[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się za mną i w tejże chwili usłyszałem beczenie, chrząkanie i jęki, a także zobaczyłem, że
namiot mój pochyla się i zatacza óiwne pląsy widmowe. Wielbłąd wyłamał drąg i zaplątał
się w płótno i liny, a widok był taki, że mimo złości i lejącego deszczu, roześmiałem się
na głos. Potem ruszyłem przed siebie, bo nie wieóiałem, ile wielbłądów biega po obozie,
a nie było dobrze spotkać się w ciemności z hordą tych zwierząt.
Wydostałem się poza obóz i błąóąc po omacku, potknąłem się o odwłok lawety
armatniej, z czego wywnioskowałem, że znajduję się na miejscu, góie stacjonuje artyleria.
Nie mając ochoty łazić po błocie przez resztę nocy, wyszukałem kilka sporych drążków
i z nich oraz z mego płaszcza urząóiłem coś w roóaju namiotu. Potem wyciągnąłem
się na lawecie i zacząłem rozmyślać, co się mogło stać i góie mógł się po droóe zgubić
Vixen.
Właśnie sen zaczął mi kleić powieki, gdy nagle posłyszałem brzęk łańcuchów uprzęży
i kłapiąc mokrymi uszami oraz wydając ryki, przebiegł tuż koło mnie jakiś muł. Był
to muł z baterii óiał górskich, słyszałem bowiem wyraznie brzęczenie żelaznych kółek
i łańcuszków, jakich mnóstwo bywa na kulbakach tych zwierząt. iała górskie składają
się z dwu części, które łączą się w chwili stosownej, a w ten sposób na grzbietach mułów
można je wynieść wysoko, po stromych ścieżkach, na których tylko zmieścić się może
kopyto tego zręcznego baróo zwierzęcia. W kraju górzystym óiała te oddają wielkie
przysługi.
Za mułem nadbiegł wielbłąd, długie jego nogi gięły się niezdarnie i ślizgały po błocie,
przy tym kręcił na wszystkie strony głową, niby zabłąkana i przestraszona kura. Nauczy-
łem się od dawna języka zwierząt, nie tylko óikich, ale i obozowych, przeto mogłem
doskonale rozumieć, co mówią.
Był to widocznie ten sam wielbłąd, który obalił mój namiot, gdyż zawołał do muła:
 Co czynić? Dokąd uciekać? Wiodłem bój z jakąś białą, wiotką istotą, która wzięła
k3 i wymaściła mnie porządnie po głowie i grzbiecie. Co czynić dalej?
Ucieszyłem się, słysząc, jak został ukarany przez drąg namiotu, zaś muł odpowieóiał:
 Więc to ty i twoi krewniacy narobiliście tyle zamieszania w obozie? Czekajcież,
oćwiczą was, gdy tylko się rozwidni. Tymczasem pozwól, że ci dam małą zaliczkę.
To rzekłszy, wierzgnął dwa razy, aż zabrzęczała uprząż i zadudnił wielki brzuch wiel-
błąda niby bęben.
 Odejóie ci ochota wpadać po raz drugi na baterię mułów z okrzykiem: Uciekajcie!
Strach& uciekajcie! Kładz mi się zaraz i przestań kręcić swą głupią głową.
rud ard ki lin Księga dżungli 70
Zwyczajem swoim wielbłąd zgiął się w kształt trójkąta, jęknął i legł w błocie, a w tejże
samej chwili rozległ się tętent kopyt, nadbiegł równym, wojskowym kłusem koń kawa-
leryjski, przeskoczył lawetę i osaóił się tuż obok muła.
 Trudno wytrzymać!  parsknął ze złością  Wielbłądy wpadły znów mięóy nas,
trzeci raz w tym tygodniu! Jakże ma stanąć na wysokości swego zadania koń, gdy mu się
nie daóą wyspać? Któż tu jest?
 Jestem mułem od spodniej części óiała, numer drugi, pierwszej baterii górskiej!
 odparł  A tu obok leży jeden z awanturników, którzy i mnie też zbuóili ze snu.
Któż ty jesteś?
 Koń Dicka Cunliffa, numer piętnasty, batalionu E, óiewiątego pułku ułanów&
Posuń no się trochę!
 O, przepraszam baróo!  odparł muł  Ciemno, choć oko wykol. Nieznośne
są te wielbłądy, toteż opuściłem obóz, by tutaj bodaj znalezć trochę spokoju.
 Aaskawi panowie  ozwał się pokornie wielbłąd  jakieś okropne sny trapiły
mnie, a widać także mych braci, tej nocy, tak że przestraszyłyśmy się baróo. Jestem
zwyczajnym wielbłądem jucznym 39 pułku piechoty i nie mam też tyle, co wy, odwagi.
 Po cóż zatem rozb3asz się po obozie, zamiast spać spokojnie, a w óień nosić juki
39 pułku?  spytał muł.
 Miałem okropny sen!  usprawiedliwiał się wielbłąd  Ale cicho& coś ióie!
Może trzeba znowu uciekać?
 Leż spokojnie, bo sobie połamiesz długie kikuty na tych oto armatach!  po-
wieóiał, potem zaś nastawił jedno ucho i począł nadsłuchiwać.
 To woły artyleryjskie!  powieóiał po chwili  No, ładnego zamieszania musia-
łyście narobić wy, głupie wielbłądy, kiedy przestraszyły się nawet woły artylerii ciężkiej!
Usłyszałem brzęk wlokącego się po ziemi łańcucha i za chwilę wpadły dwa woły, a tuż
za nimi, następując niemal na łańcuch, przybiegł drugi muł, kwicząc przerazliwie:
 Billy! Billy!
Olbrzymie, siwe woły ciągną spokojnie wielkie óiała na pozycje wówczas, gdy z po-
wodu bliskości linii ognia nawet słonie odmawiają usług.
 To nasz rekrut!  rzekł stary muł do konia kawaleryjskiego.  Woła mnie! Chodz
no tu, żółtoóiobie, uspokój się i przestań kwiczeć. Ciemność nie pożarła jeszcze nikogo!
Woły pokładły się tuż przy sobie i zaczęły przeżuwać, a młody muł przytulił się do
starego i powieóiał:
 Okropność się stała, Billy! Coś straszliwego wpadło na nas i zbuóiło ze snu. Nie
wiadomo, czy nie pozab3a nas wszystkich!
 Cicho bądz, bo cię kopnę, aż spuchniesz! Jakże może muł z twoją postawą i wy-
kształceniem kompromitować w ten sposób całą baterię wobec obcych!
 Daj mu pokój!  rzekł koń kawaleryjski  Pamiętaj, że każdy z początku robić
zwykł głupstwa. Pamiętam dobrze, jak w Australii, mając trzy lata, uciekałem na widok
człowieka. Goniono mnie przez pół dnia, a gdybym był wielbłądem, uciekałbym pewnie
do óisiaj.
Wszystkie niemal konie kawalerii angielskiej są pochoóenia austral3skiego, a ujeż-
dżają je sami żołnierze.
 To prawda!  rzekł Billy  Nie dygoczże tak, smarkaczu. Gdy na mnie po raz
pierwszy włożono kulbakę, stanąłem na przednich nogach i wierzgałem tak długo, aż
ją zrzuciłem. Chociaż wówczas nie miałem wyobrażenia o właściwej sztuce wierzgania,
mówiono jednak, że jak świat światem żaden jeszcze muł nie wierzgał tak konsekwentnie.
 Nie mam na myśli kulbaki, ani też owych hałaśliwych łańcuszków i kółek. Wiesz
przecież dobrze, Billy, że sobie z tego nic nie robię od dawna. To, co na nas wpadło,
wyglądało jakby las i straszliwie beczało i chrapało. Natychmiast pękła mi tręzla, straci-
łem z oczu przewodnika, nie mogłem znalezć ciebie, Billy, więc uciekłem razem z tymi
panami.
 Nazywasz panami artyleryjskie woły? Musiał ci strach pomieszać rozum, mój dro-
gi. Ja, posłyszawszy, że wielbłądy się spłoszyły, wydaliłem się po prostu za obóz, by mieć
spokój. A skądże wy jesteście, chłopcy?  dodał, zwracając się do wołów.
Obróciły strawę językami i odrzekły razem:
rud ard ki lin Księga dżungli 71
 Siódme jarzmo pierwszego óiała ciężkiej artylerii. Spałyśmy, gdy napadły na nas
wielbłądy, gdy zaś zaczęły po nas deptać, wyniosłyśmy się po prostu, bo lepiej leżeć spo-
kojnie w błocie, niż dać się kopać na najlepszej podściółce. Mówiłyśmy oba temu mło-
óieńcowi, że nie ma się co bać wielbłądów, ale on był innego zdania& Buu!
Zaczęły na nowo przeżuwać, znużone długim mówieniem.
 No i cóż?  spytał Billy kolegi  Przyjemnie ci, że drwią z ciebie nawet woły
artyleryjskie?
Młody muł zgrzytnął zębami i mruknął coś na temat, że nie zważa na starą wołowinę,
ale woły trącały się rogami i uśmiechały się, żując dalej.
 Nie gniewaj się!  rzekł mu koń  Każdy może przestraszyć się w nocy rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony