[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy patrzył, jak Drago Malgnoy wrzuca na drzewo marynarkę pierwszoroczniaka z
Pufpifpafu, podszedł do niego Aon Gwizzley.
-Towarzyszu. - Aon szykował właśnie rewolucję komunistyczną w Hokpoku. Barry
obwiniał o to panującą w jego domu biedę. Z drugiej strony, Ferd i Jorge byli
szaleńczymi, niemal anarchistycznymi wyznawcami kapitalizmu. Może więc po prostu
Aonowi coś odbiło. Ponieważ nie mógł nosić maoistowskiego mundurka - zabraniały
tego  faszystowskie szkolne przepisy" - Aonowi pozostawało zadowolić się
irytującą retoryką i fatalną fryzurą. - Musisz się poświęcić dla rewolucji.
66
- Spadaj, Trocki - rzucił Barry. - Oddałem wszystkie pieniądze Sknerusowi.
- Nie chcę pieniędzy, chcę cię o coś prosić  wyszeptał Lon.
- Czemu szepczesz?  zdziwił się Barry.  I przestań się do mnie przysuwać.
- Czy mógłbyś...  Lon rozejrzał się nerwowo, po czym zaciągnął Barry'ego w
zakurzony kąt.
W Graffitonie był tylko jeszcze jeden komunista, nawiedzony szóstoklasista
Sloane. Kilka drobnych różnic w doktrynie sprawiło, że każdy z nich uważał
drugiego za niebezpiecznego kontrrewolucjonistę.
- Obiecuję, że nie pozwolę, by Sloane cię załatwił przyrzekł Barry.
- Wiesz przecież, że ma swoją tajną policję.
- Akurat. Sloane nie ma nawet przyjaciół  rzekł z wyższością Barry.  No dalej,
wal.
- Mógłbyś mi pomóc poćwiczyć ąuitkit? Teraz, gdy Wood odszedł, chcę spróbować
zostać bramką.
- Chcesz powiedzieć: bramkarzem.
- Nie, bramką - poprawił stanowczo Lon.  Znam własne ograniczenia.
Barry poczuł, jak ogarnia go ogromne znużenie.
- Lon, skoro wiesz, że będziesz fatalny, czemu się na to narażasz? Poza tym
postawiłem sto galonów na to, że Graf-fiton zdobędzie Puchar Domów.
Lon wyciągnął z kieszeni wymiętoszony egzemplarz Czerwonej Książeczki Mao.
- Przewodniczący pisze tu, że tylko jedno dowodzi, że młody człowiek jest
rewolucjonistą...
67
- Fakt, że wkurza swoich kumpli?
- To, czy pragnie integracji z masami - oznajmił Lon. -Tu, w szkole, masy grają
w ąuitkit, zatem obowiązek rewolucyjny nakazuje mi to uczynić. Obaj jednak
wiemy, że ja gram fatalnie, muszę zatem odegrać rolę przedmiotu nieożywionego.
Będę politycznie poprawny, lecz sportowo bezużyteczny. Ale zyskana sława pozwoli
mi zdobyć wsparcie dla planu pięcioletniego.
Lon był przekonany, że oprócz rozwiązywania zadań i gry w ąuitkit każdy zespół
uczniowski powinien kuć własne żelazo, orać własne pola i tak dalej.
Barry wywrócił oczami, spoglądając w głąb czaszki. Polityka zawsze tak na niego
działała. Wydał odgłos, jakby połykał własny język.
 Gaaa...
Lon widział to już wcześniej.
 Daj spokój, Barry. Nie mogę prosić Ferda ani Jorgego; są na mnie wkurzeni, bo
ukradłem im amunicję.
 Jesteś teraz perfektem  przypomniał Barry. - Naprawdę uważasz, że powinieneś
gromadzić środki wybuchowe? Jaki przykład dajesz piątoklasistom? Co
powiedziałaby twoja mama, gdyby wiedziała, że planujesz siłą obalić Bubeldora?
 Nie udawaj, że to by ci się nie podobało. Poza tym Ferd i Jorge to
imperialistyczne świnie, należy ich usunąć.
 To dość surowa ocena.
 Kiedy byłem mały, targali mnie za uszy. - Lon pociągnął nosem. Podobne
psychodramy podsycały ognie rewolucji.
 Dupek Durney wiązał mi buty za głową, a przecież nie mieszam do tego polityki
- przypomniał Barry.
 Proszę tylko, żebyś odbił do mnie parę wafli.
68
Barry zastanowił się. Dzień był piękny, perspektywa kilku lotów nawet go
pociągała. Postanowił też maksymalnie utrudnić sprawę, by odebrać Aonowi zapał.
 No dobra, Lon.
 Dzięki, Barry.  Lon się rozpromienił. - Będziesz ostatnim sukinsynem, który
stanie pod ścianą, gdy nadejdzie rewolucja, przyrzekam. - Gdy wyszli z sali
wspólnej po mopy, dodał: - Zrobisz coś dla mnie? Nie wspominaj o tym Ferdowi i
Jorgemu.
-Jasne.  Barry zakonotował sobie w pamięci, by koniecznie powiedzieć o
wszystkim Ferdowi i Jorgemu.
Podczas spaceru na boisko ąuitkitu Lon zabawiał się, wyjaśniając Barry'emu, że
jego konflikt z lordem Vielokontem to jedynie odzwierciedlenie szerszego
konfliktu pomiędzy właścicielami i proletariatem.
- I dlatego właśnie wciąż żyjesz, towarzyszu. Nieważne co mówią, w
rzeczywistości klasa właścicieli potrzebuje proli, by pracowali w ich fabrykach,
kupowali towary i tak dalej.
- Nie znoszę, gdy tak mnie nazywasz.
-Jak? - zdziwił się Lon. - Prolem? Nie ma się czego wstydzić.
- Nie, towarzyszem - wyjaśnił Barry. - Czuję się jak Ni-kołaj Niekumajewicz.
Poza tym nie wiem, czy zauważyłeś  Barry uniósł grzywkę - ale to pytakrzyk, nie
sierp i młot.
- Równie dobrze mógłby nim być, tow... Barry, ponieważ, czy ci się to podoba,
czy nie, stanowisz symbol uciskanych mas.
69
- Jesteśmy na miejscu - powiedział z ulgą Barry. - Chcesz się najpierw rozgrzać? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony