[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkim chodzi o jej dobro! O jej życie! Yennefer, Dijkstra odnalazł... pewne ślady. Jeżeli to Vilgefortz
ma Ciri, dziewczynie grozi straszna śmierć.
- Milcz, Triss - szczeknęła ostro Filippa Eilhart. - Tu nie będzie handlu ani przetargów.
- Zostawię wam wskazówki - powiedziała wolno Yennefer. - Zostawię informacje o tym, czego się
dowiedziałam i o tym, co przedsięwzięłam. Zostawię wam ślad, po którym będziecie mogły pójść. Ale nie za
darmo. Nie chcecie mnie rehabilitować w oczach świata, to do diabla z wami i ze światem. Ale
zrehabilitujcie mnie choć w oczach jednego wiedzmina.
- Nie - odrzekła prawie natychmiast Filippa. - To również nie leży w interesie loży. Również dla twojego
wiedzmina pozostaniesz zdrajczynią i sprzedajną czarownicą. Nie leży w interesie loży, by rozrabiał,
szukając zemsty, a gdy będzie tobą pogardzał, nie będzie chciał mścić. Zresztą, on już chyba nie żyje. Albo
umrze lada dzień.
- Informacje - rzekła głucho Yennefer - za jego życie. Ocal go, Filippa.
- Nie, Yennefer.
- Bo nie leży to w interesie loży - w oczach czarodziejki zapłonął fioletowy ogień. - Słyszałaś, Triss? Oto
twoja loża. Oto jej prawdziwe oblicze, oto jej prawdziwe interesy. I co ty na to? Byłaś dla dziewczyny
mentorką, prawie, sama tak mówiłaś, starszą siostrą. A Geralt...
- Nie bierz Triss pod romantyczny włos, Yennefer - Filippa zrewanżowała się ogniem w oczach. -
Dziewczynę znajdziemy i uratujemy bez twojej pomocy. A jeśli tobie się powiedzie, to piękne i stokrotne
53
dzięki, wyręczysz nas, zaoszczędzisz fatygi. Ty wyrwiesz dziewczynę z rąk Vilgefortza, my wyrwiemy ją z
twoich. A Geralt? Kto to jest Geralt?
- Słyszałaś, Triss?
- Wybacz mi - powiedziała głucho Triss Merigold. - Wybacz, Yennefer.
- O, nie, Triss. Nigdy.
*****
Triss patrzyła w podłogę. Oczy Cracha an Craite były jak oczy jastrzębia.
- Nazajutrz po tej ostatniej tajemniczej komunikacji - powiedział wolno jarl Wysp Skellige - tej, o której ty,
Triss Merigold, niczego nie wiesz, Yennefer odpłynęła ze Skellige, biorąc kurs na Głębię Sedny. Pytana,
czemu płynie właśnie tam, spojrzała mi w oczy i odrzekła, że zamierza sprawdzić, czym katastrofy naturalne
różnią się od nienaturalnych. Odpłynęła dwoma drakkarami, "Tamarą" i "Alkyone", z załogami złożonymi
wyłącznie z ochotników. To było dwudziestego ósmego sierpnia, dwa tygodnie temu. Więcej jej już nie
widziałem.
- Kiedy dowiedziałeś się...
- Pięć dni pózniej - przerwał dość obcesowo. - Trzy dni po wrześniowym nowiu.
*****
Siedzący przed jarlem kapitan Asa Thjazi był niespokojny. Oblizywał wargi, wiercił się na ławie,
wyłamywał palce tak, że aż strzelały knykcie.
Czerwone sionce, wyrwawszy się nareszcie z zalegających niebo chmur, powoli opuszczało się nad
Spikeroog,
- Gadaj, Asa - rozkazał Grach an Craite. Asa Thjazi odchrząknął mocno.
- Szliśmy ostro - podjął - wiatr sprzyjał, robiliśmy dobre dwanaście węzłów. Tedy już dwudziestego
dziewiątego ujrzeliśmy nocą światło latarni z Peixe de Mar. Odbiliśmy nieco na zachód, by nie napatoczyć
się na jakiego Nilfgaardczyka... A na dzień przed wrześniowym nowiem, o świcie, przypłynęliśmy w rejon
Głębi Sedny. Wtenczas czarodziejka wezwała mnie i Guthlafa...
*****
- Potrzebuję ochotników - powiedziała Yennefer. - Tylko ochotników. Nie więcej, niż to konieczne, by przez
krótki czas sterować drakkarem. Nie wiem, ilu do tego potrzeba ludzi, nie znam się na tym. Ale proszę, by
nie zostawić na "Alkyone" nawet jednego człowieka ponad konieczną liczbę. I powtarzam - sami ochotnicy.
To, co zamierzam zrobić... jest bardzo ryzykowne. Bardziej niż morska bitwa.
- Pojmuję - kiwnął głową stary seneszal. - I zgłaszam się pierwszy. Ja, Guthlaf, syn Svena, proszę o ten
zaszczyt, pani.
Yennefer długo patrzyła mu w oczy.
- Dobrze - powiedziała. - A zaszczycona jestem ja.
- Też się zgłosiłem - powiedział Asa Thjazi. - Ale Guthlaf się nie zgodził. Ktoś, rzekł, musi komendę
trzymać na "Tamarze". W rezultacie zgłosiło się piętnastu. W tym Hjahnar, jarlu.
Crach an Craite uniósł brwi.
*****
- Ilu potrzeba, Guthlaf? - powtórzyła czarodziejka. - ilu jest niezbędnych? Proszę, byś to precyzyjnie
wyliczył. Seneszal milczał czas jakiś, kalkulował.
- W ośmiu damy radę - rzekł wreszcie. - Jeśli nie za długo... Ale przecie ci tutaj to sami ochotnicy, nie ma
tedy musu...
- Wyznacz ośmiu spośród tych piętnastu - przerwała ostro. - Wyznacz sam. I każ wybranym przejść na
"Alkyone". Reszta zostaje na "Tamarze". Aha, jednego, który zostaje, wyznaczę ja. Hjalmar!
- Nie, pani! Nie możesz mi tego uczynić! Zgłosiłem się i będę u twego boku! Chcę być...
- Milcz! Zostajesz na "Tamarze"! To rozkaz! Jeszcze słowo, a każę cię przywiązać do masztu!
*****
54
- Opowiadaj, Asa.
- Magiczka, Guthlaf a owa ósemka ochotników weszli na "Alkyone" i pożeglowali na Głębię. Myśmy, na
"Tamarze", wedle rozkazu na uboczu się trzymali, ale tak, by zanadto nie odstać. Z pogodą zaś, która do tej
pory nad podziw nam sprzyjała, jakieś diabelstwo zaczęło się nagle dziać. Tak, iście dobrze gadam, że
diabelstwo, bo nieczysta to była siła, jarlu... Niech mnie pod stępką przeciągną, jeśli łżę...
- Opowiadaj.
- Tam, gdzie myśmy byli, "Tamara" znaczy, spokojnie było. Choć wicher trochę świszczał i nieboskłon
pociemniał od chmur tak, że z dnia noc się niemal uczyniła, Ale tam, gdzie była "Alkyone", tam piekło się
rozpętało znienacka. Piekło prawdziwe...
%7łagiel "Alkyone" załopotał nagle tak gwałtownie, że słyszeli to łopotanie mimo dzielącej drakkary
odległości. Niebo poczerniało, chmury skłębiły się. Morze, które wokół "Tamary" wydawało się zupełnie
spokojne, wzburzyło się i zagotowało grzywaczami przy burtach "Alkyone". Ktoś krzyknął nagle, ktoś
zawtórował, a po chwili krzyczeli wszyscy.
Pod godzącym w nią stożkiem czarnych chmur "Alkyone" tańczyła na fali jak korek, kręcąc się, wirując i
podskakując, zapadając w fale już to dziobem, już to rufą. Momentami drakkar zupełnie niemal znikał im z
oczu. Momentami widać było tylko pasiasty żagiel.
- To czary! - wywrzeszczał ktoś za plecami Asy. - To diabelska magia!
Wir kręcił "Alkyone" coraz szybciej i szybciej. Tarcze odrywane siłą odśrodkową od burt drakkara
zafurczały w powietrzu jak dyski, frunęły na prawo i lewo potrzaskane wiosła.
- Refuj żagiel! - wrzasnął Asa Thjazi. - I do wioseł! Płyniem tam! Na ratunek trza!
Było już jednak za pózno.
Niebo nad "Alkyone" zrobiło się czarne, czerń eksplodowała nagle zygzakami błyskawic, które oplotły
drakkar niczym macki meduzy. Skłębione w fantastyczne kształty chmury skręciły się w potworny lej.
Drakkar kręcił się w kółko z niesamowitą prędkością. Maszt trzasnął jak zapałka, zerwany żagiel pomknął
nad grzywaczami niby ogromny albatros.
- Wiosłuj, wiara!
Przez własne wrzaski, poprzez zagłuszający wszystko huk żywiołów, usłyszeli jednak krzyk ludzi z
"Alkyone". Krzyk tak niesamowity, że włosy stanęły im dęba. Im, starym wilkom morskim, krwawym
berserkerom, żeglarzom, którzy widzieli i słyszeli niejedno.
Puścili wiosła, świadomi bezsiły. Osłupiali, przestali nawet krzyczeć.
"Alkyone", wciąż wirując, powoli wzniosła się nad fale. I wznosiła coraz wyżej i wyżej. Widzieli ociekający
wodą, obrośnięty muszlami i glonami kil. Zobaczyli czarny kształt, spadającą w fale sylwetkę. Potem drugą.
I trzecią.
- Oni skaczą! - ryknął Asa Thjazi. - Wiosłować, chłopy, nie ustawać! Co sił! Płyniemy na pomoc!
"Alkyone" była już dobre sto łokci nad bulgoczącą jak wrzątek powierzchnią morza. Nadal wirowała,
ogromne, ociekające wodą wrzeciono, oplecione ognistą pajęczyną błyskawic, niewidzialną siłą wciągane w
skłębione chmury. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony