[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przecznicy. Poczuł się koszmarnie słabo, ale tylko przez pół minuty. Skronie przeszył mu ból, a
wszystko wokół stało się białe. Odbiło mu się, jakby miał zwymiotować, wsparł się więc jedną
ręką o chropawe cegły mijanego budynku.
Kiedy wzrok mu się przejaśnił, zobaczył, że stoi przed nim Lise, z zaniepokojeniem i
współczuciem na twarzy.
Zobaczył też ich oboje, jak idą z przodu  tak, to byli Lise i on, patrzyli na wystawy
sklepowe i śmiali się.
Niesamowitość tego doznania była druzgocąca. Nie powinien był tego robić. W jaki sposób
Annais i Claire były w stanie z tym sobie radzić? Nic dziwnego.
Gdzie one były, u licha? Być może  tu nastąpiło uderzenie paniki  być może powinien był
poprosić Hansa o to, żeby proces zaczął się dopiero w przyszłym miesiącu, kiedy już wróci do
domu, wówczas byłyby wszędzie: w ich domu, na ulicy, i mógłby wybierać, mógłby za nimi
chodzić&
Napięcie było nie do zniesienia. Zaczął biec. Może teraz projekcje na coś się przydadzą!
Zatrzymał się i pozwolił, by Lise go dogoniła.
 W którą stronę do nabrzeża? Szybko!
Musiał sprawić, aby to o czym myślał stało się widzialne, realne. Jeśli istniało jakieś miejsce,
w którym Claire i Annais przebywały, gdyby jakimś cudem je odkrył, z pomocą jakiejś ukrytej
części swojego umysłu, miejsce, w którym zostały zatrzymane na zawsze na grzbiecie
załamującej się fali&
Na końcu wąskiej uliczki dostrzegł błękit wody. Lise pociągnęła go za ramię  odwrócił się,
zbiegł w dół po wzgórzu, zdyszany dobiegł do szerokiego nabrzeża wyłożonego kocimi łbami i
począł przepychać się przez roztańczonych holografików w kierunku jego centralnej części.
Patrzył, jak wszystko wokół niego jaśniało, zmieniało się, po czym blakło  turyści
popijający wino i pokazujący coś palcami ze swoich stolików na obrzeżach, pozostali holograficy
wraz ze swoimi anemicznymi, rozedrganymi obrazami. Poczuł, jak robi mu się bardzo ciepło.
Tam! Były tam! Claire! Annais! Ale& leżały na łożu, swoim ostatnim miejscu spoczynku.
Uśmiechnięte, trzymały się za ręce. Wziął oddech, sięgnął ku nim, krzyknął&
Wówczas zniknęły i to w jaki dziwny sposób: liczby wirowały wokół niego, maleńkie, niczym
czarne owady, delikatne, splatające się i łączące, tworzące ulotne, konkretne rzeczywistości,
które rozpadały się równie szybko, jak powstawały.
Myśl  albo coś podobnego, jakby rodzaj napięcia, które, zdał sobie nagle sprawę,
pochodziło od niego  schwyciła krawędzie płaszczyzn, płaszczyzn stołów, pokładów statków,
budynków; pionowe płaszczyzny, poziome płaszczyzny, potem płaszczyzny, które rozchodziły
się w miliardy kierunków  i szarpnęła. Płaszczyzny zaginały się ku niemu, jakby były giętkie,
rozszerzały się i wyginały, potem mieszały się z inną, większą prędkością, a prędkość miała
wagę, która naciskała na niego  wokół siebie słyszał jakiś ryk i krzyki, ujrzał dwie jaśniejące
sylwetki. To one! Pomnażające się w nieskończoną liczbę replik, tak jakby znajdował się w
wirującym jądrze zachwycającej, obracającej się, wieloramiennej galaktyki&
Czuł się brutalnie popychany, pośród tego chaosu, jakby jego ciało należało do kogoś innego.
Potknął się, upadł. Czyjeś ręce chwyciły go za nadgarstki, pociągnęły po szorstkich kocich łbach,
po czym upuściły.
Otworzył oczy i dotknął skroni. Bolało. Dłoń lepiła się.
 Zabierz go stąd, kobieto  usłyszał, jak ktoś zwraca się do Lise, która pochylała się nad
nim.  Jest niebezpieczny.
Lise pomogła mu podnieść się. Była silniejsza, niż sugerował jej wygląd. Wsparł się o nią,
wziął głęboki oddech i oświadczył:
 Mogę chodzić. Co się stało?
Przechyliła głowę, nieznaczny uśmiech przemknął po jej twarzy.  Wydmuchałeś je z wody,
to się stało. Nigdy cię nie przebiją. To było jak uderzenie bomby neutronowej. Czyste światło.
Przez chwilę nikt nic nie widział.  Otoczyła go ramieniem i pomogła mu iść, zmusiła go, żeby
usiadł na ławce przy kanale. Zmoczyła papierową chusteczkę w wodzie i wytarła otarcie na jego
czole.
 Odpocznij  powiedziała.
 Nie zachowywały się w ten sposób  oświadczył zrozpaczony.  Były takie opanowane,
spokojne, i wyglądały, jakby wiedziały dużo, dużo więcej.
 Ludzie są różni  stwierdziła. Aatwo ci filozofować, pomyślał.
I wtedy jego wzrok rozszczepił się raz jeszcze.
Czuł twardą ławkę pod sobą, rękę Lise na swoim ramieniu, a jednak patrzył w głąb ulicy i
ujrzał&
Claire.
Wyglądała na pięć, sześć lat. Biegła ku niemu tupiąc nogami, biegła bardzo szybko  ubrana
w niebieskie spodenki i żółtą koszulkę  nie zatrzymując się, by spojrzeć na zapraszające
wystawy mijanych sklepów. W miarę jak była coraz bliżej, stawała się coraz starsza, starsza niż
wtedy, kiedy odeszła, aż osiągnęła pełnię kobiecości. Dzieci migotały obok niej i znikały,
zupełnie jakby przebiegała przez ich warstwy i pozostawiała je za sobą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony