[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szedł zgięty we dwoje, wiatr szarpał jego ubraniem, a śnieg pokrywał kaptur
coraz grubszą warstwą lodu.
Po godzinie dotarli do niewielkiego progu, za którym zbocze było znacznie
łagodniejsze, niemal płaskie. Zamieć szalała. W miarę marszu zalegająca tu
warstwa śniegu stawała się coraz grubsza. Rohde uniósł głowę i przesłaniając
oczy dłonią, spojrzał ku górze. Nic nie dawało się dostrzec, poza szarym,
wirującym światem, który osaczał ich ze wszystkich stron. Poczekał na Forestera
i wrzasnął:
- Zostań tutaj, pójdę trochę do przodu!
Forester skinął głową ze znużeniem, osunął się w śnieg i odwróciwszy plecami do
wichury, zwinął się w kłębek. Rohde odwiązał linę z bioder, rzucił ją obok
Forestera i ruszył przed siebie. Po przejściu kilku kroków odwrócił się i
dostrzegł kontur skulonej postaci Forestera, a między sobą a nim -głębokie ślady
w śniegu. Stwierdziwszy z satysfakcją, że zdoła po nich wrócić, pogrążył się w
szalejącą zamieć.
Forester włożył do ust następny kawałek koki i zaczął go powoli żuć. Jego ręka
była niezdarna, więc musiał zdjąć rękawice, by podnieść kwadracik z dłoni. Był
odrętwiały, przemarznięty do kości i tylko w ustach czuł przyjemne ciepło,
sztuczne ciepło koki. Stracił poczucie czasu; jego zegarek stanął dawno temu.
Nie umiał określić, od jak dawna drepczą tak po zboczu góry. Chłód zdawał się
mrozić nie tylko jego ciało, ale i umysł. Odnosił wrażenie, że szli
165
już tak od kilku godzin, a może tylko kilku minut; nie miał pojęcia. Wiedział
jedynie, że zanadto się tym nie przejmuje. %7ływił przekonanie, że skazany jest na
wieczny marsz i wspinaczkę w tym zimnym i martwym świecie gór.
Ogarnięty apatią długo leżał w śniegu, a potem, kiedy koka zaczęła działać,
ożywił się nieco i popatrzył w kierunku, w którym podążył Rohde. Wiatr ciął jego
twarz, więc wzdrygnął się i w obronnym odruchu podniósł dłoń. Zauważył, że jego
ręce stały się łusko watę i niebieskie jak skóra jaszczurki, a palce są
pokaleczone w tysiącu miejsc przez gnane wiatrem drobiny lodu.
Po Rohdem nie było śladu. Forester znów się odwrócił, czując w żołądku lekki
przypływ paniki. Co się stanie, jeżeli Rohde nie zdoła go odnalezć? Ale jego
umysł był zbyt odrętwiały, zbyt oszołomiony chłodem i koką, by skłonić ciało do
jakiegokolwiek konstruktywnego wysiłku. Ponownie osunął się w śnieg.
Rohde przywołał go do życia gwałtownym szarpnięciem za ramię.
- Człowieku, rusz się. Nie powinieneś tu siedzieć i zamarzać. Wymasuj sobie
twarz i załóż rękawice.
Mechanicznie podniósł rękę i nieskutecznie począł wodzić po policzku. Nie czuł
żadnego dotyku. Tak twarz, jak i dłoń zostały znieczulone przez zimno. Rohde
dwukrotnie wymierzył mu siarczysty policzek, co poirytowało Forestera.
- Już dobrze - wycharczał. - Nie musisz mnie bić.
Uderzeniami rąk o ciało przywrócił w nich krążenie, a potem zaczął masować
twarz.
- Przeszedłem jakieś dwieście metrów! - krzyknął Rohde. - Znieg tam do pasa i
robi się coraz głębszy. Nie możemy iść w tym kierunku, musimy to okrążyć.
Forester był zrozpaczony. Czy to się nigdy nie skończy? Chwiejnie podniósł się i
zaczekał, aż Rohde opasze się liną. A potem podążył za nim szlakiem, odchodzącym
od dotychczasowego pod kątem prostym. Teraz wiatr atakował ich z boku; przy
gwałtowniejszych porywach groził zwaleniem z nóg i musieli dziwacznie się
krzywić, by utrzymać niepewną równowagę.
Rohde wybrał drogę umożliwiającą ominięcie najgłębszych zasp, ale nie podobało
mu się, że wiąże się to ze stratą wysokości. Co jakiś czas próbował skręcić w
stronę przełęczy i za każdym razem musiał kapitulować. W końcu znalazł jednak
drogę ku górze, gdzie zbocze było bardziej strome a pokrywa śnieżna cieńsza.
Znów szli pod wiatr i zyskali na wysokości.
Forester otępiałe podążał za Rohdem. Mechanicznie stawiał nogę za nogą w tym
niekończącym się, szarpanym marszu. Od czasu do czasu podnosił głowę i w
śnieżnym półmroku widział przed sobą sylwetkę przyjaciela. Myślał wtedy tylko o
jednym: by nie stracić Rohdego z oczu i nie naprężać liny. Niekiedy potykał się,
padał, czuł szarpnięcie; wtedy Rohde cierpliwie czekał, aż podniesie się i będą
mogli ruszyć w górę - ciągle w górę.
166
Nagle Rohde zatrzymał się i Forester przykuśtykał do jego boku. Rohde wyciągnął
przed siebie czekan i z nutą desperacji w głosie powiedział powoli:
- Skała. Znów natknęliśmy się na skały.
Uderzył czekanem w oblodzony występ i lód roztrzaskał się. Uderzył znowu w
obnażoną skałę i na nieskalaną biel śniegu posypały się brudnoszare odłamki.
- Ta skała jest zerodowana - powiedział Rohde. - Bardzo krucha i oblodzona.
Forester zmusił swój rozleniwiony umysł do pracy.
- Twoim zdaniem, jak daleko to sięga?
- Kto wie? - odpowiedział pytaniem Rohde.
Odwrócił się i ukucnął tyłem do wiatru. Forester poszedł za jego przykładem.
- Nie możemy się na to wspinać. Było dostatecznie zle wczoraj, po tamtej stronie
lodowca, kiedy nie wiał wiatr, a my byliśmy wypoczęci. Podjęcie takiej próby
teraz byłoby szaleństwem.
Zabił ręce.
- Może to tylko pojedynczy występ - zasugerował Forester. - Przecież widoczność
jest bardzo słaba.
Rohde chwycił czekan.
- Zostań tu. Sprawdzę.
Znów opuścił Forestera i zaczął się wspinać. Forester słyszał przebijające przez
huk wiatru uderzenia czekana. W szarym zamęcie ginęły kolejne kawałki lodu i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Desmond Bagley Huragan
- Wild Abandon Ronica Black
- Palusinski Robert Narkotyki Przewodnik
- Yardley Cathy Dziewczyna w Miescie Aniolow
- Courths Mahler Jadwiga Skradzione śźycie(1)
- A==03==TAJEMNICA TRZECH SIÄÂSTR Broadrick Annette DAR LOSU
- Dell Ethel Mary Cykl Powiew wiosny 01 Powiew wiosny
- PS39 Pan Samochodzik i Wynalazek Inśźyniera Rychnowskiego Olszakowski Tomasz
- Eddings Dav
- Lois McMaster Bujold Omnibus 4 Miles Mystery and Mayhem
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sposobyna.keep.pl