Worth popatrzył na nią z nie ukrywaną
nienawiścią!
Następne dni zdawały się potwierdzać ponure
przypuszczenia Amy. Sobota i niedziela były dla
niej torturą. Worth przebywał w domu, lecz
traktował ją z okrutną obojętnością. Za wszelką
cenę starała się go unikać, a jednocześnie ukryć
przed Jeanette katastrofalny stan swoich nerwów.
Twardo postanowiła jednak, że zniesie wszystko.
Powtarzała sobie bez przerwy, że musi pogodzić
się z sytuacją. On już jej nie pragnął, była więc
dla niego tylko chodzącym wyrzutem sumienia.
Gdy w poniedziałek rano oznajmił, że wyjeżdża,
Amy ogarnęło dziwne uczucie ulgi i rozpaczy
zarazem.
Kiedy przyszedł pożegnać się z babką, Amelia,
nie zważając na jego piorunujące spojrzenie, nie
ruszyła się z miejsca u wezgłowia łóżka. Miała
ostatnią okazję, by na niego popatrzeć. Chciała
zachować w pamięci obraz imponującej postaci w
eleganckim tropikalnym garniturze.
- W razie potrzeby kontaktujcie się z hotelem
Sheraton w Bogocie - oświadczył. - Będę
informował recepcję, gdzie można mnie znalezć.
Amy w milczeniu skinęła głową, nie mogąc
wydobyć głosu. Boże, żeby tylko się nie
rozpłakać i nie dać mu poznać, jak bardzo mnie
rani, zaklinała się w duchu. Zacisnęła kurczowo
dłonie, by nie zauważył, jak drżą. Wreszcie
zdołała zmusić się do uśmiechu.
- Przyjemnej podróży - powiedziała.
Poszukał spojrzeniem jej oczu. Sprawiał wrażenie
spokojnego i dziwnie nieobecnego. Otwarcie
zlustrował jej postać, nie pomijając żadnego
szczegółu. Na ułamek sekundy zatrzymał wzrok
na ustach.
-Dbaj o babcię, Amy - poprosił. - I o siebie -dodał
zmienionym tonem.
- Ty też - odparła swobodnie. - W dżungli są
drapieżniki, również dwunożne. Miej się na
baczności.
- I nie wchodz w drogę przemytnikom
narkotyków - dorzuciła Jeanette, z troską patrząc
na wnuka. -Te kolumbijskie mafie są szczególnie
niebezpieczne.
- Będę uważał - zapewnił, nadal nie spuszczając
uważnego spojrzenia z bladej twarzy Amy. -
Odprowadz mnie, dobrze?
- Och, jeśli nie sprawia ci to różnicy, wolałabym,
żebyśmy pożegnali się tutaj - powiedziała
nieszczerze.
- Nie, proszę cię, chodz - nalegał.
Amy podniosła się z miejsca, zerkając
przepraszająco na Jeanette, która podejrzliwie
przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Worth
jeszcze raz pożegnał babcię i zamknął drzwi.
Wyszli na taras.
- O co ci chodzi? - zapytała opryskliwie.
W jednej ręce trzymał dyplomatkę, lecz drugą
uniósł podbródek Amy, zmuszając ją, by spojrzała
mu w oczy. Znów górował nad nią. Czuła na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony