[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pobożny czyn bohatera i...
Na dodatek nie było stosownego kandydata na wakujące stanowisko.
Właściwe rozwiązanie rysowało się jak na dłoni.
Wróciwszy na salę rozpraw, Khorea ujrzał nie tylko swą paradną szablę skierowaną
rękojeścią do oskarżonego (odwrotne położenie, czubkiem ku delikwentowi, wskazywałoby na
uznanie go winnym), ale także leżące obok generalskie pagony.
Głos kapłana płynął poprzez jadalnię. Wyczytywanie nazwisk poległych na księżycu
zwanym Sammera dobiegało końca. Kadeci natężyli uwagę. Ostatecznie kapłan zamknął oprawny
w czarną skórę tom, czyli pradawną Księgę Umarłych.
Generał Khorea uczynił krok przed zgromadzonych na podwyższeniu i uniósł złoty kielich,
szykując się do wygłoszenia toastu. Tysiąc kadetów sięgnęło jednocześnie ku stołom i wzięło tysiąc
identycznych pucharów.
- Za nauczkę Sammery! - ryknął.
- Za zabijanie - odkrzyknęli gromko kadeci.
Płyn w naczyniach buchnął ogniem, tworząc ponad tysiąc miniaturowych zniczy. Wszyscy
zgromadzeni ochoczo przełknęli płonący spirytus.
Sten wykręcił szyję i spojrzał w górę, gdzie zwieszały się wielkie sople lodu. Uparcie
powtarzał sobie, że niezwykle trudne podejście zapewni łatwe zwycięstwo.
Spojrzał na Alexa i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: %7łarty już się skończyły.
Pora na prawdziwą wspinaczkę".
Alex wyciągnął dłoń, by Sten mógł oprzeć na niej stopę. Przysadzisty Szkot wywindował
dowódcę wysoko, aż ten odnalazł palcami szczelinę w lodzie, wcisnął tam pieść, zaklinował ją
między występami i rozpoczął mozolną wędrówkę wzwyż.
Najważniejsze, mruczał pod nosem, to zachować tempo. Powoli lub szybko, ale ciągle
naprzód. Mimo upływu wieków, sztuka wspinaczki nie zmieniła się wiele, wciąż najważniejszą rolę
odgrywały ręce i stopy. Istotne też było, szczególnie na lodzie, zachowanie równowagi. Z
wyprzedzeniem paru ruchów wyszukiwał spojrzeniem kolejne szczeliny, by nie za - brnąć w ślepą
uliczkę, co groziło rychłym zamarznięciem. Rano Jannowie ujrzeliby już tylko denata z
utrwalonym, mocno frasobliwym wyrazem oblicza.
Dotarł do pierwszej z łat gładkiego lodu. Rozejrzał się jeszcze, ale nie dojrzał żadnych
możliwości zaczepienia choćby małego palca. Należało wiec sięgnąć po haki.
Wyjął zza pazuchy wstrzeliwacz, wycelował w lód, a następnie pociągnął za spust.
Sprężone powietrze syknęło i hak wbił się głęboko w gładką płaszczyznę. Sten błyskawicznie
przypiął karabinek do haka, przeciągnął prawie nieważkę linę przez oczko karabinka i spuścił ją
niżej, do Alexa.
O wiele łatwiej byłoby wchodzić posługując się nicią molekularną i wciągarką, ale takie
rozwiązanie nie gwarantowało szybkiego wciągnięcia na górę dwustu trzech osób. Alex przypiął
się do liny i podążył za towarzyszem.
Sten wstrzelił następny hak, potem kolejny, powoli torując sobie drogę. Do kresu lodowej
łaty dotarł bardzo wyczerpany, mimo to szedł dalej. Jeszcze przed akcją wtłoczył w siebie dość
kalorycznych posiłków, by nie osłabnąć na pierwszej przeszkodzie.
Trafił na długą, wąską szczelinę i ruszył jej śladem. Wykorzystał chwilę łatwiejszej
wspinaczki, by złapać nieco oddechu i uspokoić rozdygotane mięśnie. Wciąż jednak ostrożnie
stawiał każdy krok. Za sobą wyczuwał ciągnących niespiesznie Alexa i Kurshayne'a.
Nagle... Stało się... Sięgał właśnie następnego chwytu, wyciągał rękę jak najdalej, gdy...
słaby lód, na którym wsparł kolczastą podeszwę buta, trzasnął. Sten rozpaczliwie przejechał dłonią
po gładkim lodzie i zaczął lecieć w dół. Starał się zachować spokój. Pierwszy wstrząs nastąpił w
momencie, gdy lina całkowicie naprężyła się i zawisła na górnym haku.
Rozległo się wysokie ping. To puścił hak. Znowu chwila spadania. Kolejny wstrząs. Drugi
hak trzymał o wiele mocniej. Siła bezwładu cisnęła Stena twarzą na lodową ścianę.
Zdawało mu się, że wisi tak całą wieczność, rozkołysany i odrętwiały tobół. Gdy już
oprzytomniał i przemógł ból, pospiesznie sprawdził swój stan. Wszystkie kości całe. Spojrzał w dół
na zaniepokojoną twarz Alexa, który zaraz się uśmiechnął, odpowiadając na słaby grymas
dowódcy. Szkot pokazał podniesiony ku górze kciuk.
Sten okręcił się na linie i zerknął w górę. Dwa razy zaczerpnął głęboko powietrza, po czym
ponownie zaczął się wspinać.
Wysunął głowę ponad krawędz urwiska. Ciężar ciała oparł na mięśniach dłoni i barków,
dając nieco odprężenia reszcie członków. Pora na rozważenie sytuacji.
Przed nim czerniał na śniegu główny gmach ośmiornicy. Niby zwykła budowla, a jednak
jakoś dziwnie kojarzyła się z żywym stworem. Istotą oddychającą, pożywiającą się i stałocieplną,
mimo panującego wkoło mrozu.
Za utrzymanie znośnej temperatury wewnątrz odpowiedzialne były falujące membrany.
Właśnie tedy Sten zamierzał dostać się do środka.
Spojrzał na łagodny stok wiodący bezpośrednio do cytadeli. Chociaż atak z tej strony
wydawał się prawie niemożliwy, to Jannowie najwyrazniej mieli własne zdanie w kwestii tego, co
niemożliwe. Stumetrowy pas terenu między urwiskiem a pierwszym budynkiem znajdował się w
polu ostrzału działek sprzężonych z czujnikami.
Wielolufowe obrotowe lasery wyczekiwały choćby najmniejszego poruszenia. Sten
przeczołgał się przez krawędz klifu i pogratulował sobie w duchu zaangażowania Egana oraz jego
towarzystwa.
Zatrzymawszy się przed pierwszym zespołem czujników, wydobył z torby śrubokręt i małe
metalowe pudełko ze zwisającymi kablami. Odgarnął śnieg, odsłaniając płytkę chroniącą
sterowniki czujnika. Zawahał się chwilę, nim odkręcił pierwszą śrubę. W takich miejscach często
instalowano dodatkowe pułapki. Ostrożnie spróbował poruszyć śrubokrętem w kierunku
odwrotnym od ogólnie przyjętego. Po chwili śrubka wyszła gładko. Nic się nie stało.
Szybko odjął płytkę, a następnie podłączył przewody. Spojrzał na najbliższą baterię
laserów, pilnie przeszukujących nocne niebo.
Oczywiście nie zostały wyłączone, jednak zgodnie z programem miały ignorować
mniejszego zwierza. Spopielały dopiero takie obiekty, których rozmiary były bliskie wielkości
przeciętnego człowieka.
Sten wybrał na klawiaturze pudełka stosowną kombinację, w ten sposób przekonując
urządzenie, że nie jest on ludzką istotą, ale futrzastym gryzoniem.
Wstał. Lasery dalej przepatrywały teren w poszukiwaniu większej zdobyczy. Mały intruz
ich nie obchodził. Gimnazjaliści wywiązali się z zadania.
- Dalej, Alex - powiedział całkiem spokojnym głosem. Zastygł na sekundę, słysząc warkot
serwomotorków baterii, ale strzał nie padł. Wszystko w porządku.
Kilgour bez wysiłku wdrapał się na szczyt góry.
- Naprawdę uważasz, że tak było łatwiej? - spytał, po czym spojrzał na lufy laserów. Nie
reagowały nawet na masywne cielsko Szkota. - Może i faktycznie.
Korzystając z przylepionego do gardła mikrofonu, zaczął wydawać rozkazy reszcie
najemników.
Zaraz też pojawił się Kurshayne z całym wyposażeniem Stena, za nim Egan i jego ekipa.
Gimnazjaliści zabrali się do unieszkodliwiania pozostałych czujników. Dalej nadszedł Vosberh ze
swymi chwatami. Sten przestał myśleć o podkomendnych i ruszył ku cytadeli. Należało uwierzyć,
że wszyscy zebrani osobnicy naprawdę są zawodowcami i że cały, starannie obmyślany plan
zadziała jak należy.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
Khorea, skłoniwszy się komendantowi cytadeli, wstąpił na mównicę. Wprawdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Christine Feehan Dark 05 Dark Challenge
- Gerber Michael Barry Trotter. Tom 3 Barry Trotter I KoĹska Kuracja
- 63. Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik Tom 63 Mumia Egipska
- BIBLIOGRAPHY #8 Cyril of Jerusalem & Early Christian Worship
- 11 Mroczne pochodzenie Christine Feehan
- Christie Agatha Rosemary znaczy pamiec
- Christine Feehan 11 Mroczne Pochodzenie
- Christie Agatha KieszeĹ pelna Ĺźyta
- Hyde Christopher Zgromadzenie ĹwiÄtych
- Christopher Moore NajgĹupszy AnioĹ
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zona-meza.keep.pl