[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ojcze, kocham go, Nie przestałam go kochać. Nie mogę!
- To zle - odparł krótko.
- Nigdy nie pokocham kogo innego. Za nikogo innego nie wyjdę za mąż.
- W takim razie nie wyjdziesz wcale.
I na znak skończonej rozmowy zatopił się w odczytywaniu papierów
zalegających biurko.
Czekała jeszcze kilka tygodni, do dnia pełnoletności. Nie wiem już,
jakimi drogami porozumiała się z ukochanym, dość że przyjechał. Wówczas raz
jeszcze poszła do ojca na ostateczną rozmowę. Powiedziała z determinacją:
- Ojcze, na pozwolenie twoje czekaliśmy do dziś. Teraz już ono nie jest
konieczne. Teraz czekamy na twoją dobroć. Przecież nie zniesiesz myśli, że
będę nieszczęśliwa przez całe życie jedynie dzięki tobie.
- Nigdy nie uzyskasz mej zgody na małżeństwo z tym chłystkiem. Nigdy,
zrozumiałaś? A jeśli postąpisz wbrew mojej woli...
Zatrzymał się dla nabrania oddechu i dokończył:
- Będę wiedział, że nie mam córki. Został mi tylko syn jedynak.
Tak musiała brzmieć ta rozmowa. Odtwarzam ją sobie w wyobrazni z
oderwanych słów, które mi powtarzano.
- Jak żyję - opowiadała Balbina - nie widziałam takiego gniewu. Po
wyjściu panienki... twojej mamusi - dopoprawiła, gładząc mnie po włosach -
zamknął się na trzy spusty w pokoju i wszyscy słyszeli, jak tłukł sprzętami
o ścianę. A pózniej już ani słowa o niej nie wspomniał. Zaraz na drugi
dzień wezwał panicza, twojego wuja, z Warszawy i cały majątek dał mu, jak
się to mówi, ciepłą ręką. Bezprawie to było, bo nawet nie mógł tak zrobić,
a zrobił. Prędko to wszystko pan Włodzimierz przeputał, ani słowa! Ech,
było też tak dziecko rodzone spostponować! Dopiero na łożu śmiertelnym
opamiętał się, córki wzywał, wszystko, co kiedyś w gniewie rzekł, odwołał.
Ale już było za pózno. Nawet na pogrzeb nie zdążyła, bo nim znalezli,
odszukali... Boże Wielki! Nikt z rodziny nie wiedział nawet, gdzie się
podziewa! Doniosła tylko w liście do pani Klimontowskiej, że za mąż wyszła,
a potem już nic. A pan Włodzimierz to także gagatek! Kto inny by do serca
wziął ostatnie słowa ojcowskie, uszanował... Ale jemu całkiem od tych
pieniędzy zamroczyło się w głowie. Karty i karty, hulanki z dziewczętami,
aż się doigrał... Ot i po wszystkim... Przepadł majątek, przepadł i on
sam... Boże wielki!
Tak opowiadała Balbina, trzęsąc głową z oburzenia. I opowiadała jeszcze,
że sama pani Eufemia Klimontowska, chociaż rozgniewana okrutnie na "pannę
Helenkę", przekładała wszelako jej ojcu:
- Co ty wyrabiasz, Eustachy? Tego już za wiele! Dziewczyna głupia, uparła
się... Też sobie wynalazła los... No no, podziwiam! Sama kiedyś gorzko
żałować będzie. Ale znowu zaraz tak srogo! Zawsze to twoja córka,
jedynaczka, bo z tego urwipołcia synalka pociechy nie doczekasz się,
zobaczysz! Jeszcze i ty pożałujesz, zobaczysz!
Na tym się skończył pierwszy akt dramatu mojej matki, zwanego w rodzinie,
"romansem Helenki". A drugi? Są w nim momenty jaśniejsze, jakby przebłyski
słońca w chmurny jesienny dzień. Wtedy nie rozumiałam, dziś zdaję sobie
sprawę, jaka to musiała być nędza!
Ja miałam zawsze swój kubek mleka i bułeczkę, którą drobiła matka rękoma
niezwykle kiedyś pięknymi. Pózniej te ręce sczerniały od kurzu, co wżarł
się w skórę przy zamiataniu, przy myciu rondli, przy nakładaniu węgla do
pieca. Boże mój! Ile słonych łez musiało padać nieraz na płótno, z którego
matka szyła moje pieluszki... Lecz to nie były piekące łzy. Dni głodu, dni
nędzy prawie że czarnej, opromieniało spojrzenie dwóch par oczu wpatrzonych
w siebie z miłością bezgraniczną. Kochała się ta para nędzarzy, gryząc
czarny chleb i gorzkie zawody, a czasem, w krótkich przebłyskach lepszego
losu, śmiałe, cudowne snując marzenia!
Ten drugi rozdział, ten sen o szczęściu - przymknęło czarne wieko trumny.
A trzeci?... Tak, trzeci to była już tylko szara rzeczywistość. Sączyła się
kropla po kropli, mętna, bez cienia uśmiechu, bez słonecznego jutra.
Ostatnie łzy, które się nad nią połały, to były moje łzy dziecka miłości i
straconego szczęścia.
X
Monotonnie płynęło życie w Klimontowcach po wyjezdzie Emilki i Janusza.
Zwykle wieczorem gromadzili się wszyscy domownicy w dużej bawialni
oświetlonej jedyną lampą na okrągłym stole. Ciotka Eufemia, zagłębiona w
swoją kanapę, migająca drutami, na których kończyła wiecznie jakiś
włóczkowy szal, ozdobiony frędzlą; dalej mama, schylona nad robotą,
milcząca i cicha jak zawsze, o ile piersi jej nie rozsadzał suchy,
gwałtowny kaszel. Pamiętam po dziś dzień, jak bardzo męczył biedną moją
matkę.
Dalej "ciocia Józia" pomagała Balbinie układać pasjanse, a jeszcze dalej
pan Dziechciński, rządca, czytał na głos spóznione gazety, wtrącając od
czasu do czasu jakąś osobistą uwagę, arcypolitycznej natury.
W głębi pokoju, dokąd zaledwie dochodzi odblask lampy ze stołu, para
dzieciaków przekomarzała się ze sobą szeptem, który przechodził chwilami w
głośniejszą dysputę.
Wówczas ciotka Eufemia, nie ruszając się z miejsca, podnosiła bezrzęsne
powieki znad okularów i krótkim błyskiem surowych, czarnych oczu
przyprowadzała nas do porządku.
O ile Adaś nie drażnił kotki Waćpani albo nie usiłował pociągnąć
ukradkiem śpiącego mopsa za ogon, układaliśmy wspólnie, siedząc w kucki na
ziemi, nader skomplikowane budowle z drewnianych klocków, na których
przemyślna pani Rymszyna wymalowała cały alfabet. Wszystkie samogłoski
znaczone były czerwoną farbą, a wszystkie spółgłoski - czarną, Adaś, który
już wówczas posiadał sztukę łączenia liter w wyrazy, starał się zawsze tak
zbudować swój pałac, aby na ścianach formowały się słowa, nierzadko całe
zdania. Rozmawialiśmy możliwie cicho, rzucając badawcze spojrzenia w stronę
kanapy dla przekonania się, czy duże, stalowe druty migają w tempie
normalnym.
- Daj mi teraz dwa "o" - mówił Adaś półszeptem, a gdy na próżno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony