[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odpowiedział mętnie, przeciągając w nieskończoność ostatnie sylaby:
- Siostruuniuu, a gdzie to maa być? %7łeby tylko się nie tłuc daleeko tak raano...
Wyjaśniłam, że miejscem docelowym jest cmentarz na Samatyi.
- Lalka, bój się Boga, jeszcze tylko tam nas nie było! Przepraszam cię bardzo, ale
okropnie mi się chce spać. Wczoraj pozowałam, więc jestem padnięta.
Nie obchodziły mnie jej wieczorne przygody, więc nawet nie musiałam udawać
współczucia. - Jak chcesz, to jedz. Jeśli wydarzy się coś ważnego, to mi opowiesz -
powiedziała i rozłączyła się.
Potem zadzwoniłam do Pompona i Jedwabnej, które wyraziły chęć uczestnictwa w
ceremonii, kompletnie ignorując informację o Samatyi. Umówiłyśmy się więc, że Pompon
przyjedzie po mnie samochodem, a potem zgarniemy po drodze Jedwabną. Pompon nie
wytrzymał i oczywiście zapytał, co mam na sobie.
- Granatową sukienkę. Nie chciałam iść po cywilnemu.
- A pewnie! W końcu zmarłej należy się szacunek na ostatniej drodze, prawda,
rybeńko? Też się tak ubiorę. Mało brakowało, a bym przyszła w cywilu!
- Niunia, przecież ty masz tylko jakieś sceniczne kreacje. Zorganizujesz sobie normalną
kieckę?
- Ojejku, oczywiście! - odparł Pompon wzburzony. - Myślisz, że po co trzymam w
szafie garsonki po mamusi? Wszystkie czekają sobie w naftalince na jakiś ślub, pogrzeb albo
proces...
Wyobraziłam sobie, jak koszmarnie będzie wyglądać w starych ubraniach matki, ale nie
pisnęłam słowem.
85
Czekając na dziewczyny, ponownie zgrałam płytę dla Alego i nie kusząc już losu,
wezwałam kuriera. Płytę oddałam sprzątaczce z dokładnymi wyjaśnieniami, co ma robić.
Kiedy oblizywałam kopertę, zadzwonił Pompon, więc włożyłam kapelusz i wyszłam.
Zanim wsiadłam do samochodu, popatrzyłyśmy po sobie i ryknęłyśmy śmiechem.
Pompon miał na sobie ciemnoszarą garsonkę na guziki.
- Niunia, wełniana marynarka w taki gorąc?!
- Co miałam robić? Reszta była za mała - wyjaśnił. - A ty wyglądasz, jakbyś szła na
pokaz mody, a nie na pogrzeb.
- Do Ascott raczej. - Gdzie?
- Ascott. Wyścigi konne w Anglii, na których wszyscy szpanują kapeluszami.
- Jak - w My Fair Lady! - zapytał Pompon, po raz kolejny dowodząc, że jest obyty i
pamięta o mojej miłości do Audrey.
Chichotałyśmy sobie wesoło, dopóki nie przyłączyła się Jedwabna. Nie miała pojęcia o
naszych strojach, więc przyszła po cywilnemu.
- Ajj, jak wy wyglądacie! - jęknęła. - Przecież nie wpuszczą nas do meczetu i jeszcze
kamieniami obrzucą!
- A kto tu się wybiera do meczetu? - zapytał Pompon. - Usiądę sobie z boczku, popatrzę
na ludzi, przyjmę kondolencje.
- Jak widzisz, ja też nie mam zamiaru się modlić - dodałam.
- To po cholerę tam jedziecie? - zapytała Jedwabna obrażonym głosem. - %7łeby ludzi
denerwować?
- Jeśli ludzie się mają denerwować z tego powodu, to ich problem.
- Może to nawet lepiej? - zarechotał Pompon. - Już czas, żeby coś zmienić w tym kraju.
- Puknijcie się! To ma być pogrzeb, a nie parada gejów.
Rozpytując ludzi, znalazłyśmy w końcu meczet na Samatyi. Dziedziniec miał niewielki,
ale tuż obok znajdował się plac zabaw, przed którym zaparkowałyśmy. Otworzyłyśmy drzwi i
zaczęłyśmy czekać. Było mi niewygodnie, więc wystawiłam nogi na zewnątrz samochodu i
założyłam jedną na drugą.
Do ceremonii było jeszcze prawie pół godziny, a pod meczetem kłębiły się już dwie
grupy żałobników z dwóch pogrzebów. Tu i ówdzie widziałam kilka naszych dziewczyn, na
ogół po cywilnemu. Jedna czy dwie włożyły proste sukienki. Rozejrzałam się za Hasanem,
ale jeszcze go nie było. Za to tuż obok trumien leżały kwiaty, które wysłaliśmy z klubu.
Wśród sąsiadów nieboszczki dostrzegłam Dżunejta. On też mnie zauważył i nieznacznie
skinął głową na powitanie. Oczywiście wstydził się nas okropnie. Za żadne skarby nie chciał
do nas podejść, ale przyjechał ze względu na zmarłą.
Tłum gęstniał. Z naszego punktu obserwacyjnego widać było osoby nadchodzące tylko
z jednej strony, drzwi meczetu zaś pozostawały zupełnie poza zasięgiem naszego wzroku.
Bardzo łatwo mogłam nie zauważyć interesujących mnie szczegółów. Zgodnie
postanowiłyśmy więc dołączyć do pozostałych.
Na widok wieńca przesłanego przez sklep spożywczy pomyślałam, że chyba jednak
należał się drugiemu nieboszczykowi. Kiedy rozważałam tę kwestię, w tłumie pojawiła się
grupa aktywistek, które wprawdzie nie znały Buziaczka, ale przyszły na jego pogrzeb w imię
solidarności z biedną siostrą, ofiarą nieznanej bestii. Tak jak przed kostnicą, szykowały się do
przeprowadzenia manifestacji. Reagowały szybko, nerwowo i agresywnie. Rzucały wokół złe
spojrzenia, jeżąc się przy byle okazji. Popierałam ich akcje z całego serca i podziwiałam
jednocześnie za sprawność organizacyjną i konsekwencję w nawiedzaniu podobnych imprez,
ale trochę mniej podobał mi się ich styl. Preferuję nieco bardziej wyrafinowane metody.
Rozległ się południowy ezan i wierzący uczestnicy zbiegowiska weszli do meczetu.
Zobaczyłam, że do środka udali się też Dżunejt i Jedwabna. Od razu przypomniałam sobie
dylemat Wielkiej Bejzy: ciekawe, czy nasza dziewczynka usiądzie po stronie dla mężczyzn?
Nie zdążyłam jednak porządnie tego przeanalizować, kiedy na horyzoncie pojawiły się trzy
86
czarne limuzyny. Tłum zafalował, a potem z narastającym gulgotem zaczął się przesuwać w
ich kierunku.
Jestem wysoka, ale ludzie stłoczeni wokół samochodów nie pozwalali mi dostrzec
twarzy W końcu zobaczyłam, jak dwóch facetów w garniturach dzwiga ogromny wieniec.
- O, proszę! Ciotkę Sabihe! - usłyszałam za plecami krzyk Serduszka.
Natychmiast ruszyłam przed siebie. Gigantyczne rondo kapelusza trochę mi
przeszkadzało, musiałam więc pomóc sobie kilkoma dzgnięciami łokciem i jednym drobnym
kopniaczkiem.
Zrodkowy samochód otoczony był przez facetów w garniturach; tylne drzwi miał
otwarte. Po mojej stronie, patrząc w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, siedziała spokojnie
pani Sabiha. Oczu nie miała ani czerwonych, ani opuchniętych, wyglądała tylko na mocno
zmęczoną. Podawała rękę tym, którzy podchodzili, żeby ją pocałować. Na palcu miała jeden
zwyczajny pierścionek.
Ochroniarze nie pozwalali nikomu za bardzo się zbliżać ani zatrzymywać przy niej na
dłużej. Po drugiej stronie samochodu, czego dokładnie nie mogłam zobaczyć, zrobiło się
zbiegowisko. Ludzie przepychali się trochę, ale z uwagi na podniosłą atmosferę nikt nie
podnosił głosu. Schyliłam się, żeby zobaczyć drugiego pasażera. I aż podskoczyłam - po
pierwsze dlatego, że ktoś uszczypnął mnie w tyłek, a po drugie, że na tylnym siedzeniu
zobaczyłem Surejję Eronata.
Darowałam sobie podszczypywacza i natychmiast poleciałam na drugą stronę wozu. Na
widok siedzącego za kierownicą Sulejmana zaklęłam sążniście i wszyst - kie głowy odwróciły
się w moją stronę. Odcinek dzielący mnie od samochodu nagle opustoszał i stanęłam oko w
oko z panem Eronatem.
Patrzył na mnie z ledwo widocznym uśmieszkiem i głębokim zrozumieniem - dokładnie
tak jak na zdjęciach w gazetach.
Rozdział 31
Gapiliśmy się na siebie przez chwilę. Gestem zaprosił mnie do samochodu, a
ochroniarze grzecznie się rozstąpili. Popchnięta przez stojących z tylu ludzi i własną
ciekawość zrobiłam dwa kroki do przodu.
- Trudniej pana złapać, niż przypuszczałem - powiedział.
Miał piorunujące spojrzenie i twarz pozbawioną mimiki. Nadrabiał oczami, które
wyglądały jak dwa czarne, wiercące się robaki. Rozejrzałam się na boki: wszędzie stali
ochroniarze. Gary Cooper Sulejman siedział z przodu jak mumia i nawet się nie odwrócił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony