[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dowcip.
Piętnaście po jedenastej Jack spojrzał na zegarek i zaniemówił. Nie sądził, że
może być tak pózno.
- Przepraszam - przerwał rozmowę. - Muszę was opuścić. Mam jeszcze przed sobą
długą jazdę rowerem.
- Rowerem? - z niedowierzaniem spytała Teresa. - Jezdzisz po mieście rowerem?
- Szuka śmierci - wyjaśnił Chet.
- Gdzie mieszkasz?
- Za West Side.
- Zapytaj go, jak daleko za West Side - zaproponował Chet.
- No więc gdzie dokładnie?
- Jeden-zero-sześć, na Sto Szóstej. Dokładnie - przyznał się.
- Ale to w Harlemie - zorientowała się natychmiast Colleen.
- Mówiłem, że szuka śmierci - przypomniał Chet.
- Tylko mi nie mów, że o tej porze przejeżdżasz przez park - powiedziała
Teresa.
- Jeżdżę dość szybko.
- No cóż, według mnie rzeczywiście szukasz kłopotów -odpowiedziała. Schyliła
się i podniosła torebkę, którą zostawiła przy nodze krzesła. - Nie mam roweru,
ale mam randkę z moim łóżkiem.
- Chwila moment, kochani - zaprotestował Chet. - Jesteście pod naszą opieką.
Zgadza się, Colleen? - Lekko objął dziewczynę za ramię.
- Zgadza się - odparła zapytana.
- A my zdecydowaliśmy, że żadne z was nie pójdzie do domu, dopóki nie umówimy
się na jutro na kolację - mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Colleen schyliła głowę, jakby chciała wywinąć się z objęć Cheta.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Zbliża się ostateczny termin wykonania
zlecenia, więc będziemy musiały zostać po godzinach.
- Gdzie mieliście zamiar zjeść tę kolację? - zapytała Teresa.
Colleen, zaskoczona, spojrzała na przyjaciółkę.
- Na przykład tuż za rogiem, u Elaine - zaproponował Chet. - O ósmej. Może
nawet zobaczymy kogoś sławnego.
- Nie sądzę, abym... - zaczął Jack.
- Nie będę słuchał żadnych wykrętów - wpadł mu w słowo Chet. - Z tymi
gagatkami możesz sobie pograć w piątek. Jutro jesz kolację z nami.
Jack był zbyt zmęczony, aby myśleć. Wzruszył ramionami.
- W takim razie jesteśmy umówieni? - zapytał Chet. Wszyscy przytaknęli.
Po wyjściu z baru panie wsiadły do taksówki. Zaproponowały też Chetowi
podwiezienie, ale stwierdził, że mieszka w sąsiedztwie.
Teresa zapytała Jacka:
- Jesteś pewny, że nie chcesz tu zostawić roweru na noc? - Jack właśnie
kończył otwieranie ostatniej kłódki.
- W żadnym razie - odparł. Wskoczył na siodełko, nacisnął na pedały i pomknął
Drugą Avenue, machając im na pożegnanie.
Teresa podała kierowcy pierwszy adres i samochód także ruszył Drugą Avenue, by
po chwili przyspieszyć, kierując się na południe. Colleen, która spoglądała na
Cheta przez tylną szybę, odwróciła się do swojej szefowej.
- A to ci niespodzianka - powiedziała. - Wyobraz sobie, spotkanie z dwoma
samotnymi mężczyznami w barze. Coś takiego zawsze spotyka człowieka wtedy,
kiedy najmniej się tego spodziewa.
- Mili chłopcy - zgodziła się Teresa. - Zdaje się, że byłam wobec nich
nieuprzejma. Dzięki Bogu nie zaczęli rozmawiać o sporcie czy giełdzie. A to
często jedyne tematy, które interesują mężczyzn w tym mieście.
- Najzabawniejsze, że moja mama zawsze upierała się, abym poznała lekarza -
wyznała ze śmiechem Colleen.
- Nie sądzę, żeby byli typowymi lekarzami - stwierdziła Teresa. - A
szczególnie Jack. Ma dziwne usposobienie. Jest strasznie zgorzkniały z
jakiegoś powodu i do tego jest ryzykantem. Potrafisz sobie wyobrazić jeżdżenie
na rowerze w tym mieście?
- To nic w porównaniu z tym, czym się zajmuje cały dzień -zauważyła Colleen. -
Jak można spędzać cały dzień z umarlakami?
- Nie wiem, ale nie może to być dużo gorsze niż przebywanie w gronie
księgowych.
- Muszę powiedzieć, że zaszokowała mnie twoja zgoda na jutrzejszą kolację, i
to teraz, kiedy mamy ten kłopot z National Health.
- Ależ właśnie dlatego się zgodziłam. - Teresa uśmiechnęła się tajemniczo. -
Wierz albo nie, ale Jack Stapleton poddał mi wspaniały pomysł na nową kampanię
reklamową dla National Health. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jaka byłaby
jego reakcja, gdyby się o tym dowiedział. Z takim wrogim stosunkiem wobec
reklamy... ścięłoby go z nóg.
- O jakim pomyśle mówisz?
- Chodzi mi o tę informację o dżumie. Skoro AmeriCare jest jedynym liczącym
się przeciwnikiem National Health, nasza kampania reklamowa musi wykorzystać
fakt, że w szpitalu AmeriCare pacjent zaraził się dżumą. Po tak przerażającej
historii ludzie rzucą się tłumnie do National Health.
Twarz Colleen spoważniała.
- Nie możemy tego zrobić - zaprotestowała.
- Do diabła, chcę jedynie podkreślić, że placówki National Health są nowe i
czyste. Trzeba zmusić ludzi do myślenia. Widzowie wywnioskują, że placówki
AmeriCare nie są ani nowoczesne, ani czyste, skoro doszło tam do zarażenia
dżumą. Wiem, jak wygląda Manhattan General. Byłam tam. Mogli przeprowadzić
remont, ale przecież to stary budynek. Szpital National Health stanowi jego
przeciwieństwo. Już widzę reklamę, w której pacjenci w naszym szpitalu mogą
jeść z podłogi, bo jest tam tak czysto. Sądzę, iż ludziom spodoba się to, że
ich szpital jest nowy i czysty, szczególnie teraz, przy tym całym zamieszaniu
z bakteriami i odpornością na antybiotyki.
- Masz rację - przyznała Colleen. - To przemówi do każdego. Jeśli to nie
poprawi notowań National Health na rynku, to nic tego nie uczyni.
- Mam już nawet slogan reklamowy. Posłuchaj: "Zasługujemy na twoje zaufanie.
Zdrowie to nasze drugie imię".
- Zwietnie, podoba mi się. Skoro świt zagonię cały zespół do pracy.
Taksówka zajechała pod dom Teresy. Zanim wysiadła, obie panie uścisnęły sobie
dłonie, czując, że wieczór był udany i owocny.
Teresa wysiadła, lecz cofnęła się jeszcze i powiedziała:
- Dziękuję, że mnie zabrałaś ze sobą. To był dobry pomysł, i to z wielu
powodów.
- Nie ma za co - odpowiedziała Colleen, unosząc kciuk w geście zadowolenia.
Rozdział 10
Czwartek, godzina 7.25, 21 marca 1996 roku
Jak przystało na człowieka z przyzwyczajeniami, Jack zjawiał się codziennie w
pracy o tej samej porze, plus minus pięć minut. Tego szczególnego ranka
spóznił się aż dziesięć minut, a to z powodu kaca, z którym się obudził. Od
tak dawna nie cierpiał na kaca, że zupełnie zapomniał, jak bardzo potrafi być
dokuczliwy. W efekcie stał pod prysznicem kilka minut dłużej niż zwykle, no i
slalom w dół Drugiej Avenue odbył się w bardziej umiarkowanym tempie.
Przecinając Pierwszą Avenue, ujrzał coś, czego nigdy o tej porze dnia nie
widział. Przed zakładem medycyny sądowej stał duży wóz transmisyjny telewizji
z rozłożoną na dachu anteną.
Zmieniając nieco kierunek jazdy, objechał wóz, ale nikogo w środku nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony