[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Vicky musiała podjąć natychmiastową decyzję: udać się w pościg czy
najpierw przeszukać atelier?
Drzwi były otwarte. W głębi coś się poruszyło. Nie tracąc więcej
czasu Vicky zamknęła drzwi zewnętrzne i wbiegła po schodach.
- Stephen? Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie - zawołała
Annette przez ramię. Wyglądała przez szparę w kotarach. - Ale ubaw!
Widziałam na dachu Vicky. Musiała się wdrapać po drabince
przeciwpożarowej. Zaparło mi dech. Myślałam, że pęknę ze śmiechu! -
odwróciła się i zastygła spostrzegłszy stojącą w drzwiach Vicky.
- Cieszę się, że tak cię to rozbawiło - powiedziała Vicky z trudem
hamując gniew. - Co ty wyprawiasz? Chcesz koniecznie zranić Jamesa?
- Oszczędz mi tych kazań - odparła Annette.
Wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Włosy miała ułożone w
starannie wypracowany kok, makijaż nieskazitelny, choć zdecydowanie
dla niej za mocny. Miała na sobie tę nową jedwabną suknię, i
obwieszona była całą, jak przypuszczała Vicky, posiadaną przez siebie
biżuterią. W środku dnia ten ubiór wyglądał rażąco, wręcz idiotycznie.
- Stephen pomoże mi zrobić karierę - oświadczyła.
- Ach tak? - Vicky przełknęła ślinę. - I jak ty to sobie wyobrażasz?
- Na początek sesja zdjęciowa - broniła się Annette.
- Pokazywał ci zdjęcia, które robił twojej siostrze? - Vicky starała się,
by to pytanie zabrzmiało jak najbardziej naturalnie.
- Właśnie! Zapomniałam o nich. - Dziewczyna rozejrzała się po
atelier.
Vicky żałowała, że nie trzymała języka za zębami.
- Robił ci już jakieś zdjęcia? - zapytała. Nastąpiła chwila wahania,
zanim odrzekła:
- Trochę.
Vicky zauważyła, że dziewczyna nie chce wdawać się w szczegóły.
Teraz nie miało to już znaczenia, musi tylko zabrać Annette z atelier,
zanim wróci Stephen.
- Gdzie jest twój płaszcz? - odezwała się.
- Nie możesz tak paradować przez miasto.
RS
101
- Nie mam zamiaru wracać z tobą. - Wysunęła zadziornie podbródek,
ale w jej oczach błysnął lęk. - Nie mogę. Stephen mówił, że James nie
chce mnie znać. Ma mnie dosyć. Jestem dla niego skreślona, skończona.
- I właśnie dlatego jest teraz w Anglii, próbując przekonać władze
szkoły, żeby cię nie wyrzucali? On sądzi, że tam jesteś. Ktoś dzwonił
wczoraj wieczorem mówiąc, że przybyłaś do szkoły, ale nie możesz
kontynuować nauki. To ty telefonowałaś?
- Nie! - wydawała się szczerze zaskoczona.
- Nie próbuj robić z siebie niewiniątka - powiedziała ostro Vicky. -
Porzuciłaś Jamesa mimo tego wszystkiego, co dla ciebie zrobił.
Annette cofnęła się przed furią Vicky.
- Nie mogłam dłużej tego wytrzymać - powiedziała, z trudem hamując
łzy.
Jej twarz wyrażała coś więcej, niż zwykłą niechęć do szkoły.
- Musisz powiedzieć Jamesowi, o co chodzi - rzekła Vicky. - Chodz
ze mną. To rozsądny człowiek. Jeśli naprawdę jesteś tam nieszczęśliwa,
to wiesz, że nie zmuszałby cię do powrotu.
Usta dziewczyny drgnęły w nieznacznym uśmiechu, ale niemal
natychmiast wrócił smutek.
- To nie ma sensu. Nie mogę mu o tym powiedzieć. Nie mogę. -
Szukała w twarzy Vicky oznak zrozumienia i dopiero teraz zauważyła
ciemne siniaki, niezupełnie ukryte pod grubszą niż zwykle warstwą
pudru. Wyciągnęła rękę i dotknęła policzka Vicky.
- Co się stało? Czy James był tak wściekły, że wyładował się na tobie?
- Nic podobnego, zapewniam cię - odparła.
- To zasługa rycerskiego Stephena Cartera. Przyszłam wczoraj,
szukając tutaj ciebie. Dowiedziałam się kilku rzeczy o tym dżentelmenie
i nie tylko o nim. Nie zareagowałam w sposób, jakiego ode mnie
oczekiwał, i - dotknęła twarzy - tak mnie potraktował. Gdyby nie wziął
przyjścia sąsiada z dołu za przybycie Jamesa, z pewnością byłabym w
jeszcze gorszym stanie.
- Nie! Stephen?! - Annette wyglądała jak człowiek tracący grunt pod
nogami. - Nie, on tego nie zrobił!
- Przebierz się szybko - nakazała Vicky. - Ja nie żartuję. Mnie też
wcześniej przez myśl by nie przeszło coś takiego. Podobnie jak ty
myślałam, że to zabawny, fajny facet. Myślałam... - pokręciła głową z
RS
102
niesmakiem i niepokojem. - Och, nieważne, co myślałam. Wynośmy się
stąd.
Wtem zdała sobie sprawę, że jest już za pózno. Usłyszała jak
otwierają się zewnętrzne drzwi.
- Sophia! - to był głos Stephena, wyraznie zły. - Ile razy mam
powtarzać tej głupiej krowie, żeby wyjmowała klucz z zamka - grzmiał,
wchodząc po schodach.
Vicky dopadła drzwi prowadzących na balkon. Były zamknięte na
klucz i wiedziała, że nie zdąży zabrać stąd Annette w ciągu zaledwie
kilku sekund, które im pozostały. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony