[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wniosku, \e ściany trzeba pomalować na niebiesko, a w oknach zawiesić \ółte koronkowe
firaneczki.
- O mój Bo\e. - Jillian usiłowała sobie wyobrazić reakcję swoich pracowników, gdyby
powiesiła im koronkowe firanki, i zaniosła się śmiechem. - Co oni na to?
- Nic. Po prostu nie zmywali, nie zamiatali, niczego nie wyrzucali. Po dwóch
tygodniach barak zaczął przypominać miejskie wysypisko. I tak te\ cuchnąć.
- Dlaczego twój ojciec się nie sprzeciwił? To znaczy, genialnemu pomysłowi swojej
córki?
- Jillian otarła łzy z twarzy.
- Bo ona przypomina z wyglądu Karen - odparł Aaron.
- Rozumiem. - Brzuch ją bolał od śmiechu.
- A oni co, pozbyli się firanek?
- Oni nie, za to ja... - Urwał. - Po prostu któregoś dnia firanki znikły.
Skinęła głową z aprobatą.
- Inny słowy, zdjąłeś je i spaliłeś?
- Skoro przez siedem lat trzymałem język za zębami, to nie zamierzam teraz puścić
farby. W ka\dym razie panował tam taki bajzel, \e uprzątnięcie wszystkiego zajęło tydzień. -
Uśmiechała się tak wdzięcznie i beztrosko, \e ledwo się powstrzymał, aby nie przyciągnąć jej
za nogę do siebie. - Oznakowałaś dziś sierotę?
- Tak. Mały został oznakowany, okolczykowany i zaszczepiony.
- Tylko?
Wyszczerzyła zęby, domyślając się, o co Aaron pyta.
- Przelecą dwa lata i zacznie wyręczać swojego ojca.
Wzruszyła ramionami. Im mniejszą zwracała uwagę na swoje ciało, tym bardziej
fascynowało ono Aarona.
- Mam co do niego przeczucie - ciągnęła.
- Z cielaka, który mo\e wyrosnąć na świetnego buhaja, szkoda byłoby zrobić wołka. -
Nagle oczy się jej zachmurzyły. - Przejechałam dziś wzdłu\ zachodniej granicy, sprawdzając
ogrodzenie. Nie zauwa\yłam więcej zniszczeń.
- Było tylko w jednym miejscu. - Wiedział, \e czeka ich rozmowa na ten temat, ale był
niepocieszony, \e wybrała właśnie tę chwilę.
- Sześć naszych krów przeszło na twoją stronę. Słyszałem, \e dwa razy więcej twoich
przeszło na moją?
Przygryzła dolną wargę.
- Czyli pogłowie ci się zgadza?
Słysząc napięcie w głosie Jillian, przyjrzał się jej uwa\nie.
- Chyba tak. Dlaczego pytasz?
- Bo mnie brakuje około stu sztuk - oznajmiła cicho.
- Stu...? - Nieświadom tego, co czyni, chwycił ją za rękę. - Jesteś pewna?
- śe brakuje, to jestem pewna. A ile dokładnie, będę wiedziała jutro. Prosiłam Gila,
\eby przeliczył zwierzęta, a ja przejrzę księgi.
Ich myśli biegły tym samym torem: \e tyle krów nie mo\e samodzielnie, bez czyjejś
pomocy, zabłądzić czy się zawieruszyć.
- Ja te\ zarządzę jutro liczenie. Ale zauwa\yłbym, gdyby moje stado powiększyło się
o sto sztuk.
- Wiem. Nie sądzę, by tam były moje krowy. Pogładził ją po policzku.
- Chciałbym ci pomóc. Słu\ę ludzmi. I samolotem. Moglibyśmy obejrzeć teren z góry.
Mo\e powędrowały w przeciwnym kierunku?
Poczuła, jak mięknie. Wzruszył ją delikatny dotyk dłoni na policzku i oferta pomocy.
- Dziękuję - powiedziała lekko dr\ącym głosem. - Ale nie wierzę, \e to coś da.
- Chyba masz rację. - Odgarnął jej z twarzy mokre kosmyki. - Pójdziemy razem do
szeryfa.
Przez chwilę milczała. śadne z nich nie zdawało sobie sprawy, \e centymetr po
centymetrze przysuwają się do niewidzialnej granicy.
- Nie chciałabym cię fatygować. Poradzę sobie sama.
- Ale ja naprawdę chętnie ci pomogę... - Ale\ ona jest krucha i delikatna, przemknęło
mu przez myśl. Dlaczego wcześniej tego nie zauwa\ył? Potarł kciukiem jej wargę. Zadr\ała. -
Jillian...
Przywarł ustami do jej ust. Nie sprzeciwiła się.. Rozchyliła wargi i zaczęła leniwie
odwzajemniać pocałunek. Nagle poczuła, \e dzieje się z nią coś dziwnego: ból w trzewiach,
rozprzestrzeniający się \ar. Pragnęła być kochana. Tego domagało się jej ciało i serce. Serce,
które waliło młotem, jakby chciało powiedzieć: oto mę\czyzna, z którym warto spróbować.
Bała się zbli\yć do drugiego człowieka, wiedziała, \e to mo\e być ryzykowne i bolesne, ale
przepełniała ją nadzieja.
Raptem otrząsnęła się. Czy rzeczywiście warto próbować? Ma zbyt wiele do stracenia.
Musiałaby być idiotką, \eby zapomnieć o tym, co ich dzieli - o latach kłótni i wrogości.
Oswobodziła się z ramion Aarona. Chyba oszalała! Jak mo\e myśleć o kochaniu się,
kiedy ktoś ją okrada? Czy naprawdę pod wpływem dotyku i czułego pocałunku gotowa
byłaby machnąć ręką na swoje obowiązki i powinności?
- Psiakrew, Murdock, trzymaj się swojej połowy stawu! Nie \artuję. - Odwróciwszy
się, wyszła z wody i wdrapała się na brzeg.
Obserwował ją, oddychając szybko. Jeszcze \adnej kobiety tak bardzo nie pragnął. Do
\adnej nie czuł tego co do Jillian. Na \adnej tak bardzo mu nie zale\ało. A ona... po prostu go
odepchnęła. Z cię\kim sercem podpłynął do brzegu.
- Twarda z ciebie sztuka, wiesz?
Usłyszała, jak Aaron wychodzi z wody. Pośpiesznie wło\yła koszulę, nie otrzepując
jej z kurzu.
- Owszem, twarda. Byłam głupia, myśląc, \e mogę ci zaufać. - Zapinając guziki,
zastanawiała się, dlaczego jej, która nigdy nie płacze, tak bardzo chce się płakać. - Piękną
strzeliłeś gadkę o pomaganiu! Wszystko po to, \ebyś mógł się do mnie dobrać, tak? - Stojąc
do niego tyłem, wciągnęła majtki.
Zastygł z rękami na pasku od spodni. Ogarnęła go taka wściekłość, \e z trudem nad
nią panował.
- Uwa\aj, co mówisz, Jillian. Obróciła się; oczy płonęły jej gniewem.
- Nie mów mi, co mam robić. Od początku nie ukrywasz, do czego zmierzasz.
Poszedł do Samsona i poklepał go po szyi.
- Nie, nie ukrywam.
Jego spokojny glos jeszcze mocniej ją zirytował.
- Mo\e umiałabym docenić twoją szczerość, gdyby nie przecięte druty i brak stu sztuk
bydła. Takie rzeczy się nie zdarzały, kiedy mieszkałeś w Billings i tam czekałeś, a\ twój
ojciec... - Urwała przera\ona tym, co zamierzała powiedzieć.
Posiał jej mordercze spojrzenie.
- A\ mój ojciec...? - spytał niemal szeptem.
- Sam sobie na to odpowiedz.
Nie wykonał kroku w jej stronę. Bał się, \e niechcący mo\e wyrządzić Jillian
krzywdę. Zacisnął dłonie na siodle.
- Nie mieszaj do rozmowy mojego ojca.
Wiele by dała, by cofnąć swą wypowiedz, tak przykrą i niepotrzebną. Ale było za
pózno.
- A ty trzymaj łapy przy sobie. Nie dotykaj mnie, najlepiej w ogóle się do mnie nie
zbli\aj. Nie chcę twoich wyrazów współczucia ani sympatii. Nie udawaj mojego przyjaciela. -
Chwyciła z ziemi d\insy.
Zadziałał instynktownie. Nie myślał o tym, co robi. Jej słowa dotknęły go do \ywego,
mo\e dlatego, \e była pierwszą kobietą, która wzbudziła w nim tak silne emocje. Jillian
krzyknęła zaskoczona, kiedy spadła na nią lina i zacisnęła się mocno wokół jej talii.
Odwróciła się, próbując uwolnić uwięzione ręce.
- Co robisz, do diabła?
Pociągnął za sznur, przyciągając ją do siebie.
- To, co powinienem był zrobić ju\ tydzień temu! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony