[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nych gałęzi wigilijnych jodeł, a w powietrzu zdawały się jeszcze drgać i pląsać
radośnie gamy śmiechów dziecięcych i gwarne rozmowy szczęśliwych rodzin
zebranych wkoło świątecznie przybranych stołów. Nazajutrz zawitać miał
światu gość tajemniczy; rok nowy. Wnętrza domów i wystawy sklepów wyglą-
dały strojnie. Ulice zaścielała gruba warstwa śniegu stężałego od mrozu a
połyskującego milionem iskier pod promieńmi słońca, które jaśniało na wy-
pogodzonym niebie.
Roje sanek mknęły w różnych kierunkach, tłumy przechodniów zalewały
chodnik. Ile było głów w tym różnobarwnym, ruchliwym tłumie, tyle było pa-
sem myśli tajemnie rozsnuwających się po przestworzu, niewidzialnie ściga-
jących po szerokim świecie bliskie i dalekie, wzniosie i poziome przedmioty.
Miłość, chciwość, uwielbienia, nienawiści, trwogi, nadzieje, najróżniejsze in-
teresa i namiętności, najrozmaitsze pragnienia i dążenia wiły się i krzyżowały
w tysiącznych głowach ludności wielkiego miasta, idącej, jadącej, biegnącej
tam, kędy gnały ją wielkie cele życia lub maluchne celiki dnia. Zród tego ta-
jemnego i żadnemu cielesnemu uchu nieprzystępnego gwaru, na którym niby
na spodnim pokładzie rozwiał się ruch słów i czynów tysięcy ludzi, przez ni-
kogo nie badana i nie odgadywana, wiła się cicho nitka myśli w pokornej i
przez nikogo nie spostrzeżonej głowie kobiecej.
Dwie dziesiątki dziennie... osiem złotych na tydzień... dziesięć groszy
dziennie żonie stróża za dozorowanie Janci, gdy siedzę u Szwejcowej... 15
groszy chleb i mleko dla dziecka... 15 groszy obiad... na każdą niedzielę nie
ma już nic...
Była to myśl Marty idącej zwolna i ze schyloną głową chodnikiem Krakow-
skiego Przedmieścia.
119
Pendant (franc.) odpowiednik.
120
Numa i Pompiliusz w rzeczywistości ta sama osoba, król rzymski Numa Pompiliusz.
Tu nawiązanie do żartobliwego zwrotu przysłowiowego Numa wyszła za Pompiliusza , ozna-
czającego szczęśliwy koniec przygód i powikłań miłosnych.
121
Fatalistyczny tu: nieuchronny, nieodmienny, niecofniony (od fatalizm: wiara w prze-
znaczenie, w nieuchronność losu).
109
Za dwa miesiące mieszkania należy się złotych 45... w sklepiku winnam
złotych 20... za sprzedane futro wzięłam złotych 100... 60 od stu... 40... Jan-
ci trzewików na gwałt trzeba, moje drą się już także... drzewa kupić muszę...
dziecku ciągle zimno...
Kończąc myśl tę Marta zakaszlała suchym, krótkim, lecz uporczywym
kaszlem. Miesiąc minął od dnia, w którym po raz pierwszy zasiadła ona jako
robotnica w pracowni Szwejcowej. Przez czas ten zmieniła się bardzo. Zza
przezroczystej białości jej twarzy tu i owdzie przebijały się żółte smugi, ciem-
ne koła podkrążyły oczy, które wklęsły i rozszerzyły się, pośród czoła, prze-
dziwnie pięknie zarysowanego, głęboka leżała bruzda. Czarna suknia Marty,
czysta i cała, zrudziała przecież przez używanie, wyglądała chędogo, lecz sta-
ro; na głowie jej nie było kapelusza ani na ramionach futrzanego okrycia.
Czarna wełniana chustka okrywała jej włosy, grubymi fałdami otaczając bla-
de czoło i wklęsłe policzki.
Płynęła, szumiała ludność wielkiego miasta na szerokim chodniku wspa-
niałej ulicy, z nią razem płynęły w przestrzeń tysiączne prądy myśli ludzkich,
a śród nich wiła się wciąż cicha, pokorna, jednostajna myśl przeciskającej się
śród tłumów bladej kobiety.
Dziesięć groszy a pięć... piętnaście, a dwa... siedemnaście... siedemnaście
od czterdziestu... dwadzieścia trzy... .
Jakaż to była myśl błaha, niska, sucha! Czołgała się po ziemi wtedy, kiedy
niebo zimowe przeczystym jaśniało lazurem, krzepła śród chłodu cyfr wtedy,
gdy wobec zbliżania się roku nowego ludzkość kipiała pragnieniami, uczu-
ciami, nadziejami...
Tak; był to w istocie akt duchowy, spełniający się we wnętrzu istoty ludz-
kiej, wielce prozaiczny i poziomy, był to groszowy i szelągowy rachunek ubó-
stwa...
Nie zawsze przecież myśli Marty czołgały się tak nisko; była pora, w której
i ona oczy swe podnosiła ku lazurom, z bijącym sercem i z uśmiechem na-
dziei witała zstępujący na świat rok nowy. Przypomniała sobie o tym w tej
chwili. Podniosła powieki i spojrzeniem powiodła dokoła. W oczach jej, w któ-
rych zrazu widać było tylko frasunek z zestawienia i kombinowania groszo-
wych cyfr wylęgły, zagrały teraz światła podnoszących się w piersi uczuć.
Była to naprzód tęsknota potem żal, na koniec niecierpliwy bunt ducha gnę-
bionego fatalną jakąś koniecznością, z którą jednak stałego dotąd nie zawarł
sojuszu. Zapadłe oczy Marty błysnęły gorącymi ogniami, coś w niej podniosło
się krzyknęło bólem, zajęczało trwogą, zbuntowało się niewyczerpaną jeszcze
dotąd energią woli. Przystanęła chwilę, podniosła głowę i drżącymi ustami
szepnęła:
Nie! tak długo być nie może! tak zawsze być nie powinno!
Postąpiła dalej i myślała, że jest to przecież rzeczą niepodobną, zupełnie
niepodobną, aby stanowczym, jedynym, dośmiertnym miejscem jej przezna-
czenia był ów stołek w pracowni Szwejcowej, na którym śród mroku, wilgoci,
stęchłego powietrza, w otoczeniu wynędzniałych, obumierających twarzy,
szyła po dniach całych, nie mogąc w zamian zarobić tyle przynajmniej, aby
móc w nocy spać spokojnie, a minuty wolne od pracy wyzwolić spod pano-
wania cyfr przedstawiających grosze...
Urodzeniem, całą przeszłością swą należała przecież do klasy ludzi oświe-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Bogdanowicz Marta O dysleksji czyli specyficznych trudnoĹciach w czytaniu i pisaniu
- Susan Elizabeth Phillips Hot Shot
- 0104. Buck Carole Gorć ce lato (Romans [Phantom Press])
- Goonan Kathleen Ann SśÂoneczniki
- amber 2E io int 0114
- śąóśÂkiewski StanisśÂaw Poczć tek i progres
- Roberts Nora Spokojna przystaśÂ
- Piers Anthony Sos Sznur
- Delinsky Barbara ZmysśÂowy burgund
- Howard Robert E Conan barbarzyśÂca
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- felgiuzywane.opx.pl