[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wsadził rękę w rozpalone węgle i zacisnął palce rękawiczki na czarnej pestce.
Zaskwierczała skóra. Wyszarpnął ramię z powrotem i wstał. Otworzył dłoń, na której leżał
czarny obiekt wielkości pestki śliwki.
Uderzył się otwartą dłonią w twarz, przyciskając pestkę do miejsca, w którym zwykły
człowiek miałby usta. Pestka wypaliła mu w twarzy dziurę, przez którą wepchnął ją do środka
i połknął. Ześliznęła mu się w głąb przełyku i utkwiła w piersi.
Szaleństwo, pomyślał. Oto jak smakuje.
Zawrócił w kierunku, z którego przyszedł. Szedł coraz szybciej. Musiał odszukać Evę i
Naomi. Zaczął biec.
Jest ptak na jaju w gniezdzie na gałęzi na konarze na pniaku w dziurze na dnie morza.
Nie byłam w stanie go zatrzymać. Nie byłam sobą. Moja sprężyna sięęęę
rozzzkrrrręęęcałłłłaaaa.
***
Dawno, dawno temu, we wnętrzu pozytywki, w głębi Czarnego Lasu, stała skromna
chatka drwala.
Miała dach kryty mchem i słomą i ściany z darni i kości słonia. Przed laty, w pewien
burzliwy jesienny poranek drwal wyruszył do lasu z siekierą na ramieniu. Od tamtej pory
słuch o nim zaginął. Jego żona i córka nadal mieszkały w chacie i czekały na jego powrót.
Córka miała włosy żółte jak pszenica i delikatne jak lniana przędza. Jeszcze niedawno była
larwą mrówki, ale to już nieważne.
Nastał pogodny i wietrzny kwietniowy ranek. Na tyłach chaty żona drwala pieliła grządkę
marchewek, a córka bawiła się z kozami w zagródce, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Dziewczynka przylgnęła do ściany chaty i ostrożnie wyjrzała zza węgła. Przed drzwiami
stał wysoki mężczyzna w obszarpanej czarnej pelerynie i ubłoconych butach. Na jednym oku
miał skórzaną przepaskę. Jeden rękaw jego koszuli był pusty i zwisał luzno.
Matka wyjrzała ponad jej ramieniem.
- Ktoś ty? - zapytała kalekę.
Ale dziewczynka z okrzykiem zachwytu wybiegła mu już na spotkanie. Drwal porwał
córkę w ramiona (a właściwie w to, co z nich zostało) i uniósł w powietrze. Zakręcił nią w
podmuchach kwietniowego wiatru i tańczących plamach słońca.
- Tata! - krzyknęła dziewczynka. - Tata!
- Przepraszam. - Jej ojciec zapłakał. - Przepraszam...
- Za co przepraszasz? - spytała żona.
Alex podrapał się po głowie.
- Nie pamiętam. Po prostu przepraszam.
***
Był rok 1891. Gdzieś na indyjskim wybrzeżu u ujścia niewielkiej rzeki rósł gaj
banianowy. Wysoko wśród liści znajdowała się wsparta na gałęziach okrągła bambusowa
platforma - podłoga nadrzewnego domu czcigodnej Tkaczki. Dom miał dach z jedwabiu, nie
miał natomiast ścian. Wszystkie meble były z plecionej wikliny. Kilkanaście papug
siedzących na okolicznych gałęziach bacznie obserwowało czcigodną.
Siedziała po turecku na plecionej macie. Przed nią stał przekrzywiony ceramiczny
dzbanek wypełniony mokrą gliną; polewa dzbanka miała kolor zielony, surowa glina była
czerwona. Obok czcigodnej leżał kloc drewna o wklęsłej powierzchni. Tkaczka sięgnęła
właśnie jedną ręką głęboko do dzbana, nabrała garść gliny, rozwałkowała ją w rękach i
położyła na klocu. Dołożyła do niej drugą grudę, nieco mniejszą. I trzecią, dwa razy mniejszą:
Naomi.
Nadając bryłom gliny ludzkie kształty, rozważała możliwości przeniesienia trzech dusz.
Powinny nadal tworzyć rodzinę, to nie ulegało wątpliwości. Tak jak Labirynt, Skrzydlak i
ona, nie potrafili bez siebie żyć. Może trojaczki? Nie, nie w tej sytuacji. W takim razie
mężczyzna, kobieta i dziecko. Który rok będzie najodpowiedniejszy? Gdzie czuliby się
najlepiej?
1973, uznała, i paznokciem kciuka wyrysowała Aleksowi zmarszczkę na czole. Arizona.
Dworzec autobusowy w Tucson. Powinno się udać.
Słońce zachodziło. Owady zaczynały wieczorne śpiewy.
***
Szpila szybkim krokiem przemierzała zielone płótno nieskończonego stołu bilardowego.
Była ubrana w czarną jedwabną koszulę, czarne spodnie i czarne pantofle. Przez plecy
przewiesiła łuk i kołczan ze strzałami. Przy pasie niosła dwa miecze samurajskie w
pochwach.
Dwie wielkie jak domy kule bilardowe wyturlały się nie wiadomo skąd, próbując ją
zmiażdżyć. Wirowały jak podkręcone i gwałtownie ślizgały się na boki.
Uskoczyła przed nimi, okręciła się na pięcie i założyła dwie strzały na cięciwę.
Diamentowe groty utknęły w bilach. Do drzewc były przymocowane granaty. Bile
przetoczyły się, miażdżąc strzały - a razem z nimi granaty, które eksplodowały anielskim
światłem. Z nieba spadł deszcz odłamków kości słoniowej. Szpila odwróciła się plecami do
dwóch poczerniałych kraterów, ziejących w zielonym płótnie jak dwa ślepe oczodoły, i
podjęła marsz w stronę zamku Labirynta.
Nie miała czasu na rozrywki.
***
Trzystopowa warstwa popiołu wulkanicznego pokryła całe Albuqerque w Nowym
Meksyku. Huraganowy wiatr wywołał burzę pyłową. Na ulicy jednej z porzuconych dzielnic
biznesowych utknęła unieruchomiona śmieciarka. Wokół niej niczym metalowe grzyby
wystawały z popiołu główki parkometrów i tablice znaków drogowych. W szoferce o
szczelnie zamkniętych oknach znajdowało się troje ludzi: mężczyzna, kobieta i dziecko.
Chyba już znacie ich imiona.
- No i proszę - powiedziała Eva. - Znów jesteśmy razem. We wnętrzu pozytywki.
- Jak się stąd wydostaniemy, tato? - spytała Naomi. Mimo że włożyła skórzaną kurtkę
ojca, wciąż drżała na całym ciele.
- Wysiądziemy i pójdziemy pieszo - odparł Alex. - Po prostu stąd wyjdziemy.
- Wybacz, że o tym przypominam, ale kiedy ostatnio tego próbowaliśmy, trwało to wieki
- zauważyła Eva.
Alex podniósł wyprostowany brudny palec wskazujący.
- To prawda, ale przecież niedawno wszyscy się stąd wydostaliśmy. To wszystko
zmienia. Tkaczka wyciągnęła ciebie, Skrzydlak Naomi, a Naomi mnie. Pozytywka dogorywa.
Damy radę. Wezmę Naomi na barana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony