[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bolały go stopy i mięśnie ud. Może odłożyć tę wyprawę na później? Tak,
tylko to później może już nie nastąpić...
Alvin zmagał się z myślami w nikłym świetle gwiazd, z których wiele już
umarło od czasu wzniesienia Shalmirane, i w końcu podjął decyzję. Nic się
nie zmieniło; góry na nowo podjęły straż nad śpiącą krainą. Ale punkt
zwrotny historii nadszedł i minął, a rasa ludzka zmierzała ku nowej, jakże
dziwnej przyszłości.
Alvin z Hilvarem nie zasnęli już tej nocy i o świcie zwinęli obóz. Kiedy dotarli
do skraju lasu, słońce stało już wysoko nad wschodnią ścianą Lys. Tutaj
Natura była u siebie. Pośród gigantycznych drzew, które przesłaniały
światło słoneczne i rzucały mroczne cienie na podściółkę dżungli, nawet
Hilvar czuł się nieswojo. Na szczęście rzeka biorąca swój początek u stóp
wodospadu płynęła na południe zbyt prostym korytem, aby można je uznać
za całkowicie naturalne, i trzymając się jej brzegu mogli uniknąć
przedzierania się przez gęste zarośla. Nawet Alvin, dla którego wszystko było
ciągle nowe, wyczuwał, że ten las ma w sobie coś fascynującego, coś, czego
brakowało mniejszym, bardziej swojskim lasom północnego Lys. Wiele
drzew najwyraźniej nie pochodziło z Ziemi, a prawdopodobnie nawet z
Układu Słonecznego. Gigantyczne sekwoje, wysokie na trzysta lub czterysta
stóp, wyglądały jak strażniczki pilnujące mniejszych drzew. Kiedyś
nazywano je najstarszymi na Ziemi; nadal były nieco starsze od Człowieka.
Rzeka stawała się coraz szersza; rozlewała się co chwila w małe jeziorka, na
których kotwiczyły mikroskopijne wysepki. Nad powierzchnią wody uwijały
się jaskrawo ubarwione owady.
Pod wieczór ujrzeli przed sobą góry. Rzeka pełniąca dotąd sumiennie rolę
przewodniczki toczyła teraz leniwie swe wody, jak gdyby również
spodziewała się rychłego końca swej podróży. Zdawali sobie jednak jasno
sprawę, że nie dotrą do gór przed zmrokiem. Na długo przed zachodem
słońca w lesie zrobiło się tak ciemno, że dalszy marsz stał się niemożliwy.
Alvin z Hilvarem rozbili na noc obóz pod niebotyczną sekwoją, której
najwyższe konary skąpane były jeszcze w promieniach słońca.
Kiedy zaszło wreszcie niewidoczne słońce, na rozkołysanych wodach
marudziło jeszcze światło. Dwaj badacze, za jakich się teraz uważali, a
zresztą takimi też byli — leżeli w gęstniejącym mroku wpatrując się w rzekę
i rozmyślając o wszystkim, co widzieli. Alvin stwierdził, że ogarnia go to
samo uczucie przyjemnego wyczerpania, które poznał po raz pierwszy
poprzedniej nocy i poddał mu się bez oporu. Zasypiając zdążył jeszcze
pomyśleć, kto ostatni szedł tą drogą i jak dawno temu to było.
Kiedy zostawili za sobą las i znaleźli się przed górską ścianą Lys, słońce
stało już wysoko. Przed nimi teren wznosił się stromo falami nagiej skały ku
niebu. Tutaj rzeka kończyła swój bieg tak samo widowiskowo, jak go
zaczynała, gdyż na jej drodze ziemia rozstępowała się i masy wody znikały z
rykiem w tej czeluści z oczu. Alvin był ciekaw, co się z nią dalej dzieje i przez
jakie podziemne groty przepływa, zanim z powrotem ujrzy światło dzienne.
Być może gdzieś tam głęboko istnieją nadal utracone oceany Ziemi, a ta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony