[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uśmiechnęła się do Sama, który wyglądał tak, jakby czymś się dławił. Jeannie
zaczęła kasłać.
- Widzę, że mój syn znalazł wreszcie godnego siebie przeciwnika. To znaczy
partnerkę - poprawiła się Enid. Spojrzała na córkę.
- Jeannie, kiedy wreszcie ty i Pete zrobicie ze mnie babkę?
Jeannie jęknęła, a Enid wyciągnęła z torebki długi wykaz ziół, które, jak
twierdziła, powinny wzmóc płodność córki.
- 59 -
S
R
Uśmiechając się promiennie do Sama, Ginger sięgnęła do szuflady w kuchennej
szafce i wyciągnęła z niej fartuszek z falbankami, który wpadł jej w oko, gdy
kupowała kapy na łóżka. Przełożyła pasek przez głowę. Kiedy usiłowała związać z
tyłu troczki, za jej plecami stanął Sam.
- Pozwól, że ja to zrobię - powiedział rozezlony, ledwie panując nad własnym
głosem. - Nachylił się nad Ginger i dorzucił: - Bawi cię to. Mam rację? - Trochę zbyt
ciasno związał troczki fartuszka, a potem klepnął Ginger w pupę, ale tak, żeby ani
matka, ani siostra tego nie dostrzegły. Obie były zaabsorbowane sprzeczką na temat
potomstwa Jeannie.
- Chcesz, żebym pokroił warzywa lub zrobił coś innego? - ofiarował się Sam.
- Chcesz mi pomóc? - spytała zdziwiona Ginger.
- Z dwojga złego wolę kroić warzywa, niż wysłuchać wykładu mamy na temat
ziół wzmagających żywotność męskich plemników.
Ginger roześmiała się i wskazała na lodówkę.
- Warzywa już pokrojone. Wyjmij je i połóż na talerzu.
Obserwowała go kątem oka. Nadal miał na głowie czarną czapkę. Wyglądał w
niej znacznie młodziej niż w kowbojskim kapeluszu. Był ubrany w dżinsy i szarą,
sportową bluzę, z rękawami podciągniętymi aż do łokci. Od czasu do czasu z
czułością spoglądał na siostrę i matkę. Kiedy Ginger położyła na stole chrupiące
bułeczki, ser w plastrach i szynkę, Enid zapytała:
- A teraz, moja droga, powiedz mi, kiedy wezmiecie ślub? - Wyciągnęła z
torebki zniszczony terminarz i zaczęła przerzucać kartki. - Najlepiej w Boże
Narodzenie. Będzie wtedy można świątecznie przyozdobić kościół.
- Ja... - zaczęła Ginger, gwałtownie szukając w myśli jakiejś wymówki,
uzasadnienia, że w tym terminie ślubu wziąć nie mogą.
Z pomocą przyszedł jej Sam.
- Przykro mi, mamo, że cię rozczarujemy - powiedział. - Ale Ginger chce być
czerwcową panną młodą.
- Czerwiec?! - wykrzyknęła Enid. - To stanowczo za pózno. A co będzie, jeśli
Ginger nagle odkryje, jaka z ciebie kiepska partia?
- Muszę zaryzykować - odparł ze śmiechem Sam. Enid westchnęła.
- 60 -
S
R
- Wobec tego będę miała więcej czasu na zaplanowanie wszystkich szczegółów.
Ginger, a co na to twoi rodzice? Byłabym im wdzięczna, gdyby pozwolili mi
zorganizować wasze wesele.
- Moi rodzice nie żyją - odparła Ginger i natychmiast zorientowała się, że
mówiąc to, popełniła ogromny błąd. Oddała władzę w ręce Enid.
Starsza pani z zadowoleniem zatarła ręce.
- Nie żyją? Przykro mi to słyszeć, ale widzę, że moje usługi są wam niezbędne.
- Mamo, naprawdę... - zaczął Sam. Enid uciszyła syna jednym ruchem ręki.
- Zaczniemy od ustalenia ostatecznej daty ślubu. To najważniejsze - oznajmiła,
wkładając na nos okulary do czytania. - Zarezerwowaliście kościół?
- Jeszcze nie... - wyznała Ginger.
- A więc wszystko spada na moje barki - oznajmiła starsza pani, sięgając po
książkę telefoniczną. - Jaki wybierasz kościół? - zapytała przyszłą synową.
- Mieszkam tu od niedawna - słabym głosem odparła Ginger. - Nie znam
żadnego.
- A więc zostaw to mnie, moja droga. Umiem dogadywać się z duchownymi.
Ginger błagalnym wzrokiem spojrzała na Sama.
- Nie martw się - powiedział półgłosem. - Przecież wszystko da się potem
odkręcić.
Na datę ślubu Enid wybrała pierwszą sobotę czerwca. Wzięła do ręki słuchawkę
i od razu zaczęła telefonować. Nie przejęła się faktem, że akurat tego dnia miał się
odbyć koncert dziecięcego chóru.
- Och, Boże! - jęknęła Ginger, z przerażeniem spoglądając na Jeannie. - W co
ona nas wrabia? Co uczynimy?
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem - z westchnieniem odrzekła siostra Sama. -
Przez cały czas zastanawiam się, czy uda się spuścić do klozetu kilogram ziół i
herbatek na płodność, nie niszcząc przy tym kanalizacji.
- Niech sobie załatwia, co chce - odezwał się Sam. - To, co robi, nie ma
znaczenia.
Rozpromieniona Enid odwiesiła słuchawkę.
- 61 -
S
R
- Załatwione - oświadczyła. - Mamy kościół i księdza. A co z kwiatami i
tortem? I porcelanową zastawą?
- Sądziłam, że sama upiekę tort - szybko wtrąciła Ginger.
- Mam firmę, w której między innymi zajmuję się przyrządzaniem potraw na
wynos i organizowaniem przyjęć.
- Zwietnie. - Enid skinęła głową, wspaniałomyślnie akceptując propozycję
narzeczonej syna. - Kwiaty mogę załatwić pózniej. Po tym, jak wybierzemy suknie dla
druhen panny młodej.
Ze zdenerwowania Ginger dostała dreszczy. Całe to planowanie było nie tylko
bezsensowne, lecz także irytujące.
- Jutro jadę z Ginger do St. Louis, żeby zamówić zastawę - oświadczyła Enid.
Sam westchnął głęboko.
- Mamo, Ginger nie ma czasu na jeżdżenie z tobą na zakupy. Jak słyszałaś,
prowadzi własną firmę i ciężko w niej pracuje.
- Jasne. Zachowałam się bezmyślnie - powiedziała starsza pani. - Do St. Louis
wybierzemy się w następną sobotę. - Sam zaczął protestować, lecz matka uciszyła go
jednym ruchem ręki.
- Synu, nie zamierzam cię wysłuchiwać. Ktoś musi zorganizować wasz ślub i
wesele. Macie wyjątkowe szczęście, że jestem akurat pod ręką.
- Szkoda, że nie mam go więcej - cicho wymamrotał Sam.
- Zwietny lunch - pochwaliła pani Weller. - Ginger, musisz być doskonała w
swoim zawodzie.
Ginger usiłowała się uśmiechnąć. Przez chwilę zazdrościła psu, który,
pochrapując, spał na progu domu. Przynajmniej w jego życie nie mieszała się Enid
Weller.
Wieczorem udało się Ginger schronić na werandę. Z pudełkiem karmelków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony