[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Conan skoczył za nią i zasunął złoty rygiel. Znalezli się w wykwintnie umeblowanej izbie; Zanobia
pociągnęła barbarzyńcę do okna opatrzonego złotą kratą, za którą ujrzał drzewa i krzaki.
 Jesteś silny  wysapała.  Je\eli wyłamiesz te kraty, mo\esz jeszcze uciec. Ogrodu pilnuje wielu
stra\ników, ale zarośla są gęste i mo\e zdołasz im umknąć. Murowane ogrodzenie na południu stanowi
zarazem zewnętrzny mur miasta. Jeśli uda ci się tam dotrzeć, mo\e się wydostaniesz. Koń dla ciebie czeka
ukryty w gąszczu przy drodze wiodącej na zachód, kilkaset kroków na południe od fontanny Thrallosa. Wiesz,
gdzie to jest?
 Tak! Lecz co z tobą? Chciałem cię zabrać ze sobą. Jej śliczna twarzyczka pojaśniała z radości.
 A więc dopełnił się puchar mej radości! Jednak nie będę opózniać twojej ucieczki. Byłabym ci tylko
cię\arem. Nie, nie lękaj się o mnie. Nie będą podejrzewać, \e pomogłam ci dobrowolnie. Idz! To, co mi
powiedziałeś, rozjaśni mi \ycie na długie lata.
Pochwycił ją w \elazne ramiona, przycisnął do piersi smukłą, dr\ącą kibić i całował namiętnie oczy, policzki,
szyję i usta, a\ na wpół omdlała w jego objęciach; jego miłość była jak on sam dzika i gwałtowna jak pustynny
wiatr.
 Pójdę  mruknął.  Lecz, na Croma, kiedyś po ciebie wrócę!
Odwrócił się, złapał złote pręty i jednym potę\nym szarpnięciem wyrwał je z framugi; przeło\ył nogę przez
okienny parapet i zaczął szybko opuszczać się w dół, wykorzystując zdobiące mur płaskorzezby. Zaczął biec,
nim jeszcze dobrze dotknął ziemi, i zniknął jak duch w labiryncie ró\anych krzewów i rozło\ystych drzew.
Zerknąwszy przez ramię, ujrzał Zanobię wychylającą się z okna i podnoszącą rękę w geście po\egnania.
W ogrodzie roiło się od stra\ników  rosłych mę\ów w lśniących półpancerzach i grzebieniastych hełmach
z polerowanego brązu. Wszyscy biegli w kierunku pałacu, skąd dochodził narastający zgiełk. Zwiatło gwiazd
krzesało skry na błyszczących zbrojach, zdradzając ka\dy ich ruch wśród drzew; poszczekiwanie rynsztunku
jeszcze wcześniej zapowiadało ich przybycie. Wychowanemu w dziczy Conanowi ten hałaśliwy galop przez
zarośla wydawał się odgłosem spłoszonego stada bydła. Kilku z nich przebiegło niedaleko od miejsca, gdzie
le\ał ukryty w gąszczu, nawet nie podejrzewając jego obecności. Zdą\ali do pałacu, nie zwa\ając na nic. Gdy
z wrzaskiem pobiegli dalej, barbarzyńca wstał i pomknął przez ogród, nie czyniąc więcej hałasu ni\ pantera
na łowach.
W ten sposób szybko dotarł do południowego muru i wspiął się na schody wiodące na parapet. Mur
postawiono po to, aby nie pozwalał wejść, a nie zejść. Nie było widać \adnego wartownika patrolującego
umocnienia. Kucnąwszy przy strzelnicy, Conan obejrzał się na wielki pałac wznoszący się nad korony
cyprysów. Widział światła palące się we wszystkich oknach i postacie biegające tam i z powrotem jak
marionetki na niewidzialnych sznurkach. Wyszczerzył zaciśnięte zęby, potrząsnął pięścią w geście
po\egnania i grozby, po czym zeskoczył z zewnętrznej krawędzi blanki.
Niskie drzewko, którego korona znajdowała się parę metrów poni\ej, przyjęło cię\ar Conana, który
bezszelestnie opuścił się między gałęzie. Po chwili ju\ gnał przez półmrok rozkołysanym krokiem człowieka
gór, szybko po\erającego długie mile drogi. Mury Belverusu były otoczone ogrodami i letnimi rezydencjami
bogaczy. Senni niewolnicy, drzemiący wsparci na swych pikach, nie zauwa\yli zwinnej, przyczajonej postaci,
która wspięła się na mury, przemknęła przez aleje pod sklepieniem z konarów drzew i bezgłośnie
prześlizgnęła się przez ogrody oraz winnice. Psy łańcuchowe zbudziły się i głuchym jazgotem obwieściły
przybycie cienia, na poły zwietrzywszy, a na poły przeczuwszy jego obecność, nim zniknął w mroku.
W swej pałacowej komnacie Tarascus klął na zbryzganej krwią sofie, wijąc się pod zwinnymi, szybkimi
palcami Orastesa. W pałacu roiło się od trzęsących się sług o rozszerzonych ze strachu oczach, lecz w
komnacie, w której spoczywał król, oprócz niego i kapłana  renegata nie było nikogo.
 Jesteś pewien, \e on wcią\ śpi?  zapytał jeszcze raz Tarascus, zaciskając zęby z bólu wywołanego
piekącym ziołowym wywarem, którym Orastes przemywał długie, poszarpane rozcięcie na ramieniu i
\ebrach.  Isztar, Mitro i Secie! To pali jak topiona smoła Piekieł!
 Której, gdyby nie twoje szczęście, właśnie kosztowałbyś  zauwa\ył Orastes. Ktokolwiek dzier\ył ten
nó\, uderzył, aby zabić. Tak, mówiłem ci ju\, \e Xaltotun wcią\ śpi. Dlaczegó\ tak cię to gnębi? Co on ma z
tym wspólnego?
 Zatem nic ci nie wiadomo o tym, co wydarzyło się dziś w nocy w pałacu?  Tarascus zmierzył kapłana
płonącym spojrzeniem.
 Nie mam pojęcia. Jak wiesz, ju\ od kilku miesięcy byłem zajęty tłumaczeniem dla Xaltotuna pewnych
ezoterycznych manuskryptów, napisanych w młodszych językach, na pismo, które on potrafi odczytać. On
zna w mowie i w piśmie wiele języków swej epoki, lecz jeszcze nie nauczył się wszystkich, więc dla
zaoszczędzenia czasu kazał mi przetłumaczyć te prace, aby sprawdzić, czy od jego czasów poczyniono w tej
Strona 21
Howard Robert E - Conan zdobywca
dziedzinie jakieś odkrycia. Powrócił zeszłej nocy i przysłał po mnie, aby opowiedzieć mi o bitwie. Potem
kontynuowałem moje badania i nie wiedziałem, \e wróciłeś, a\ zgiełk w pałacu wywabił mnie z komnaty.
 A więc nie wiesz, \e Xaltotun sprowadził tutaj króla Akwilonii jako jeńca?
Orastes bez szczególnego zdziwienia potrząsnął głową.
 Xaltotun powiedział tylko, \e Conan ju\ nie stanie nam na drodze. Domyślałem się, \e padł, ale nie
pytałem o szczegóły.
 Xaltotun ocalił mu \ycie, kiedy chciałem go zabić  warknął Tarascus.  .Natychmiast przejrzałem jego
zamiary. Będzie więził Conana, aby trzymać go niczym maczugę nad naszymi głowami  nad Amalrykiem,
nad Valeriusem i nade mną. Dopóki Conan \yje, stanowi grozbę jako czynnik jednoczący Akwilonię i mo\e
zostać wykorzystany do popchnięcia nas do działań, jakich w innym wypadku nigdy byśmy nie podjęli. Nie
ufam temu wskrzeszonemu Pythonijczykowi. Ostatnio zacząłem obawiać się go. Podą\yłem za nim kilka
godzin po tym, jak odjechał na wschód. Chciałem dowiedzieć się, co zamierza uczynić z Conanem.
Stwierdziłem, \e uwięził go w lochach. Zamierzałem zadbać o to, by barbarzyńca umarł  wbrew woli
Xaltotuna. Udało mi się&
Przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
 To Arideus  mruknął Tarascus.  Wpuść go. Wszedł posępny giermek  jego oczy błyszczały
skrywanym podnieceniem.
 I co, Arideusie?  zawołał Tarascus.  Znalezliście człowieka, który na mnie napadł?
 A nie widziałeś go, panie?  spytał Arideus jak ktoś, kto jedynie upewnia się co do znanego ju\ faktu. 
Nie rozpoznałeś go?
 Nie. Wszystko wydarzyło się tak szybko, świeca zaraz zgasła& Wydało mi się, i\ to jakiś demon nasłany
na mnie przez czary Xaltotuna&
 Pythonijczyk śpi w swej okratowanej i zaryglowanej komnacie. Ale byłem w podziemiach&  Szczupłe
ramiona Arideusa dygotały z emocji.
 No ju\, gadaj, człowieku!  wrzasnął niecierpliwie Tarascus.  Co tam znalazłeś?
 Pusty loch  szepnął giermek.  Zewłok wielkiej małpy!
 Co!?  Tarascus gwałtownie usiadł na ło\u, a\ krew trysnęła mu z otwartej rany.
 Tak! Ludojad nie \yje  pchnięty w serce  a Conana nie ma!
Pobladły jak trup Tarascus pozwolił, by Orastes ponownie, uło\ył go na posłaniu i znów zajął się jego
pokiereszowanym ciałem.
 Conan!  powtórzył.  Nie został zmia\d\ony przez małpę  uciekł! Mitro! To nie człowiek, lecz diabeł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony