[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak, powiedziałem to machinalnie, bez zastanowienia.
Zazwyczaj jestem rzeczywiście raczej dumny, że miałem tyle przygód. Ale dzisiaj,
ledwo wymówiłem te słowa, zdjęło mnie wielkie oburzenie na siebie: zdaje mi się już że
kłamię, że przez całe życie nie miałem najmniejszej przygody, lub raczej że nie wiem, co
oznacza to słowo. Jednocześnie czuję na swoich barkach to samo zniechęcenie, które
ogarnęło mnie w Hanoi, prawie przed czterema laty, kiedy Mercier naciskał, żeby się do
niego przyłączyć, i gdy nie odpowiadając patrzyłem na khmerski posążek.
A myśl znajduje się tuż, ta gruba biała masa, która wtedy napawała mnie takim
niesmakiem: nie widziałem jej od czterech lat. "Czy można pana prosić..." - mówi Samouk.
Do licha! %7łeby mu opowiedzieć jedną z tych sławetnych przygód. Na ten temat nie powiem
już ani słowa.
"A tu - mówię, pochylony nad jego wąskimi plecami, dotykając palcem jednego ze
zdjęć - to Santillana, najpiękniejsza wioska w Hiszpanii.
- Santillana Gil Blasa? Myślałem, że nie istnieje.
Ach, proszę pana, ile można skorzystać z rozmowy z panem.
Od razu widać, że pan podróżował."
Wyrzuciłem Samouka za drzwi, wypchawszy mu kieszenie widokówkami, rycinami i
fotografiami. Wyszedł zachwycony, a ja zgasiłem światło. Teraz jestem sam. No, niezupełnie
sam. Jest jeszcze ta myśl, naprzeciw mnie, czeka. Zwinęła się w kłębek, jak wielki kocur.
Niczego nie tłumaczy, nie rusza się i zadowala się mówieniem nie. Nie, nie miałem przygód.
Nabijam fajkę, zapalam ją, wyciągam się na łóżku, nakrywam nogi płaszczem. Dziwi mnie,
że czuję się taki smutny i znużony. Nawet jeśli to prawda, że nigdy nie miałem przygód, cóż
to szkodzi? Przede wszystkim zdaje mi się, że chodzi tu tylko o słowa. Na przykład ta sprawa
z Meknes, o której myślałem przed chwilą: skoczył na mnie Marokańczyk i zamachnął się
wielkim scyzorykiem.
Ale ja zadałem mu cios pięścią poniżej skroni... Zaczął wtedy krzyczeć po arabsku,
pojawiła się masa wszarzy, którzy gonili nas aż po suk Attarin. No i co, można to nazwać, jak
się chce, ale przecież jest to rzecz, która mi się wydarzyła.
Jest już zupełnie ciemno i nie jestem pewny, czy fajka się pali. Przejeżdża tramwaj:
czerwony odblask na suficie.
Potem jakiś ciężki pojazd, aż dom się trzęsie. Już chyba szósta.
Nie miałem przygód. Przydarzały mi się jakieś historie, wydarzenia, zajścia, co tylko
chcieć. Ale nie przygody. Zaczynam rozumieć, że to nie jest jednak kwestia słów. Jest coś, na
czym zależało mi bardziej niż na całej reszcie i nie zdawałem sobie z tego sprawy. To nie
była miłość, nie Bóg, ani sława, ani bogactwo. To było... Tak, wyobrażałem sobie, że w
pewnych chwilach moje życie mogłoby nabrać rzadkiej i drogocennej jakości. Nie zachodziła
potrzeba nadzwyczajnych okoliczności: żądałem tylko trochę twardości. Moje obecne życie
nie ma w sobie nic świetnego, ale od czasu do czasu, na przykład, gdy w kawiarniach
rozlegała się muzyka, cofałem się w przeszłość i mówiłem sobie: niegdyś, w Londynie, w
Meknes, w Tokio, zaznałem cudownych chwil, miałem przygody. To właśnie jest mi obecnie
odjęte. Dowiedziałem się, nagle, bez widocznej przyczyny, że okłamywałem się przez
dziesięć lat. Przygody są w książkach. I oczywiście, wszystko to, co opowiada się w
książkach, może zdarzyć się naprawdę, ale nie w ten sam sposób. Zależało mi na tym
sposobie dziania się.
34
Chodziłoby najpierw o to, aby początek był zawsze prawdziwym początkiem. Cóż z
tego! widzę teraz dobrze, czego chciałem. Prawdziwego rozpoczęcia, ukazującego się jak
dzwięki trąbki, jak pierwsze nuty melodii jazzowej, nagle.
Przecinającego znudzenie, utwierdzającego trwanie; jednego z tych wieczorów, o
których mówi się potem: "Przechadzałem się, był to wieczór majowy." Przechadzka, właśnie
ukazał się księżyc, panuje nastrój bezczynności, nieobecności i trochę - pustki. A potem nagle
przychodzi myśl: "Coś się zdarzyło." Cokolwiek: lekki trzask w ciemności, wiotka sylwetka
przechodzi przez ulicę. Ale to wątłe zdarzenie wcale nie jest takie jak reszta: od razu widzi
się, że to początek wielkiego kształtu, którego rysunek gubi się we mgle, więc mówi się
sobie: "Coś się zaczyna." Coś zaczyna się, aby się skończyć: przygoda nie może być
przedłużona; uzyskuje znaczenie tylko przez swoją śmierć. Być może będzie to także moja
śmierć, jestem w to bezpowrotnie wciągnięty. Każda chwila ukazuje się tylko po to, aby
przyprowadzić za sobą następne.
Tak bardzo zależy mi na każdej chwili: wiem, że jest jedyna niezastąpiona - a przecież
nie uczynię żadnego ruchu, aby po wstrzymać ją przed zapadnięciem się w nicość. Ta ostatnia
minuta w Berlinie, w Londynie - w ramionach tej napotkanej przedwczoraj kobiety - minuta,
którą kocham namiętnie, z kobietą, którą prawie już kocham - musi minąć, wiem o tym. Za
chwilę wyjadę do innego kraju. Nie odnajdę tej kobiety, nigdy nie odnajdę tej nocy. Pochylam
się nad każdą sekundą, próbuję ją wyczerpać; nie dzieje się nic, nic, czego bym nie
pochwycił, czego bym na zawsze nie utrwalił w sobie: ulotnej czułości tych pięknych oczu,
hałasów na ulicy, fałszywej jasności świtu: a przecież minuta upływa i nie zatrzymuję jej,
lubię jej przemijanie.
A pózniej coś urywa się nagle. Przygoda jest skończona, czas odzyskuje swój
codzienny bezkształt. Odwracam się; poza mną ta piękna melodyczna forma zanurza się cała
w przeszłość. Zmniejsza się, kurczy się zmierzchając, a teraz koniec pokrywa się już z
początkiem. Wodząc oczami za tym złotym punktem, myślę, że zgodziłbym się - nawet
gdyby trzeba było stracić majątek, przyjaciela - przeżyć znów wszystko, w podobnych
okolicznościach, od początku do końca. Ale przygoda nie może się rozpocząć na nowo ani
przedłużyć się.
Tak, tego właśnie chciałem - niestety! I tego właśnie pragnę jeszcze. Doznaję tyle
szczęścia, kiedy spiewa Murzynka; jakie wyżyny bym osiągnął, gdyby moje własne życie
było zawartością melodii.
Myśl jest ciągle tutaj, nie do nazwania. Oczekuje spokojnie. Właśnie jakby mówi:
"Tak? To tego chciałeś? I proszę, właśnie tego nigdy nie miałeś (przypomnij sobie: nabierałeś
się na słowa, nazywałeś przygodą blichtr podróży, miłość dziewczyn, bijatyki, świecidełka) i
tego nie będziesz miał nigdy - ani nikt inny." Ale dlaczego? DLACZEGO?
SOBOTA W POAUDNIE
Samouk nie zauważył, jak wchodziłem do czytelni. Siedział przy samym końcu stołu
w głębi sali; położył przed sobą książkę, ale nie czytał. Uśmiechnięty spoglądał na swojego
sąsiada z prawej strony, brudnego gimnazjalistę, który często przychodzi do biblioteki.
Tamten pozwolił patrzeć na siebie przez chwilę, a potem nagle pokazał mu język
wykrzywiając się okropnie. Samouk zaczerwienił się.
Pospiesznie wsadził nos w książkę i zatopił się w lekturze.
Wróciłem do wczorajszych rozmyślań. Czułem się pusty.
Zupełnie było mi obojętne, że to nie były przygody. Ciekawiło mnie tylko, czy nie
mogą się zdarzać. Oto co pomyślałem: aby najbardziej banalne wydarzenie mogło się stać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Barrett Jean Czy masz alibi Intryga i milosc 29
- Norma Jean Smith Koncert na cztery serca
- Jean Verdon PrzyjemnoĹci Ĺredniowiecza
- F Paul Wilson Deep As The Marrow
- Bill Bryson I'm a Stranger Here Myself
- Najpiekniejsza Aleksandra Jakubowska
- Gordon_Lucy_ _Kochankowie_z_Wiecznego_Miasta
- Brown Debra Lee Cenniejsza niz zloto
- Roberts Nora SzczćÂśÂciara
- Burgess Anthony Mechaniczna pomarancza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stardollblog.htw.pl