[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mam zostać też na kolację?
- A czy bardzo spieszysz się do domu?
- Nie. Dopiero jutro muszę przygotować lunch w Mill House.
March znów napełnił filiżanki.
- Jak się miewa twoja matka?
- Bardzo dobrze, dziękuję.
- A dziecko?
- Jest śliczne. Zwiat Jacka wrócił do równowagi, gdy Kate przeżyła poród. Są bez-
granicznie zapatrzeni w siebie nawzajem.
- Tak samo było z moimi rodzicami. - March wstał i wyciągnął do niej rękę. - Do-
brze, panno Logan. Lord Arnborough zwykle nie ma w zwyczaju oprowadzać gości po
swoim domu, ale tym razem uczyni wyjątek.
- Jestem zaszczycona, ale najpierw chciałabym się ogarnąć. Czy muszę zejść po
tych koszmarnych schodach, aby znalezć łazienkę?
R
L
T
- Nie. Jest drugie zejście, znacznie przyjazniejsze dla użytkownika. Przyprowadzi-
łem cię po tych spiralnych schodkach, żeby się pochwalić. - March otworzył ukryte w
boazerii drzwi prowadzące na zewnętrzny podest.
- O, ukryte przejście!
- Wszyscy troje mieliśmy tutaj sypialnie - mówił March, schodząc razem z nią pię-
tro niżej. - Tamten pokój był kiedyś bawialnią mojej matki. A to jest teraz moja sypialnia
- dodał i pokazał jej pomieszczenie, w którym za całe umeblowanie służyła prosta, solid-
na szafa, komoda i duże łóżko.
- Jesteś pedantem.
- Właściwie nie, ale przed twoim przyjściem wrzuciłem wszystko do szafy. -
Uśmiechnął się. - Aazienka jest za tymi drzwiami w kącie. Zostawię cię tu.
- Ale nie odchodz daleko - zaniepokoiła się Jo. - Zginę tu bez ciebie.
- Będę czekał - obiecał i dotknął jej policzka.
Gdy wróciła, stał na podeście przy oknie, przez które wpadało chłodne poranne
słońce.
- Prowadz, milordzie. Dokąd pójdziemy najpierw?
- Do głównych komnat. Obejrzymy najważniejsze pokoje, zanim przyjdą turyści.
Zejdziemy do wielkiej sali, potem do bawialni, a pózniej wrócimy na piętro.
Zwiedzanie Arnborough Hall w towarzystwie właściciela było o wiele przyjem-
niejsze od oglądania pomieszczeń samotnie. Jo wiedziała już wcześniej, że średnio-
wieczna część zamku, w której mieściła się wielka sala, pochodziła z początków czterna-
stego wieku. March powiedział, że w dzieciństwie wraz z rodzeństwem traktowali ją jak
plac zabaw.
- Oczywiście tylko wtedy, kiedy nie było zwiedzających, gdy mieliśmy ferie
szkolne albo gdy padał deszcz. Zcigaliśmy się tu na hulajnogach. Kolejni moi przodko-
wie rozbudowywali zamek przez stulecia, ale po wojnie domowej z oczywistych powo-
dów bardzo zubożeli - ciągnął, prowadząc ją przez niewielką bawialnię i jadalnię. - Sytu-
acja zmieniła się dopiero w czasach georgiańskich, gdy jeden z baronów poślubił dzie-
dziczkę fortuny. Na szczęście Aurelia nie próbowała przebudować zamku, a raczej ocalić
i wyremontować to, co zastała. Jej bogaty ojciec nalegał na urządzenie sali balowej, ale
R
L
T
poza tym cały dom wygląda mniej więcej tak samo jak w siedemnastym wieku. Dla mo-
jego ojca priorytetem był dach.
- Gdy byłam tu po raz pierwszy - powiedziała Jo, gdy znalezli się w wielkiej sali
balowej - wyobrażałam sobie, że tańczę walca pod tymi kandelabrami, w przepięknej
sukni.
- Następnym razem, gdy zorganizujemy tu jakiś bal dobroczynny, będziesz mogła
zatańczyć walca ze mną.
Uśmiechnęła się z powątpiewaniem.
- Dokąd teraz? Do galerii portretów?
- Najpierw sypialnie. - March wziął ją za rękę. - Spał tu jeden król i dwie królowe,
chociaż nie równocześnie. Zaczniemy od sypialni królewskiej, gdzie spędził kiedyś noc
Wilhelm Orański. Ale nie było z nim królowej Mary.
Prowadził ją z jednej sali do drugiej. Każda miała w sobie coś szczególnego: ścia-
ny wybite lnianą tkaniną, przepiękny gipsowy sufit z epoki Tudorów, fantastycznie rzez-
biony kominek. Na Jo największe wrażenie wywarł diadem i płaszcz obszyty gronosta-
jami, używane podczas koronacji królowej.
- Nic nie mówisz - zauważył March, gdy w końcu dotarli do długiej galerii.
- Myślałam o tym, ile pracy wymaga dbanie o to wszystko.
- Większość ludzi, których zatrudniam, pracuje tu od lat. To dobra ekipa. - Spojrzał
na nią. - Oczywiście, byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym miał kogoś do pomocy tak jak
mój ojciec.
- Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby kogoś wynająć?
- Mówiłem o kimś, z kim mógłbym dzielić życie, Joanno, nie o wynajętej pomocy.
Jo odwróciła wzrok.
- Poznaj Aurelię, dziedziczkę fortuny. - March wskazał na portret młodej kobiety w
sukni z podwyższonym stanem i o ciemnych włosach związanych w węzeł na czubku
głowy.
- Miała bardzo ładne oczy.
R
L
T
- Oraz bogatego ojca, który, pragnąc podwyższyć swój status społeczny, wyposa-
żył ją hojnie, a także podarował jej w prezencie ślubnym dom w Mayfair. - March popa-
trzył na portret z uczuciem. - Aurelia urodziła mężowi dwóch synów i sześć córek.
- Mam nadzieję, że była szczęśliwa.
- Chyba tak, bo podobno kochała to miejsce. Jeśli nie zacznie padać, to pózniej po-
każę ci jej ogród. - March podszedł do okna. - Nasz czas się kończy. Turyści już tu są.
Uciekajmy. - Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi, na których widniała tabliczka z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony