[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czuł na ramieniu jej głowę. Jak by to było, mieszkać w okolicy takiej jak ta,
żeglować, kiedy czas na to pozwala. Powinien się nauczyć odpoczywać. Na
budowach, na których pracował ostatnie pięć lat, nie było czasu na odpoczynek.
- Podoba mi się tu, ale musimy wracać. - Laura uniosła głowę i
zachmurzyła się, widząc pociemniałe na zachodzie niebo.
- Ty zrobiłaś lunch, a ja wezmę cię na kolację. Pelikan?
- Super. - Uśmiechnęła się i musiał się powstrzymać, by nie wziąć jej w
ramiona.
Zaczęło padać, zanim dopłynęli do przystani. Nie był to sztorm z wichrem
i falami rozbryzgującymi się o dziób, ale zwykła mżawka, przenikająca do
szpiku kości.
- 114 -
S
R
- Zmarzłeś - zmartwiła się.
- Nie jest mi zimno - powiedział. Deszcz był chłodny, ale po miesiącach
upałów w Amazonii upajał się nim. Czuł się świetnie.
Kiedy zacumowali, Laura zaczęła przepraszać go za to, że przemokli i
trochę zmarzli. Uciszył ją pocałunkiem.
- To nie było niebezpieczne. Mały deszczyk nikomu jeszcze nie
zaszkodził.
- Chciałam, żeby było idealnie.
- Było idealnie.
- Ale ten deszcz... Położył palec na jej ustach.
- Woda nie była idealna, ale wspólne doświadczenie tak. Podobało mi się
i myślę, że tobie też. Czy nie o to nam chodziło?
Skinęła głową.
- %7łeby mieć wspólne wspomnienia - dodał cicho. Nie zapomniał.
- Dla nas na zawsze pozostaną szczególne. - Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Przyjadę po ciebie o siódmej - powiedział, znowu muskając jej usta.
Wsiedli do swoich aut. Laura ruszyła pierwsza. Jed patrzył za nią.
Mijał kolejny wspólny dzień. Zostały trzy. Potem wyjedzie do pracy, a
Laura zostanie w Miragansett.
Podjeżdżając pod domek letniskowy, już się zastanawiał, czy uda mu się
wyskoczyć na święta do domu.
Zdziwił się, widząc siedzącego na ganku ojca.
- Złapał cię deszcz? - zapytał go Jefferson.
- Tak. Wejdz. Przebiorę się i zaraz przyjdę.
- Przygotuję drinki. - Jefferson poszedł do kuchni. Jed wrócił po kilku
minutach.
- Nie spodziewałem się ciebie. %7łeglowaliśmy z Laurą.
- To piękna kobieta. Za dobra dla Jordana. Nie wierzyłem, że to przetrwa.
On wolał zdziry.
- 115 -
S
R
Jed pokiwał głową. Nie przypuszczał, że ojciec o tym wie.
- Chciałbym obejrzeć zdjęcia - powiedział Jefferson. Coś takiego nie
przyszłoby Jedowi do głowy.
- Naprawdę?
- Laura miała rację. Kochamy cię i chcemy lepiej poznać. Opowiedz mi o
swojej pracy.
O siódmej Jed zapukał do drzwi Laury. Otworzyła uśmiechnięta.
- Jak zwykle punktualnie. To lubię - powiedziała. - Jestem gotowa.
- Też to lubię. Nie muszę czekać, aż się wyszykujesz. Zaśmiała się i
zamknęła drzwi.
- Kiedy wróciłem, był u mnie mój ojciec. Przyjechał obejrzeć moje
zdjęcia. Dopiero co wyszedł. Zdziwiłem się, widząc go tam.
- Dlaczego? Rodzice interesują się dziećmi.
- Pierwszy raz.
- Dobre i to. Wsiedli do auta Jeda.
- Miał mnóstwo pytań. Czegoś się w końcu o mnie dowiedział.
- Tak postępują rodzice.
- Twoi tak postępują?
- No pewnie. Moja matka doradza mi, jaką wykładzinę kupić. Ojciec
pomaga przy kwiatach na balkonie.
Jed zastanawiał się, jak wyglądają jej rodzice. Słyszał, że po rodzicach
można zorientować się, jak ktoś będzie wyglądał za trzydzieści lat. Miał
nadzieję, że nie jest to do końca prawda, bo nie chciał upodobnić się do żadnego
ze swoich rodziców.
- Spodziewam się, że potańczymy. Włożyłam odpowiednie buty.
- Po to idziemy do Pelikana.
Dni mijały. We wtorek Laura wzięła wolne i poszli z przyjaciółmi na
piknik na plaży. Ledwie dwie osoby omyłkowo nazwały go Jordanem. Inni nie
mieli problemu z jego tożsamością.
- 116 -
S
R
W środę pojechali do Provincetown i obeszli sklepy z antykami. Laura
szukała starych gablot do galerii, ale nic nie znalazła. Nieważne, liczył się
spędzony razem czas.
W czwartek Laura spotkała się z kilkoma artystami i kolekcjonerami.
Razem poszli na popołudniówkę do teatru. Na komedię romantyczną.
Wieczorem zjedzą kolację w jej mieszkaniu.
Jutro Jed wyjeżdża do Brazylii.
ROZDZIAA DWUNASTY
Mieszkanie lśniło czystością. Wyciągnęła swoją najlepszą chińską
porcelanę i srebrne sztućce. Zwiatło świec migotało w kieliszkach. Laura
chciała, by ostatni wieczór był szczególny. Przygotowała ulubioną zupę rybną
Jeda i homary z chrupiącą francuską bagietką.
O przyszłości jeszcze nie rozmawiali. Pożegna się z nią, wróci do pracy i
w ciągu tygodnia o niej zapomni?
- Może nie tak prędko, może przyjedzie, żeby się ze mną spotkać? Kiedy
zrozumie, że żyć beze mnie nie może? - powiedziała na głos. Było jej smutno.
Nie lubiła pożegnań. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony