[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oznajmił Hanford. - Kiedy odleci, z naszej strony mu nic nie grozi.
- Chyba - odezwał się cicho Jonny - że w jakiś sposób rozumie, iż moglibyśmy użyć broni.
Na chwilę zapadła cisza.
- Nie - przerwał ją w końcu Hanford. - Nie, to niemożliwe. Niech pan spojrzy chociażby na jego
czaszkę. Nie ma w niej miejsca na duży, konieczny do posiadania inteligencji mózg.
- Rozmiary czaszki jeszcze o niczym nie świadczą... - zaczął Porris.
- Ale liczba komórek, tak - przerwał mu Hanford. - A rozmiary komórek tactańskich
organizmów i cała biochemia są zbyt podobne do naszej, żeby takie założenie mogło okazać się
nieprawdziwe. Nie, on z pewnością nie jest formą życia obdarzoną czuciem. Jest tylko
sparaliżowany strachem tak bardzo, że nie wie, iż mógłby odlecieć, kiedy zechce.
- Biedroneczko, biedroneczko, leć do nieba - mruknęła cicho Chrys.
- No cóż, zmarnował swoją jedyną szansę - odezwał się żywo Hanford. - Porris, czy wiesz, gdzie
trzymamy nasze siatki krępujące?
Zaczął odwracać się w kierunku  Menssany"...
A ptak poszybował w powietrze ze swojej gałęzi.
Chrys gwałtownie nabrała powietrza w płuca, zaś stojący przy niej Banyon odruchowo
wyciągnął ręce w pozycje gotowe do strzału.
- Nie strzelaj! - powstrzymał go Jonny. - Pozwólmy mu odlecieć.
- Co takiego? - wrzasnął Hanford. - Strzelaj do niego, człowieku, strzelaj!
Banyon jednak powoli opuścił ręce.
Ptak odleciał. Ale nie prosto w niebo, jak Jonny mógł oczekiwać, ale poziomo, tuż nad koronami
drzew i krzaków. I... zygzakiem. Zygzakiem, jak gdyby...
Zniknął za niewielkim wzgórzem, a Jonny odwrócił się i ujrzał utkwione w sobie spojrzenie
Banyona.
- Manewry mające na celu uniknięcie trafienia - odezwał się tamten niemal szeptem.
- Dlaczego go nie zastrzeliliście? - warknął Hanford, uchwyciwszy Jonny ego jedną ręką za
ramię i zwinąwszy ze złości drugą dłoń w zaciśniętą pięść. - Dałem przecież wam, Kobrom,
wyrazny rozkaz...
- Panie doktorze - przerwał mu Jonny - ten ptak nie ruszał się z miejsca tak długo, dopóki nie
zaproponował pan, żeby go pochwycić.
- Nic mnie to nie obchodzi. Powinniście byli... Hanford nagle przerwał, jak gdyby dopiero teraz
dotarło do niego znaczenie słów Jonny ego.
- Myśli pan, że...? - zapytał. - Nie. Nie. Nigdy w to nie uwierzę. W jaki sposób mógł wiedzieć, o
czym rozmawiamy? Nie, to niemożliwe.
- Oczywiście, że tego nie mógł wiedzieć - odezwał się ponuro Banyon. - Wiedział jednak, że
musi odlecieć, a kiedy to zrobił, poleciał zygzakiem i poziomo. W taki sposób, jak gdyby chciał
uniknąć trafienia go z broni wroga.
- A poza tym zaczekał, aż pan, doktorze, odwróci się do niego plecami - dodała Chrys i lekko się
wzdrygnęła. - Pan, który dał rozkaz, żeby go pochwycić. Jonny... to wszystko nie może być tylko
zbiegiem okoliczności.
- Może przedtem miał do czynienia z istotami inteligentnymi - powiedział z namysłem Jonny. -
Może byli tu już Troftowie, kiedy zapoznawali się z panującymi tu warunkami. W ten sposób
mógłby dowiedzieć się czegoś na temat broni palnej.
- Może wszystkie takie ptaki są tylko jednostkami w jakiejś większej, zbiorowej świadomości -
odezwał się niespodziewanie Porris. - W ten sposób pojedynczy osobnik nie musi być bardzo
inteligentny.
- Teoria o zbiorowej inteligencji powędrowała na śmietnik przed dwudziestoma laty - stwierdził
Hanford, ale ton jego głosu wskazywał, że nie był tego tak bardzo pewien. - Poza tym to jeszcze
nie tłumaczy, w jaki sposób mógł znać nasz język na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że miałem
zamiar sprowadzić ze statku siatkę krępującą.
Jonny nagle uzmysłowił sobie, że nadal wpatruje się w miejsce na gałęzi, z którego odleciał
przedstawiciel rodzimej fauny. Popatrzył w niebo, ale nie ujrzał na nim stad pikujących ptaków,
jak na wpół świadomie oczekiwał. Zabarwiony delikatną czerwienią błękit był tylko poznaczony
odległymi i pojedynczymi plamkami. Niemniej...
- Myślę, że powinniśmy zwinąć obóz trochę wcześniej - odezwał się do pozostałych. - Być
gotowi do odlotu w każdej chwili, gdyby... gdyby miało okazać się to konieczne.
Hanford popatrzył na niego, jak gdyby miał zamiar się sprzeciwić, ale zamiast tego odwrócił się
w stronę Banyona.
- Czy nie byłoby możliwe oddelegowanie kilku Kobr, żeby udali się ze mną na małe polowanie?
- zapytał. - Chciałbym mieć chociaż jednego takiego ptaka... żywego, o ile to możliwe, ale nie
będę się przy tym upierał.
- Zobaczę, co da się zrobić - odrzekł ponuro Banyon. - Myślę, że dowiedzenie się o nich
wszystkiego, co możliwe, to świetny pomysł.
Kapitan Shepherd, któremu powiedziano o dziwnym spotkaniu, wyraził w końcu zgodę na
wszystkie przedstawione mu propozycje. Statek przygotowano do natychmiastowego startu,
podwojono liczbę Kobr pilnujących perymetru, a naukowcy zaczęli pracować z niespotykaną u
nich szybkością. Jednak dwie grupy, wysłane na polowanie, nie zdołały nawet zobaczyć ani
jednego okazu tajemniczego ptaka. Dyskutowano o faktach, prześcigano się w domysłach, snuto
plotki... a Menssana wystartowała o pełne dwanaście godzin wcześniej, niż przedtem planowano.
Przynajmniej tym razem nikt nie narzekał.
Rozdział piętnasty
Spędzili wiele godzin na oglądaniu targowiska w Huriseem - York pomyślał, że poświecili na to
więcej czasu, niż w jakimkolwiek innym miejscu podczas całego pobytu na Qasamie - i w końcu
głęboko westchnął z ulgą, kiedy zwiedzanie zaczęło się mieć ku końcowi. Najbardziej
denerwowała go konieczność stykania się dosłownie oko w oko z tak dużą liczbą mojoków naraz
- nieobecność Moffa także nie wpływała kojąco na jego samopoczucie. Był ciekaw, jak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony