[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi to zrobiło! Uciekałam tylko jak jakaś głupia suka, aż skończyła mi się smycz.
 No cóż, smycze mają dwa końce  rzekł, pochylając się do przodu, jakby chciał spojrzeć przez
szybę na dach, na chmurę, na odległy, szary górski szczyt.  Puściłem ją.
Spróbowała przygładzić rudoblond włosy, które wymknęły się niesfornymi kosmykami z
zawiniętych warkoczy. Głos jej wciąż drżał, lecz powiedziała z godnością:
 Nie mówiłam o miłości, Pier.
 To w takim razie nie rozumiem.
 Miałam na myśli lojalność. Przyjęcie kogoś jako część swego życia. Albo się to robi, albo
nie. My zrobiliśmy. Ja byłam nielojalna. Pozwoliłeś mi odejść, ale nie jesteś zdolny do nielojalności.
Wrócił do swego fotela i usiadł na nim. Teraz miała odwagę na niego spojrzeć i upewniła się,
że twarz Piera właściwie się nie zmieniła; została naznaczona czy też zatarta przez chorobę lub
ciężkie czasy: nie była to zmiana, lecz utrata.
 Posłuchaj, moja droga  słowo to brzmiało w uszach Mariyi niezwykle przyjemnie, choć
wiedziała, że świadczy jedynie o jego ogólnej życzliwości  posłuchaj, moja droga, wszystko jedno
jak to nazywasz, usiłujesz wrócić. Nie ma już do czego wracać. Pod każdym względem.  Spojrzał na
nią z tą swoją życzliwością, jakby żałował, że nie może osłodzić faktów.
 Co się stało? Powiesz mi? Nie teraz, jeśli nie chcesz. Kiedy indziej. Rozmawiałam z Moshem,
ale nie chciałam pytać go o ciebie. Przyjechałam tu, myśląc, że wciąż mieszkasz w domu przy ulicy
Reyn i... w ogóle.
 No cóż, za rządów Pentora wydaliśmy kilka dzieł, które przysporzyły Domowi kłopotów,
kiedy znów nastał R.E.P. Bernoy, jeśli go pamiętasz, Bernoy miał tamtej jesieni proces razem ze mną.
Byliśmy w więzieniu na północy. Wypuścili mnie dwa lata temu. Oczywiście nie mogę już pracować
dla państwa na odpowiedzialnym stanowisku, a to wyklucza pracę dla Domu.  Wciąż mówił "Dom",
nazywając tak wydawnictwo Korre i Synowie, które należało do jego rodziny i było przez nią
prowadzone od roku 1813 do 1946. Kiedy firma została znacjonalizowana, zatrzymano go w niej na
stanowisku dyrektora. Piastował je, kiedy Mariya go poznała, wyszła za niego i opuściła go. Nigdy
nie sądziła, że Pier przestanie być dyrektorem Domu.
Wyjął z kieszeni niedopałek papierosa, wziął ze stołu pudełko zapałek i zawahał się.
 Chodzi o to, że nie znajduję się teraz w tym samym punkcie, co podczas naszego małżeństwa.
Widzisz, ja nie jestem w żadnym szczególnym punkcie. A nasze małżeństwo dawno się skończyło. W
tej chwili lojalność naprawdę się nie liczy.  Zapalił papierosa i bardzo ostrożnie nabrał w usta
dymu.
Abażur lampy stołowej był fioletowy i wykończony pomponikami  pozostałość innego świata.
Mariya bawiła się nim, pociągając kolejno zakurzone, fioletowe kulki, jakby je odliczała. Miała
ściągnięte brwi.
 No dobrze, ale gdzie powinna mieć miejsce lojalność, jak nie w krytycznej sytuacji? Mówisz
tak, jakbyś się poddał, Pier!
Milczenie oznaczało potwierdzenie.
 Nie miałam kłopotów ani nie byłam w więzieniu, mam pracę i własny pokój. Powodzi mi się
o wiele lepiej. Ale spójrz na mnie. Jak pies, który się zgubił. Ty przynajmniej możesz żywić do
siebie szacunek, bez względu na to, co ci odebrali, ale ja straciłam właśnie to: szacunek do samej
siebie.
 Ty zabrałaś mój szacunek do samego siebie osiem lat temu!  powiedział Pier, pobladłszy
nagle z gniewu.
Prawda wyglądała inaczej, ale Mariya nie winiła go, że w to wierzy. Upierała się przy swoim:
 Dobrze, zatem żadne z nas nie ma szacunku do samego siebie, i nic nie stoi na przeszkodzie
naszemu spotkaniu.
Milczenie nie oznaczało potwierdzenia.
Mariya odliczyła dziewięć pomponików, a potem jeszcze dziewięć.
 Chcę powiedzieć, powinnam to powiedzieć, Pier, że chcę sprawdzić, czy możemy się znowu
spotkać; czy mogę przyjść do ciebie. Nie wrócić, ale po prostu przyjść. W tej sytuacji mogłabym ci
nawet pomóc. Przyjechałam tu, żeby żebrać, nie wiedziałam... mogę dostać przeniesienie do którejś z
tutejszych szkół. Moglibyśmy znalezć sobie dwa pokoje, a kiedy jest się chorym, to dobrze jest mieć
kogoś, kto się wszystkim zajmie. To byłby lepszy układ od tego, który mamy teraz, dla nas obojga. 
Jej twarz znów zaczęła się kurczyć od łez. Nie mogła ich powstrzymać i wstała, żeby wyjść.
Zahaczyła rękawem o abażur i lampa z trzaskiem spadła ze stołu.  %7łałuję, że tu przyszłam! Bardzo
żałuję!  zawołała, podnosząc lampę i usiłując wyprostować abażur. Odebrał jej lampę.
 %7łarówka się rozbiła, widzisz, abażur nakłada się na żarówkę. Nie płacz, Mariyo. Będziemy
musieli kupić nową. Proszę cię, moja droga. Nic się nie stało.
 Ja kupię nową żarówkę. Potem wyjadę.
 Nie mówiłem, żebyś wyjeżdżała.  Odsunął się od niej.  Nie mówiłem też, żebyś
przyjeżdżała. Nie wiem, co powiedzieć. Odchodzisz z tym łajdakiem Givanem Pelle, rozwodzisz się
ze mną, a potem wracasz, by mi powiedzieć, że liczy się tylko lojalność. Naprawdę? A moja się
liczyła? Powiedziałaś mi wtedy, że wierność to burżuazyjny wykręt wynaleziony przez małżonków,
którzy nie mają odwagi prowadzić życia w wolności.
 Ja tego nie mówiłam, ja tylko powtarzałam, nie poznałeś, że nauczyłam się tego od Givana!
 Nie obchodzi mnie, gdzie się tego nauczyłaś, powiedziałaś to mnie!
Zaczerpnął powietrza. Spojrzał na przekrzywiony abażur i po minucie powiedział:
 Dobrze. Zaczekaj.
Usiadł. %7ładne z nich nic nie mówiło. Złocista pręga pełzła niepostrzeżenie w górę, w miarę jak
jej drugi koniec, ten od strony słońca, zsuwał się nad ciche pola uprawne leżące na zachód od Aisnar.
Mariya widziała twarz Piera poprzez złocisty pył. Czternaście lat temu, kiedy brali ślub, był
przystojnym mężczyzną. Przystojnym, szczęśliwym, dumnym i życzliwym, doskonałym fachowcem w
swojej pracy. Miał w sobie jakąś wspaniałość, pełnię.
Teraz to zniknęło. Na świecie nie było już miejsca dla takich ludzi. To, co mu zrobiła, stanowiło
jedynie część ogólnego planu przycinania go i ludzi jemu podobnych do odpowiednich rozmiarów,
planu obcinania, temperowania i łamania, żeby w tkance życia nie zostało nic dużego i twardego, nic
wielkiego.
Nad komodą wisiało lustro oprawne w złocone ramy i Mariya podeszła do niego, żeby
poprawić sobie warkocze. W lustrze odbijało się brązowe powietrze salonu rozproszonego dawno
temu, lecz w lustrze story wciąż były zaciągnięte. Jej twarz znajdowała się tam tylko jako plama
wśród licznych srebrzystych płytek ślepoty. Zajrzała za zasłonę i zobaczyła prymus, polowe łóżko,
dwie skrzynki służące za spiżarnię i biurko. Spojrzała na łóżko polowe i pomyślała o dębowym łożu
w domu przy ulicy Reyn, o białych prześcieradłach i odrzuconej białej kołdrze, o gorących letnich
porankach budzących się na szmer fontanny wpadający przez okna otwarte na blask księżyca, a teraz
lśniące od słońca, z lekko powiewającymi białymi zasłonami  o letnich dniach małżeństwa.
Westchnęła, tak mocno ściśnięta między przeszłością i terazniejszością, że ledwie oddychała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony