[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o czym myśli.
Było mu ciężko, gdyż radząc sobie słabo z angielskim nie mógł się łatwo porozumieć.
Kiedy mu się przyglądała, podniósł dłoń do oczu i obwieścił:
- Za pietnaście denasta. Myślę, zie lepiej załadować samochód.
Rawsthorne ruszył się z miejsca.
- Tak, to chyba dobry pomysł - powiedział, starając się otworzyć drzwi. - Chwileczkę.
Jest już Causton.
- Dzięki Bogu! - odetchnęła Julie.
Rawsthorne otworzył szerzej drzwi i nagle zmartwiał.
- Nie, to nie on - wyszeptał. - To jakiś żołnierz, a za nim idzie jeszcze jeden. - Zamknął
ostrożnie drzwi, zostawiając tylko wąską szparę, by jednym okiem móc wyglądać na
zewnątrz. %7łołnierz niósł przewieszony przez ramię karabin, natomiast idący za nim
mężczyzna, także w mundurze, nie miał broni. Weszli do foyer, niedbałymi kopniakami
usuwając z drogi wyplatane krzesła i stali tam przez chwilę, rozglądając się po zakurzonym
luksusowym wnętrzu. Jeden z nich odezwał się, wskazując na coś ręką, a drugi wybuchnął
śmiechem i obaj zniknęli im z oczu.
- Poszli do baru - wyszeptał Rawsthorne.
Usłyszał brzęk butelek i głośny śmiech, a w pewnym momencie rozległ się odgłos
tłuczonego szkła. Potem zapadła cisza.
- Nie możemy wyjść, dopóki tam są - powiedział półgłosem. - Zobaczyliby nas.
Będziemy musieli zaczekać.
Czekanie przeciągało się i Rawsthorne poczuł, że cierpnie mu noga. Niczego nie słyszał,
zaczął się więc zastanawiać, czy żołnierze nie opuścili hotelu tylnymi drzwiami. W końcu
zapytał szeptem:
- Która godzina?
- Dwadzieścia po jedenastej.
- To bez sensu - oświadczyła głośno pani Warmington. - Nic nie słychać, musieli już
sobie pójść.
- Cisza! - skarcił ją Rawsthorne. Jego głos zabrzmiał szorstko. Milczał przez dłuższą
chwilę, po czym powiedział spokojnie: - Możliwe, że sobie poszli. Spróbuję się rozejrzeć.
- Niech pan będzie ostrożny - szepnęła Julie. Miał zamiar znów otworzyć drzwi,
znieruchomiał jednak i zaklął cicho od nosem. Jeden z żołnierzy wyłonił się z baru i szedł
powoli przez foyer, popijając z butelki. Kiedy znalazł się przy wejściu do hotelu, stał tam
przez chwilę, wyglądając na ulicę przez rozbite szyby w obrotowych drzwiach, po czym
krzyknął nagle do kogoś na zewnątrz, machając butelką w powietrzu.
Dwaj kolejni mężczyzni weszli do środka, wdając się z nim w krótką rozmowę. %7łołnierz
szerokim gestem wskazywał w kierunku baru, jakby chciał powiedzieć serdecznie
zapraszam . Jeden z dwóch mężczyzn zakrzyknął do kogoś na zewnątrz i nagle kilkunastu
ludzi w mundurach przemaszerowało przez foyer do baru. Słychać było wrzawę gromkich
męskich głosów.
- Niech ich cholera! - zaklął Rawsthorne. - Zaczynają bankiet.
- Co możemy zrobić? - zapytała Julie.
- Nic - odparł krótko Rawsthorne. Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Myślę, że to
dezerterzy. Wolałbym, żeby nas nie zauważyli, zwłaszcza... - Urwał w pół zdania.
- Zwłaszcza kobiet - dokończyła beznamiętnym tonem Julie i poczuła, że pani
Warmington zaczyna drżeć.
Leżeli w milczeniu, nasłuchując dochodzącej z baru wrzawy, ochrypłych krzyków,
odgłosów tłuczonego szkła i hałaśliwych śpiewów. Rawsthorne stwierdził w końcu:
- W mieście nie obowiązują już chyba żadne prawa.
- Chcę się stąd wydostać! - oświadczyła nagle na cały głos pani Warmington.
- Uspokójcie tę kobietę! - syknął Rawsthorne.
- Nie zostanę tutaj - krzyknęła, próbując się podnieść.
- Niech pani przestanie - szepnęła gniewnie Julie, ciągnąc ją z powrotem.
- Nie możecie mnie tu zatrzymać! - wrzasnęła pani Warmington.
Julie nie miała pojęcia, co zrobił Eumenides, ale nagle pani Warmington osunęła się na
nią jak ciepła, bezwładna, zwiotczała masa. Julie dzwignęła się gwałtownie, by zrzucić ją
z siebie, po czym szepnęła:
- Dziękuję, Eumenidesie.
- Na litość boską! - syknął Rawsthorne, wytężając słuch, aby sprawdzić, czy
w brzmieniu głosów dochodzących od strony baru nie nastąpiła jakaś nagła i niepokojąca
zmiana. Nic jednak nie zaszło. Zrobiło się nawet jeszcze głośniej. Alkohol uderzał tym
ludziom do głowy. Po chwili Rawsthorne zapytał cicho:
- Co się dzieje z tą kobietą? Jest nienormalna?
- Nie - odparła Julie. - Po prostu potwornie rozpuszczona. Przez całe życie robiła
wszystko po swojemu i nie potrafi wyobrazić sobie sytuacji, w której takie postępowanie
naraża ją na śmierć. Nie umie się przystosować. - W głosie Julie pobrzmiewała zaduma. -
W sumie chyba mi jej żal.
- Tak czy inaczej, niech lepiej siedzi cicho - stwierdził Rawsthorne, po czym wyjrzał
przez szparkę. - Bóg raczy wiedzieć, jak długo to towarzystwo tu zostanie. Upijają się coraz
bardziej.
Leżeli nasłuchując awanturniczego zgiełku, który zagłuszały chwilami odgłosy bitwy.
Julie spoglądała ciągle na zegarek, zastanawiając się, jak długo to jeszcze potrwa. Co pięć
minut mówiła sobie, że już za pięć minut wyjdą, ale okazywało się inaczej. Nagle usłyszała
stłumiony głos Rawsthorne a.
- O co chodzi? - zapytała szeptem.
Rawsthorne odwrócił głowę.
- Nadchodzą następni - oznajmił i zaczął znowu obserwować bieg wydarzeń. Tym razem
zjawiło się siedmiu ludzi: sześciu żołnierzy i mężczyzna wyglądający na oficera.
Zdyscyplinowanym krokiem weszli do foyer i zaczęli się rozglądać. Oficer zajrzał do baru
i coś krzyknął, ale jego głos utonął w zgiełku, wyjął więc rewolwer i strzelił w powietrze.
W hotelu zapanowała nagle cisza.
Pani Warmington lekko się poruszyła, wydając bełkotliwy jęk. Zacisnąwszy jej rękę na
ustach Julie usłyszała gniewny pomruk Rawsthorne a i zobaczyła, że odwraca nieco głowę,
jakby rzucał okiem, co dzieje się za jego plecami.
Oficer krzyknął coś rozkazującym tonem i dezerterzy zaczęli jeden za drugim wychodzić
z baru do foyer. Stali tam, mrucząc między sobą i rzucając oficerowi zuchwałe, wyzywające
spojrzenia. Jako ostatni pojawił się żołnierz z karabinem. Był zupełnie pijany.
Oficer nawymyślał im, chrypiąc z wściekłości. Potem wykonał lakoniczny gest
i rozkazał krótko, by ustawili się w szeregu. Pijany żołnierz z karabinem krzyknął coś i zdjął
broń z ramienia, odbezpieczając ją. Oficer rzucił zwięzły rozkaz stojącemu za nim
mężczyznie. Ten uniósł lufę erkaemu i nacisnął spust. Foyer wypełniło się głośnym staccato
i seria pocisków ugodziła żołnierza w pierś, ciskając nim o stół, który załamał się z trzaskiem.
Zabłąkana kula przedziurawiła drzwi w pobliżu głowy Rawsthorne a. Cofnął się
odruchowo, nie spuścił jednak oka z foyer i zobaczył, jak oficer znużonym gestem daje znak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Desmond Bagley Cytadela w Andach
- Harlan Coben Najczarniejszy strach
- Hatha Yoga Pradipika
- Burroughs Edgar Rice Tarzan 2 Powrót Tarzana
- Brown Debra Lee Cenniejsza niz zloto
- Children of the Storm Dean R. Koontz
- D181. Boswell Barbara ZśÂamane zasady
- Dan Millman Droga milujacego pokoj wojownika
- Java XML Tutorial 1_1
- CDHS
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sposobyna.keep.pl