[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Naprawdę?
Nietoperz patrzył na Theo, któremu trudno było przez to zebrać myśli. Nietoperz nosił
maleńkie okulary przeciwsłoneczne. Ray-Bany, Theo poznał po znaku firmowym w rogu
jednego ze szkieł.
- Przepraszam, panie... ee, Case, mógłby pan zdjąć zwierze z głowy? Ono mnie bardzo
rozprasza.
- On.
- Słucham?
- To jest on. Roberto. On nie lubić światło.
- Słucham?
- Pewien mój przyjaciel tak mawiał. Przepraszam. - Tucker Case odwinął nietoperza i
odłożył go na podłogę, a zwierzak pajęczym krokiem poczołgał się do salonu.
- Boże, można dostać gęsiej skórki.
- Tak, wie pan, jakie są dzieci. Co zrobić? - Na twarzy Tucka odmalował się
olśniewający uśmiech. - Czyli znalezliście pickupa tego faceta? Ale jego już nie?
- Nie. Upozorowano to tak, jakby zmyła go fala, kiedy łowił ryby na skałach.
- Upozorowano? Czyli podejrzewa pan, że coś tu śmierdzi? - Tuck uniósł brwi.
Theo pomyślał, że pilot powinien traktować to poważniej. Nadeszła pora na
wytoczenie armat.
- Tak, po pierwsze, we wtorek wieczorem nie wrócił do domu z przyjęcia
świątecznego dla członków Caribou, gdzie wygłupiał się jako Mikołaj, Nikt nie idzie
wędkować w morzu w środku nocy w stroju Mikołaja. Znalezliśmy mikołajową czapkę, a ja
znalazłem sierść mikronezyjskiego nietoperza owocożernego na zagłówku w samochodzie.
- No, to ci dopiero zbieg okoliczności. Kurde, pewnie pan nabrał podejrzeń, co? -
Tucker Case wstał i podszedł do blatu. - Kawy? Właśnie zaparzyłem.
Theo też wstał, bo nie chciał, by podejrzany uciekł. A może chciał pokazać, że jest
wyższy, bo wydawało mu się, że to jego jedyna przewaga nad tym pilotem.
- Tak, to podejrzane. Poza tym, we wtorek wieczorem rozmawiałem z dzieciakiem,
który powiedział, że widział kobietę, która łopatą zabiła Zwiętego Mikołaja. Wtedy nic sobie
z tego nie robiłem, ale teraz myślę, że może dzieciak naprawdę coś widział.
Tucker Case był zajęty wyjmowaniem filiżanek z szafki i mleka z lodówki.
- Więc powiedział pan temu dzieciakowi, że Mikołaja nie ma, tak?
- Nie powiedziałem.
Teraz tamten odwrócił się z dzbankiem kawy w ręce i popatrzył na Theo.
- Wie pan, że Mikołaja nie ma, prawda, panie posterunkowy?
- To nie są żarty - odparł Theo.
Nie cierpiał takich sytuacji - to on powinien zgrywać cwaniaka wobec władz.
- Ze śmietanką?
Theo westchnął.
- Tak. I z cukrem, proszę.
Tuck skończył przygotowywać kawę, przyniósł filiżanki na stół i usiadł.
- Słuchaj, rozumiem, do czego zmierzasz, Theo. Mogę ci mówić po imieniu?
Theo skinął głową.
- Dzięki. Tak czy siak, Lena była ze mną we wtorek w nocy. Całą noc.
- Naprawdę? Widziałem Lenę w poniedziałek. Nie wspominała o tobie. Gdzie się
poznaliście?
- W Tanim Markecie. Była Mikołajem z Armii Zbawienia. Wydała mi się atrakcyjna,
więc zaproponowałem spotkanie. No i zaskoczyło.
- Masz zwyczaj umawiać się z Mikołajami z Armii Zbawienia?
- Lena mówiła, że jesteś żonaty z gwiazdą ekranu, niejaką Kendrą, Wojowniczą Laską
z Pustkowi.
Theo omal nie bryzgnął kawą przez nos.
- To była bohaterka, którą grała.
- Tak. Lena mówi, że to czasem nie jest do końca jasne. Chodzi mi o to, że miłość
można znalezć wszędzie.
Theo skinął głową. Tak, to była prawda. Zanim odpłynął w tęskny stan umysłu,
przypomniał sobie, że ten facet w pośredni sposób atakuje jego kochaną kobietę.
- Ej - powiedział.
- W porządku? Kim jestem, żeby oceniać? Ożeniłem się z wyspiarską dziewczyną,
która nie widziała kanalizacji, dopóki nie przywiozłem jej do Stanów. Nie wyszło...
- Sierść nietoperza w pickupie - przerwał Theo.
- Tak, wiedziałem, że do tego wrócisz. No, kto wie? Roberto co jakiś czas lata gdzieś
sam. Może spotkał tego Dale a. Może zaiskrzyło. Wiedz, że miłość można znalezć wszędzie.
Chociaż wątpię. Podobno ten Dale to był kawał drania.
- Sugerujesz, że twój nietoperz mógł mieć coś wspólnego ze zniknięciem Dale a
Pearsona?
- Nie, durniu, sugeruję, że mój nietoperz mógł mieć coś wspólnego z sierścią
nietoperza. Przy twojej umiejętności obserwacji, godnej Sherlocka Holmesa, może
zauważyłeś, że jest nią cały pokryty.
- Nie do wiary, że jesteś gliną - odparł Theo, którego ogarnął teraz prawdziwy gniew.
- Nie jestem gliną. Latam tylko śmigłowcem dla Agencji Antynarkotykowej.
Zatrudniają mnie w sezonie, a zbliża się czas zbiorów w Big Sur i okolicach, więc jestem tu i
latam, szukając w lesie skrawków zieleni, a agenci z tyłu patrzą na nie w podczerwieni i
zapisują wszystko w dżipiesach, żeby uzyskać konkretne nakazy. I, facet, naprawdę dobrze
płacą. Vive walka z narkotykami! , mawiam. Ale nie, nie jestem gliną.
- Tak przypuszczałem.
- Zabawne, że nauczyłem się z powietrza rozpoznawać odpowiedni odcień zieleni, a
podczerwień zwykle potwierdza moje podejrzenia. Dziś rano zauważyłem mniej więcej
stumetrowe pole marihuany tuż przy północnej granicy rancza Beer-Bar. Wiesz, gdzie to jest?
Theo poczuł, że w jego gardle powstaje bryła wielkości jednego ze zdechłych
szczurów Gabe a. - Tak.
- Facet, to mnóstwo trawki, nawet jak na standardy upraw komercyjnych. Podpada
pod ciężkie przestępstwo. Zawróciłem śmigłowiec i odleciałem, nie pokazując go agentowi,
ale kiedy pogoda pozwoli, możemy tam wrócić. Zbliża się burza, wiesz? Roberto i ja
podjechaliśmy tam po południu, żeby się upewnić. Myślę, że zawsze mogę pokazać to
agentowi jutro. - Tucker Case odstawił kawę, podparł się łokciami i przechylił głowę, jakby
był uroczym dzieckiem z reklamy płatków śniadaniowych, osiągającym właśnie cukrową
nirwanę.
- Trudno pana polubić, panie Case.
- Rany, szkoda, że mnie nie widziałeś przed moim nawróceniem. Wtedy naprawdę
byłem dupkiem. Właściwie teraz zrobiłem się bardzo sympatyczny. Przy okazji, widziałem
twoją żonę, jak trenuje przed domem. Bardzo ładna. Tego miecza można się trochę
przestraszyć, ale poza tym bardzo ładna.
Theo wstał, czując lekkie zawroty głowy, jakby oberwał skarpetą wypełnioną
piaskiem.
- Lepiej już pójdę.
Tucker Case położył rękę na ramieniu Theo, odprowadzając go do drzwi.
- Pewnie w to nie uwierzysz, Theo, ale jestem pewien, że w innych okolicznościach
zostalibyśmy przyjaciółmi. I musisz zrozumieć, że naprawdę bardzo, bardzo chcę, żeby mi z
Leną wyszło. Mam wrażenie, że spotkaliśmy się w dobrym momencie, dokładnie we
właściwej sekundzie, że pozbierałem się po rozwodzie i byłem gotów znów kochać. No i miło
mieć kogo rżnąć pod choinką, nie sądzisz? To wspaniała kobieta.
- Lubię Lenę - stwierdził Theo. - Ale ty jesteś psychopatą.
- Tak myślisz? - spytał Tuck. - Naprawdę starałem się być bardziej pomocny.
Rozdział 10
MIAOZ WYKOPANA NA BRUK
Co zrobiłeś? - spytała Lena, po czym dodała: - I zdejmij sobie z głowy tego
nietoperza. Nie mogę znieść czapki, która patrzy na mnie w taki sposób.
- W jaki sposób?
- Nie zmieniaj tematu. Zaszantażowałeś Theo Crowe a?
Chodziła w tę i z powrotem po kuchni. Tuck siedział przy blacie, ubrany w koszulę,
która pasowała do nietoperza na głowie i podkreślała morską barwę jego oczu. Nietoperz nie
miał przynajmniej okularów przeciwsłonecznych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Christine Feehan Dark 05 Dark Challenge
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 5 Zemsta PrzeklÄtych
- Cole Allan & Bunch Christopher Sten Tom 2 Ĺwiat Wilka
- BIBLIOGRAPHY #8 Cyril of Jerusalem & Early Christian Worship
- 11 Mroczne pochodzenie Christine Feehan
- Christie Agatha Rosemary znaczy pamiec
- Christine Feehan 11 Mroczne Pochodzenie
- Christie Agatha KieszeĹ pelna Ĺźyta
- Hyde Christopher Zgromadzenie ĹwiÄtych
- Christie Agatha Niedziela na wsi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aircar.opx.pl