[ Pobierz całość w formacie PDF ]
owce będą potrzebowały podściółki, która odizoluje je od
zmarzniętej ziemi, a wtedy nic nie nada się do tego tak do-
brze jak ich własne odchody.
Wiedziałem to ja, więc Jura również musiał wiedzieć.
Mimo to zachował się nieładnie. Wyszedł z papierosem
przed namiot i stanÄ…Å‚ w tryumfalnej pozie na lekko roz-
stawionych nogach, żeby żartować sobie z Kniazia i jego
pracowitości. I głupoty. Kniaz cierpliwie wysłuchiwał tych
złośliwości ze swoim bezradnym, lecz coraz mniej wy-
raznym uśmiechem. Ale mnie zrobiło się nieprzyjemnie.
Próbowałem przywołać Jurę do porządku. Bezskutecznie.
Zdaje się, że zdążył tego dnia wypić więcej niż trzy kielisz-
ki wódki. Więc zrezygnowałem z jego towarzystwa. A po-
nieważ Kniaz oburzył się, kiedy zaproponowałem, że mu
pomogę, odszedłem na bok, żeby po prostu usiąść gdzieś
na trawie.
I właśnie wtedy zaczęły się dziać te wszystkie niezwykłe
rzeczy. Niemal jednocześnie. Było popołudnie, raczej póz-
ne niż wczesne. Cienie robiły się coraz dłuższe, ale światło
nie było już tak ostre jak jeszcze przed godziną. Na doda-
tek kobiety zaczęły rozpalać ogień w żelaznych piecykach,
141
a dym wydostający się z blaszanych kominów, zamiast
wznosić się ku niebu, snuł się poziomymi warstwami po
obozowisku. Powietrze stało się więc błękitne, a kiedy słoń-
ce zsunęło się jeszcze niżej i poczerwieniało błękitno-
różowe.
Owce wracały z pastwiska i wszędzie dookoła zaczął się
ruch. Chłopcy zaganiali je do zagrody, ale kilka krów, któ-
re przyszły razem z nimi, zabłąkało się między namioty.
A może nie zabłąkało się, może tak miało być, ponieważ
wkrótce pojawiły się kobiety z wiadrami i zajęły się ich
dojeniem.
Chodzi mi nie tylko o ruch i krzÄ…taninÄ™. Chodzi mi
również o towarzyszący im i narastający z każdą minutą
zgiełk. Słychać było nerwowe beczenie owiec tłoczących
się w wejściu do zagrody, słychać było pokrzykiwania pa-
stuchów i głosy kobiet, brzęczały pałąki metalowych wia-
der. I szczekały psy.
Psów było więcej niż jeszcze przed chwilą. Nie o dwa, nie
o trzy i nie o cztery. W pewnej chwili naliczyłem ich trzy-
naście, a pewnie nie policzyłem wszystkich zbyt wielkie
panowało wśród nich ożywienie. Wszystko zaczęło się od
tych trzech młodych jazydów, którzy przed kwadransem
przyjechali konno z odległego o kilka kilometrów innego
obozowiska. Za nimi przybiegła cieknąca suka. A za nią
trzy psy. A potem kolejne wszystkie równie wielkie i prze-
rażające jak te, które widziałem wcześniej.
Ale na tym nie koniec. Baran, po którego przyjechał
brat Kniazia, już nie żył. Bardzo dobrze, że nie widzia-
łem jego śmierci. Musiały jednak asystować przy niej psy,
nauczone pewnie wyczuwać takie okazje. A raczej suki
psy były przecież zajęte czymś innym. Jednej z nich udało
się chwycić w zęby odciętą głowę i teraz, goniona przez
142
wszystkie pozostałe, wpadła między namioty, szukając
miejsca, gdzie mogłaby spokojnie pokruszyć czaszkę i od-
dzielić kości, mięso i skórę od zupełnie niejadalnych rogów.
Dwie grupy psów spotkały się i na chwilę wymieszały ze
sobÄ… warczÄ…c, skowyczÄ…c i szczekajÄ…c po czym rozbieg-
ły się, każda w swoją stronę.
Zaniepokojona wonią krwi krowa wyrwała się dojącej ją
kobiecie. Kobieta wstała, chwyciła długi patyk i bezsilnie
wymachując rękoma, próbowała przegnać obie psie groma-
dy. Ale zamęt narastał i wydawało się, że nie uda się po-
łożyć mu kresu w każdym razie nie w tak prosty sposób.
A jednak, kiedy niebo pociemniało, wszystko zaczę-
ło uspokajać się i cichnąć. Nie od razu. Stałem na skraju
obozowiska, a wokół mnie wciąż poruszały się czernieją-
ce coraz bardziej ludzkie sylwetki. W powietrzu mieszały
się zapachy dymu, mleka i krowiego łajna. Słychać było
jeszcze psy ale gdzieś tam, daleko, w ciemności. Więc
stałem tak, nie mogąc do końca uwierzyć, że to wszystko
dzieje siÄ™ naprawdÄ™.
Kiedy wreszcie uwierzyłem, znów po raz trzeci już
chyba poczułem, że jestem w miejscu, którego tak roz-
paczliwie szukałem w czasie tych wszystkich wyjazdów na
Kaukaz. A mimo to następnego ranka odszedłem. Wcale
nie dlatego, że świat urządzony jest tak, że na dłuższą metę
trudno przebywać na wysokich wierzchołkach gór. Nie
z powodów znacznie bardziej przyziemnych.
Kniaz nie poszedł tego dnia z owcami. Zjedliśmy razem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- 344. DUO Mather Anne Podróş do Rio
- Czartoria_Kraina_Kuhailana_ _Krzysztof_Czarnota
- Sven Jonas Stille Podróş do Polski
- 174.Barbara Krzysztoń Karolino, nie przeszkadzaj
- Boruń, Krzysztof Toccata
- Hannay Barbara Długa Podróż
- Jan Paweł II Wybór poezji 2012r
- James Blish And all the Stars a Stage
- Christine Feehan Dark 05 Dark Challenge
- Fred Saberhagen Berserker 11 Berserker Kill
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- felgiuzywane.opx.pl