[ Pobierz całość w formacie PDF ]
da.
- A czego właściwie szukamy? - chciał wiedzieć jeden z nich. Nazywał się
Pettine. Czterdziestolatek o szerokiej, pustej twarzy jak maska aktora, zbyt hałaś-
liwym głosie i pokaznym brzuszku.
- Wszystkiego, co dziwne - powiedział mu Eigerman.
- Jak ludzie \ywiący się umarłymi? - pytał najmłodszy z całej czwórki.
- Mo\liwe, Tommy - stwierdził Eigerman.
- I jeszcze czegoś więcej - włączył się Decker. - Sądzę, \e Boone ma
przyjaciół na cmentarzu.
- Takie ścierwo ma przyjaciół? - odezwał się Pettine. - Cholernie chciałbym
wiedzieć, jak oni wyglądają.
- Więc ich ze sobą przyprowadzcie, chłopcy.
- A jeśli nie zechcą przyjść?
- O co pytasz, Tommy?
- U\yć siły?
- U\yć, zanim oni u\yją jej w stosunku do was, chłopcy!
***
- To dobrzy ludzie - Eigerman powiedział Deckerowi, kiedy wysłali tę czwórkę.
- Jeśli jest tam cokolwiek do znalezienia, oni to znajdą.
- To wystarczy.
- Zamierzam zobaczyć więznia. Chce pan iść ze mną?
- Widziałem ju\ Boone a tyle razy, \e odechciało mi się raz na zawsze.
- Niema sprawy - stwierdził Eigerman i zostawił Deckera z jego myślami. Ju\
prawie się zdecydował jechać z komandosami do Midian, ale tutaj miał zbyt wiele
pracy - musiał przygotować się na nadchodzące rewelacje. A będą rewelacje.
Chocia\ na razie Boone odmawiał odpowiedzi nawet na najprostsze pytania, kiedyś
przerwie to milczenie, a kiedy to się stanie, Decker zada mu kilka pytań. Nie było
mo\liwości, by podwa\yć w jakimkolwiek punkcie oskar\enie skierowane wobec
Boone a: znaleziono go z ludzkim mięsem w ustach, zakrwawionego od stóp do
głów; zaistniały jednak ostatnio takie elementy, które nawet Deckera wprowadziły w
zakłopotanie i dopóki ka\da zmiana scenariusza nie zostanie dokładnie zbadana,
niepokój pozostanie.
Na przykład: co się stało z Boone em? Jak ten kozioł ofiarny, nafaszerowany
kulami i opatrzony świadectwem zgonu nagle został \arłocznym potworem, przez
którego Decker omal nie stracił \ycia poprzedniej nocy? Boone nawet podkreślał, \e
jest umarły, na litość boską, a przera\ony sytuacją Decker o mały włos nie wpadł w
psychozę. Teraz patrzył na sprawy trzezwiej. Eigerman miał rację. To świry, tyle \e
inne ni\ zazwyczaj. Istoty \yjące wbrew naturze, które trzeba wyciągnąć spod ich
kamieni i oblać benzyną. Z radością sam by zapalił zapałkę...
- Decker?
Uspokoił myśli i zobaczył, \e Eigerman zamyka drzwi przed zgrają
dziennikarzy. Nie było śladu poprzedniej poufałości. Pocił się obficie.
- Okay. Co się dzieje do cholery?
- Jakiś problem, Irwin?
- To \ywe ścierwo, z nim jest problem.
- Z Boone em?
- Oczywiście, z Boone em.
- A co?
- Właśnie zbadali go lekarze. Rutynowe postępowanie.
- I?
- Ile razy pan go trafił? Trzy, cztery?
- Taaak, mo\liwe.
- Więc te kule wcią\ w nim siedzą.
- To mnie nie dziwi - stwierdził Decker. - Mówiłem, \e mamy tu do czynienia
nie z normalnymi ludzmi. Co mówią lekarze? Powinien nie \yć?
- On nie \yje.
- Kiedy zmarł?
- Nie chodzi mi o to, \e le\y nie\ywy, ścierwo. Chodzi o to \e siedzi w
pieprzonej celi nie\ywy. Jego serce nie bije.
- To niemo\liwe.
- Dwóch gnojków twierdzi, \e nie\ywy człowiek chodzi po celi i zapraszają,
\ebym sarn to sobie obejrzał. Co pan mi na to powie, doktorze?
Rozdział XVII
MAJACZENIE
Lori stała po drugiej stronie ulicy przed spaloną restauracją, wypatrując jakichś
oznak \ycia wewnątrz. Nie dostrzegła nic. Dopiero teraz, w pełnym świetle dnia,
zdała sobie sprawę, jak opustoszała była okolica. Decker dobrze wybrał. Szansa, \e
ktokolwiek zauwa\y, jak wchodzi do lokalu, lub wychodzi stąd, była bliska zeru.
Nawet teraz, po południu, \aden przechodzień nie pojawił się na chodniku, a parę
pojazdów przemknęło jezdnią spiesząc się do bardziej przytulnych miejsc.
Coś w tej scenerii - mo\e \ar słoneczny, kontrastujący z nieoznaczonym
grobem Sheryl - znów przywiodło jej na myśl niesamowitą przygodę w Midian, a
zwłaszcza - spotkanie z Babette. Dziewczynka zaczarowała nie tylko jej oczy
wewnętrzne. Wydawało się, \e całe ciało Lori na nowo prze\ywa ich pierwsze spot-
kanie. Czuła na piersi cię\ar bestii, którą podniosła pod drzewem. Słyszała cię\ki
oddech, a w nozdrzach czuła gorzką słodycz.
Te wra\enia naszły ją z taką siłą, \e rozumiała je niemal jak wezwanie:
minione niebezpieczeństwo sygnalizowało to, które nastąpi. Chyba widziała dziecko
patrzące na nią, gdy je trzymała w ramionach, chocia\ nigdy nie trzymała przecie\ na
rękach Babette w ludzkiej postaci. Usta dziecka otwierały się i zamykały, wołając do
Lori coś, czego nie umiała odczytać z samego ruchu warg.
Potem, tak jak zaciemnienie obrazu między sekwencjami filmu, obrazy znikały
i pamiętała tylko jeden obraz: ulica, słońce i spalony budynek naprzeciwko.
Nie było powodu, by odkładać moment spotkania ze złem. Przeszła przez
jezdnię, pokonała chodnik i powstrzymując się od zwolnienia kroku, wkroczyła przez
ramę zwęglonych drzwi w mrok wnętrza. Tak nagle ciemność! Tak nagle chłód!
Jeden krok poza obręb światła słonecznego - i znalazła się w innym świecie. Teraz
trochę zwolniła, jak gdyby badała labirynt rumowiska między drzwiami frontowymi a
kuchnią. Starała się myśleć tylko ściśle o swoim zamiarze - znalezć jakiś ślad, który
doprowadziłby do skazania Deckera. Musiała odsunąć od siebie wszelkie inne myśli:
wstręt, \al, strach. Musiała być chłodna i spokojna. Grać grę Deckera.
Zebrała się w sobie i przeszła pod sklepieniem.
Ale nie do kuchni; do Midian.
Pamiętała chwilę, w której to się stało i gdzie - chłodu i ciemności grobowców
nie mo\na pomylić z czymkolwiek. Kuchnia po prostu zniknęła, co do kafelka.
Po przeciwnej stronie krypty stała Rachel, patrząc w górę na sufit z
niepokojem na twarzy. Przez chwilę przyglądała się Lori, nie dziwiąc się jej
obecności. Potem wróciła do obserwacji sufitu i nasłuchiwania.
- Coś nie tak? - spytała Lori.
- Cicho! - rzuciła ostro Rachel, a potem chyba po\ałowała swojej szorstkości i
otworzyła ramiona.
- Chodz do mnie, dziecko!
Dziecko. A więc tym była. Nie była w Midian, była w Babette i patrzyła oczami
dziecka. Wspomnienia, które pojawiły się tak intensywnie na ulicy, stanowiły prelu-
dium do połączenia psychik.
- Czy to istnieje realnie? - spytała.
- Realnie? - wyszeptała Rachel. - Oczywiście, realnie...
Wymówiła te słowa z wahaniem i spojrzała na córkę pytająco.
- Babette?
- Nie... - odparła Lori.
- Babette. Co ty robisz?
Podeszła do dziecka, które było od niej odwrócone. Patrzenie przez
ukradzione oczy dawało Lori posmak powrotu do przeszłości. Rachel wydawała się
niewiarygodnie wysoka, jej ruchy - niezdarne.
- Co robisz? - spytała po raz drugi.
- Przyprowadziłam ją - powiedziała dziewczynka - \eby zobaczyła.
Na twarzy Rachel malował się gniew. Chciała chwycić córkę za ramię. Ale
dziecko było szybsze. Zanim jej dosięgła, córka znalazła się poza zasięgiem matki.
Wewnętrzne oczy Lori towarzyszyły jej, a szybkość wydarzeń przyprawiała ją o
zawrót głowy.
- Wracaj tutaj - wyszeptała Rachel.
Babette zignorowała polecenie i wbiegła w tunele, nurkując za ka\dym rogiem
z łatwością kogoś, kto zna labirynt na wylot. Marszruta zaprowadziła biegnącą i jej
pasa\erkę" poprzez główne przejścia do ciemniejszych, wę\szych korytarzy, a\
Babette zyskała pewność, \e nikt jej nie ściga. Doszły do otworu w ścianie, zbyt
małego, by przecisnęła się przezeń osoba dorosła. Babette przedostała się do
pomieszczenia nie większego ni\ lodówka i równie zimnego, które słu\yło dziecku za
kryjówkę. Tutaj dziewczynka usiadła, \eby odsapnąć, a jej czułe oczy przenikały
totalną ciemność. Zgromadziła tu swoje nieliczne skarby. Lalka zrobiona z trawy i
ukoronowana wiosennymi kwiatami, dwie ptasie czaszki, mały zbiór kamyków. Przy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Clive Cussler Przygoda Fargo 2 Zaginione imperium
- Fred Saberhagen The Book of the Gods 04 God of the Golden Fleece
- Reformed Dru
- 004. Clay Rita Cena miśÂośÂci
- Jack L. Chalker Three Kings 2 Melchior's Fire
- Franklin Delano Roosevelt The Fires
- Flawiusz_Józef Przeciw Apionowi
- Anderson, Poul Guardianes del Tiempo
- Jola TV Autostradć do nieba
- MdśÂośÂci Jean Paul Sartre
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sposobyna.keep.pl