[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie ma nic do zatajenia.
- To bilet do teatru.
- Tak. Właśnie widzę. - Brent potrząsnął głową i spojrzał w oczy inspektorowi. - Ale
nie mój. To nie mój bilet.
- Chce pan powiedzieć, że biletu nie było w portfelu, kiedy go skradziono?
- Nie było.
- Ale dlaczego miałby ktoś włożyć bilet teatralny do skradzionego portfelu? - wtrąciła
Carol. - Harry, jesteś pewny, że to nie twój bilet?
Milton wziął bilet z ręki Brenta.
- Mówię ci, że nie - powiedział Brent niemal ze złością. - Myślisz, że nie pamiętam,
czy kupiłem bilet do teatru? I to jeszcze w Dalesbury... Na miłość boską, po co miałbym
jechać do Dalesbury? Gdybym chciał się wybrać do teatru, poszedłbym na West End.
- No cóż, jeśli pan jest zupełnie pewny, że to nie pański bilet...
- Naturalnie - Brent z zaciekawieniem przyjrzał się twarzy inspektora, - Czy jest coś
nie w porządku z tym biletem, poza tym, że się znalazł w moim portfelu?
Milton, zanim odpowiedział, krótko się zastanowił.
- Barbara Smith miała w torebce bilet do teatru. Tego samego teatru, na to samo
przedstawienie, sąsiednie miejsce.
- Sąsiednie miejsce? Chce pan powiedzieć...
- Rząd D, miejsce czwarte, sobota, 14 listopada. A ten bilet jest na miejsce piąte.
- Ja... ja w to nie wierzę.
- Ale to prawda, panie Brent.
Carol wstała. Kręciła głową spoglądając po kolei na oczy i usta tego z nich, który
mówił.
- W takim razie można to wyjaśnić w jeden tylko sposób - stanowczym tonem
oświadczył Brent. - Ten, kto ukradł portfel, włożył bilet do środka.
- Uważa pan, że tak się stało?
- Tak, inspektorze. Ja, z wszelką pewnością, nigdy przedtem tego biletu nie
widziałem.
Milton włożył bilet do koperty i schował ją do kieszeni Skinął głową, jakby uznał
sprawę za wyczerpaną.
- No dobrze. Dziękuję panu - powiedział. Carol obserwowała go ze zmarszczonym
czołem.
- Czy pytałeś tę dziewczynę... Barbarę Smith... o bilet? Może wiedziała jak...
- Niestety, Carol, o nic już nie możemy zapytać Barbary Smith - cicho powiedział
Milton.
Brent dobrze zrozumiał tę uwagę.
- Dlaczego?! Czy coś się stało?
- Nie żyje.
- Nie żyje?
- Tak, Carol.
Po chwili Brent zapytał:
- Kiedy to się stało?
- Otruła się dziś rano. Zabrali ją do szpitala, ale zmarła w karetce po drodze.
Milton spojrzał na Carol z niemym przeproszeniem za straszną wiadomość, jaką
przyniósł. Nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w portfel, który Brent wciąż trzymał w ręce.
Alan Milton wynajmował w Market Weldon ładne, nieduże kawalerskie mieszkanie z
oknami wychodzącymi na High Street. Mieściło się na pierwszym piętrze, nad biurem
Jacksona, prowadzącego największą w miasteczku agencję pośrednictwa sprzedaży
nieruchomości. Przez bramę obok wystawy Jacksona wchodziło się na schody prowadzące na
pierwsze piętro Milton przymknął drzwi na dole, ale mieszkanie zamknął na klucz, po czym
zapalił światło i powiesił kapelusz i płaszcz w małym hallu. Po lewej jedne drzwi prowadziły
do sypialni, a drugie do łazienki. Drzwiami z hallu na prawo wchodziło się do pokoju, za
którym mieściła się schludna, nowoczesna, nieduża kuchnia. Przechodząc przez pokój Milton
rzucił na stół gazetę wieczorną. W lodówce znalazł dwie butelki mleka ze śmietanką na
wierzchu. Zerwał kapsel i nalał sobie pełną szklankę mleka. Zaniósł ją do pokoju i ostrożnie
postawił na podstawce leżącej na stole, przy którym jadał. Zdjął marynarkę, powiesił na
krześle, rozpiął kołnierzyk i rozluznił krawat. Zamyślony, sączył ze szklanki pienisty, zimny
jak lód napój.
Na stoliku przy kanapie zadzwonił telefon. Nie wypuszczając z ręki szklanki Milton
pochylił się i podniósł słuchawkę.
- Market Weldon 913. Od razu zauważył, że ktoś dzwoni z budki telefonicznej.
Cierpliwie zaczekał, aż rozmówca wrzuci monetę do aparatu.
- Market Weldon 913?
- Tak.
- Czy... mogłabym mówić z panem inspektorem Miltonem? - Głos kobiecy zdradzał
zdenerwowanie. Mówiła z lekkim cocknejowskim akcentem.
- Alan Milton, słucham.
- Och! - nie wiadomo dlaczego to ją zaskoczyło. - Nazywam się Tolly. Pracowałam u
Fieldinga. Poznaliśmy się w Boże Narodzenie, zeszłego roku, kiedy pańska narzeczona...
Och, przepraszam... kiedy panna Vyner...
- Tak, przypominam sobie panią. Czym mógłbym służyć?
- Otóż... czytałam o Fieldingu. O tym morderstwie. Czy znalazłby pan chwilę czasu
dla mnie, panie inspektorze? Jeśli pan pozwoli, wolałabym nie przychodzić na policję.
- Bardzo chętnie się z panią zobaczę - zachęcająco odparł Milton. - A może
przyszłaby pani do mnie? Mieszkam przy High Street, nad Jacksonem, biurem pośrednictwa
sprzedaży nieruchomości, wejście po prawej.
- Wiem, gdzie to jest - odpowiedziała szybko. - Czy mogłabym przyjść zaraz?
- Tak, będę w domu cały wieczór. Skąd pani dzwoni?
- Och, dziękuję. Bardzo panu dziękuję. Nie odpowiedziała, położyła słuchawkę.
Wypił mleko, wstał i zastanawiał się, czy zdąży podgrzać fasolkę z puszki i zjeść ją z
grzanką, zanim przyjdzie pani Tolly. Już w kuchni otwierał puszkę, gdy ktoś zadzwonił do
drzwi: dwa razy i po krótkiej pauzie, jeszcze dwa krótkie dzwonki. Znieruchomiał. Był to
umówiony sygnał, który kiedyś oznaczał, że Carol czeka za drzwiami. Szybko się opanował,
poszedł do pokoju, włożył marynarkę i wyszedł do hallu otworzyć drzwi.
Miała na sobie nieprzemakalny płaszcz, mocno ściśnięty paskiem, co podkreślało jej
smukłą talię. Była blada i miała podkrążone oczy. W ręce trzymała dużą kopertę.
- No i co, nie poprosisz, bym weszła? Potrząsnął głową.
- Och, przepraszam. Proszę cię bardzo.
Cofnął się, by ją wpuścić. Uważał, by przechodząc nie otarła się przypadkiem o niego.
- Właśnie byłam w biurze. Ostatecznie udało mi się przekonać Harry ego...
- Co ty mówisz! - zamknął drzwi. Przymuszał się do żartobliwego, obojętnego tonu. -
Wiedziałem, że postawisz na swoim. Jak zwykle.
- Alan, nie przyszłam tu po to, by mnie obrażano! - Spojrzała na niego zaczepnie.
- A po coś przyszła?
- Czy musimy rozmawiać w przedpokoju. A może ktoś jest u ciebie?
Powiedziała to szeptem, spoglądając w stronę pokoju. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony