[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tłem, migała jak zepsuty neon, odległe światła domów w dalekiej nocnej podróży.
- Paul, ko...
Aączność została na moment przerwana, gdy wyskoczyliśmy z linii startu.
- Lewo trzysta, otwarty - zacząłem nadawać swoje wskazówki.
Od razu wjechaliśmy na szuter i znalezliśmy się na skraju Lasu Wielkiego.
- Uważaj na bagna, z prawej, krzaki w drodze, prawo dwieście, możesz ciąć...
Krysek słuchał mnie uważnie i początkowo jechał ostrożnie. Widać po
doświadczeniach na polskich OS-ach nie miał do mnie zaufania. W połowie odcinka zdał się
na mnie i tworzyliśmy dobry tandem. Głowa latała mi na boki i wciąż przewracałem kartki.
Jeszcze wczoraj notatki wyraznymi, drukowanymi literami przepisałem do kołonotesu
formatu kartki z bloku rysunkowego. Na opuszkach palców rękawic miałem naszyte specjalne
nakładki, które pozwalały bez ślizgania się przewracać kartki.
Jechaliśmy przez mieszany las świerkowo-olchowy. Na trasie mijaliśmy tylko
pojedynczych milicjantów i taśmy zagradzające wjazd w boczne dukty leśne.
- Speed, all you need is speed... - cicho nucił Krysek.
Czułem, jak dociska pedał gazu, a maszyna posłusznie rwała ziemię pod nami. To nie
była jazda, tylko lot. Każda hopa, każdy dół sprawiały, że miałem wrażenie, jakbym był na
jakiejś szaleńczej karuzeli. Zakręty wciskały w fotel lub próbowały wyrwać z pasów. W
każdej chwili spodziewałem się uderzenia o pnie, które mijały naszą maskę dosłownie o
centymetry. Już w polskiej części rajdu nauczyłem się nie patrzeć w boczne okienko, bo ten
widok nie nastrajał optymistycznie.
- Lewy, trzysta, dwa, zamknięty, długa prosta - mówiłem.
Każde moje słowo było na wagę ułamków setnych sekundy przybliżających nas do
zwycięstwa lub do śmierci. Gdy raz spojrzałem na prędkościomierz, ujrzałem, że pędzimy z
prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.
 To obłęd - pomyślałem.
Ten spacer na cieniutkiej linie nad przepaścią, prędkość, emocje, poczucie pracy
zespołowej z kierowcą i serwisem, który tyle pracował nad najlepszym przygotowaniem auta,
to wszystko dawało wspaniałe uczucie siły. Nic nie mogło mnie zatrzymać. Wyskoczyliśmy z
lasu na pola uprawne kukurydzy.
- Do dechy! - rzuciłem.
Krysek skwapliwie wykonał polecenie. Już pokonywaliśmy łuk, który przed dwiema
sekundami zdawał się być odległy o kilkaset metrów. Zdziwiony spojrzałem na zapiski i
stoper.
- Meta! - krzyknąłem.
Krysek wyhamował. Podbiliśmy kartę i ruszyliśmy na dojazdówkę.
- Człowieku, byłeś genialny! - mruknął z niedowierzaniem Krysek.
Robiąc wyliczenia przed startem dawaliśmy sobie o pięć dziesiątych sekundy więcej
czasu na przejazd. Pojechaliśmy o sekundę szybciej.
- Jesteście pierwsi na tym OS-ie - usłyszeliśmy głos Monice, która ledwo hamowała
emocje.
Krysek milczał nie dowierzając. Wyjechaliśmy z Poddubnoje na szosę, a potem
zatrzymaliśmy się przy starcie na drogę szutrową. Mój kierowca dmuchnął w skarpetkę córki.
Znowu było odliczanie i ostry start. Tym razem jechaliśmy po polnych drogach. Kibice
stali tu na zakrętach w nielicznych grupkach i widać bardziej cenili swoje zdrowie, bo nie
wystawali na trasie przejazdu, by w ostatniej chwili umykać na pobocze. Jechaliśmy
utrzymując piekielne tempo.
- Znowu pierwszy czas na odcinku! - informowała nas Monice przez radio, gdy
wjechaliśmy na metę w Cwietkowie. - Konkus i Kluge za wami! Tak trzymać!
Następnie szef serwisu podał Kryskowi kilka danych dotyczących pracy silnika.
- Silniczek dał z siebie wszystko - skomentował to Krysek głaszcząc deskę
rozdzielczą.
Na ulicy Suworowa w Kaliningradzie znowu czekały na nas samochody miejscowych
młodocianych rajdowców. Przemykaliśmy samotnie budząc ogólne zainteresowanie.
- Baran! - krzyknął Krysek cudem ratując nas od wypadku z samochodem terenowym,
który bokiem próbował na nas najechać i zepchnąć na chodnik.
Krysek zahamował, a tamten, który widocznie próbował powtórzyć manewr, trafiając
gwałtownie w pustkę zjechał pod sam chodnik. Krysek dodał gazu i ominął pirata drogowego.
Obejrzałem się na terenówkę, lecz przez przyciemnione szyby nie mogłem nikogo dojrzeć.
Teraz Krysek już się nie hamował i jechał prawie jak na rajdzie. Dopiero jego
agresywna postawa wzbudziła należny szacunek. Szybko przez prospekt Leninowski,
Moskiewski, ulicę Górną i prospekt Pobiedy wyjechaliśmy do Lasu Miejskiego.
- Teraz uważaj na to, co będzie się działo - uprzedził mnie Krysek. - Nie będzie tak
słodko.
Stało się tak, jak zapowiedział. Start był na zawilgoconej, brukowanej nawierzchni
grobli między kilkoma drobnymi jeziorkami. Po niecałych trzech kilometrach grobla kończyła
się spadem prowadzącym wprost do Kaliningradzkiego Kanału Odwadniającego.
- Pojechali! - Krysek wcisnął pedał gazu i przez kilka minut turkot kół na kocich łbach
zagłuszał wszystkie dzwięki.
- Lewy trzysta, ostry zjazd na szuter i prosta... - uprzedziłem Kryska.
Ta prosta była kawałkiem poniemieckiego lotniska polowego z kępkami rachitycznej
trawy i wielkimi łachami piasku jak na pustyni. Krysek nie oszczędzał maszyny pragnąc
utrzymać dotychczasowe zdobycze czasu. Z dawnego lotniska skręciliśmy na drogę wzdłuż
mniejszego kanału odwadniającego i zbliżaliśmy się do owianych złą sławą mokradeł nad
Pregołą. Potem ostro odbiliśmy na zachód.
- Szczyt! - meldowałem Kryskowi.
- Uważaj! - odpowiedział i przed wybiciem ze szczytu lekko odbił na prawo.
Gałęzie drzew z prawej strony rysowały lakier i zerwały owiewkę mojego okna.
Spojrzałem w notatki.
- Dziura! - zameldowałem patrząc w notatki i zerknąłem przed siebie.
Pod nami z prawej stronie w mokradle stało audi Messera. Kierowca podniósł rękę w
geście, że wszystko w porządku. Z tego co zdążyłem zauważyć, przód samochodu był
zniszczony uderzeniem o drzewo, które odrzuciło rajdówkę i wepchnęło tyłem na sąsiednią
sosnę. Z audi została tylko klatka, w której siedziała załoga.
- Wiemy! - sucho oświadczyła Monice, gdy zameldowałem jej o wypadku. - Medevac
już jedzie.
Po kilometrze prostej drogi skręciliśmy na północ i z rozpędem pokonaliśmy bród na
kanale, by dojechać do szosy, gdzie była meta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony