[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziestego siódmego września Kazimierza Gumińskiego, oraz
o usiłowanie wprowadzenia w błąd władz prowadzących
dochtxlzenie w tych sprawach major wygłosił tradycyjną
formułę aresztowania przestępcy.
Zaległo ciężkie milczenie.
Powiedz coś! Jolanta zerwała się z krzesła. Za-
przecz! Broń się!
Karol milczał.
Kobieta zaniosła się głośnym szlochem.
Rozdział XVIII
Rude są fałszywe
To był piękny dzień. Jak na pazdziernik, wprost wyjątko-
wy. Ciepło niczym w lipcu. Ostatni chyba upalny dzień roku.
Prawdziwa złota jesień . Nic więc dziwnego, że ulice i parki
Warszawy zaroiły się barwnie ubranym tłumem mężczyzn,
kobiet i dzieci. Jedni wybierali się na spacer, inni po różne
zakupy, a większość po prostu korzystając z pięknej pogody
bez specjalnego celu wyległa na świeże powietrze. W taki
dzień grzechem byłoby siedzieć w domu. Tym bardziej że to
już ostatki lata.
Adwokat Mieczysław Ruszyński nie śpiesząc się, wolnym
krokiem szedł ulicą Kruczą. Czasem przystanął przed jakąś
wystawą, aby obejrzeć coś, co przyciągnęło jego wzrok. Mi-
jali go ludzie; dziewczęta jeszcze z wakacyjną opalenizną,
przeważnie wysokie, zgrabne i ładne.
Jak to dobrze stwierdził w myślach Miecio że dłu-
gich nóg nie zasłaniają te obrzydliwe, do kostek sięgające
kiecki, które jakiś paryski dom mody usiłował wylansować
przed dwoma laty! Przynajmniej jest na czym oko oprzeć.
Mecenas zerknął na zegarek. Jeszcze nie było czwartej.
Miał więc masę czasu. Nareszcie zdołał się umówić z pewną
dziewczyną. To ta, która niekiedy w gronie kolegów i koleża-
nek siadywała w kawiarni Szanghaj , ale zawsze ciekawie i
życzliwie spozierała na Ruszyńskiego, ilekroć ten szedł scho-
dami na górę, do restauracji. Miecio od razu zauważył te
spojrzenia i uśmieszki, lecz tak się pechowo składało, że
nigdy nie mógł poderwać ślicznego kota. Albo on był w
198
towarzystwie, albo dziewczyna była tak obstawiona, że ani do
niej przystąpić. Trwał ten mały flircik na odległość już chyba
z miesiąc. Aż wreszcie...
Umówił się z nią o wpół do piątej. Naturalnie także w
swoim ulubionym Szanghaju , ale nie w kawiarni, tylko na
górze. Miecio nie znosił kawiarni. Gdyby mógł, pozamykałby
wszystkie te przybytki próżniaczego bytowania . Albo jesz-
cze lepiej, kazałby je przerobić na restauracje. Oczywiście nie
na te straszne knajpy, gdzie tylko wódka i śledz, ale na przy-
tulne małe restauracyjki, w których kelner wita ukłonem i
życzliwym uśmiechem miłych gości stałych klientów, a
gdzie kucharz w wysokiej, niepokalanie białej czapie przy-
chodzi do stolika, aby jak szef sztabu generalnego z naczel-
nym wodzem omówić wszelkie szczegóły bitwy. Aza się w
oku kręci! Gdzie się podziały zaciszne lokaliki, starzy dobrzy
kelnerzy i kucharze?
Naraz Ruszyński zwolnił kroku. Przed nim szła para. On
wysoki, postawny, o ciemnych, z lekka sfalowanych włosach.
Ona zgrabna, szczupła. Aadna noga i przepiękne włosy koloru
złota stopionego z miedzią. Miecio wiedział, że twarz tej
kobiety mogłaby służyć starym włoskim mistrzom do modelu
ich Madonn. Znał przecież tych dwoje.
On coś jej opowiadał. To musiało być wesołe, bo piękna
pani śmiała się i, przytulona do mężczyzny, patrzyła mu w
oczy, nie dostrzegając tuż, tuż idącego mecenasa.
Miecio zapamiętał tę piękną twarz. Jakże niedawno wi-
dział, jak po tych policzkach toczyły się łzy. Jeszcze miał w
uszach słowa: Jak ja się panu mecenasowi zdołam kiedy-
kolwiek w życiu odwdzięczyć .
Uśmiechnął się gorzko.
197
Janusz Kaczanowski to wspaniały chłop. Adwokat przekonał
się o tym. Początkowo darli ze sobą koty, ale pózniej współ-
praca ułożyła się lojalnie i można powiedzieć, że nawet bar-
dzo dobrze. To otwarta głowa, Ruszyński nie miał do niego
pretensji, że w toczącym się dochodzeniu ostatnie słowo
przypadło właśnie oficerowi milicji. Wróżył mu dalszą, wiel-
ką karierę. I przecież on sam poradził majorowi, co ma zrobić
z tamtymi trzema gozdzikami... Nie żałował mu teraz tej
randki.
Jednakże minął przeszło tydzień od powrotu do domu ma-
łego Januszka Kowalskiego. Piękna pani tak się widocznie
cieszyła swoim szczęściem, że nie znalazła chwilki czasu, aby
pomyśleć o mecenasie, spotkać się z nim osobiście, bo cóż
znaczy te kilka słów konwencjonalnego podziękowania przez
telefon. A przedtem potrafiła dzwonić i po dwa razy dziennie
do zespołu lub do jego prywatnego mieszkania...
Miecio nawet przez chwilę nie pomyślał o nieuregulowa-
nym w kasie zespołu adwokackiego honorarium. Ostatecznie
nigdy nie przywiązywał większej wagi do pieniędzy. Zawsze
traktował je jedynie jako środek napędowy pogoni za pełnią
życia. Ale teraz, kiedy ujrzał panią Kowalską uradowaną i
szczęśliwą, zabrakło mu kilku słów osobistego podziękowa-
nia.
Przystojna, tak dobrana para zatrzymała się na narożniku
Kruczej i Wspólnej. Czekali na zmianę świateł. Zapewne szli
do Grandu . Może oblać sukces zdolnego, wybijającego się
majora z Komendy Stołecznej MO?
Mieciowi nie pozostało nic innego, jak skręcić w przeciw-
nym kierunku. Nagle poczuł, że ma dosyć tego spaceru w
promieniach jesiennego słońca. Postanowił: od razu pójdzie
do Szanghaju . Ten kwadrans czy pół godzinki zaczeka
198
przy stoliku, przy szklance piwa. Może dziewczyna zjawi się
punktualnie?
Podobała mu się. Wprawdzie nie ma tak pięknych rudych
włosów jak kobieta, która teraz wchodzi właśnie do Grand
Hotelu , ani nawet jak ta ostatnia, co go niedawno w tej sa-
mej knajpie wystawiła do wiatru z jakimś Szwedem, ale... Ta
była czarna jak kruk. Może to i lepiej?
Rude są fałszywe!
Miecio powiedział te słowa tak głośno, że jakaś mijająca
go dziewczyna, także o złotawym odcieniu włosów, przysta-
nęła i obejrzała się. Czego od niej chce ten elegancki starszy
pan?
A on po prostu zapomniał, że różnica polega tylko na in-
nym kolorze farby.
Swoją drogą właśnie był poniedziałek. Miecio nie bez ra-
cji więc twierdził zawsze, że najgorszy jest poniedziałek.
SPIS ROZDZIAAÓW
I. Zły dzień mecenasa . . . . . . . 5
II. Nikt nic nie wie 11
III. Pierwsze kroki 25
IV. Major Kaczanowski wznawia dochodzenie . 37
V. Tajemnica cukierka Bajeczny 46
VI. Dyplomatyczne zabiegi pułkownika . 59
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Cykl Pan Samochodzik (15) Nieuchwytny Kolekcjoner Zbigniew Nienacki
- James Doohan Flight Engineer Volume 2 The Privateer
- Burgess Anthony Mechaniczna pomarancza
- Jennifer Roberson Cheysuli 1 Shape Changers
- Durbr
- Doyle A.C. Ostatnia galera
- Donna Alward Sold to the Highest B
- Gerber Michael Barry Trotter. Tom 3 Barry Trotter I KośÂ„ska Kuracja
- Cheryl Dragon Pushing Penny (pdf)
- Jules Verne Michael Strogoff
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stardollblog.htw.pl