[ Pobierz całość w formacie PDF ]

satysfakcję dawała mu myśl, że będzie ją miał tuż za plecami, kiedy znów zanurzą się w zaklęte
tunele pod jeziorem.
 Valerio, możesz za mnie dokończyć? Sprawdzaj, czy wszyscy mają to, co mieli przynieść, czy są
trzezwi, i tak dalej&
 Zdaje się, że tylko pijak albo szaleniec zgłosiłby się na taką wyprawę  powiedziała z lekko
drwiącym uśmiechem.
 Albo ci, którzy myślą, że Dobanpu mówi prawdę  odparł Conan.
 Jestem zaskoczona widząc cię wśród nich  szepnęła Valeria.
Conan wzruszył ramionami.
 Cóż, tak się składa, że dotąd nie złapałem Dobanpu ani jego córki na kłamstwie. To stawia go
nieskończenie wyżej niż większość czarowników, z którymi miałem do czynienia.  Klepnął ją w
ramię.  Po prostu udawaj, że wiesz co robisz&
 Tak jak ty w łożu?
 Kobieto, czy to moje udawanie sprawiło, że wczorajszej nocy wyłaś jak wilczyca? Pół wioski cię
słyszało. Tak mówią.
Valeria mruknęła jakieś przekleństwo, śmiejąc się pod nosem. Odwróciła się tyłem i Conan widział
tylko, jak jej nagie ramiona drżą od powstrzymywanego śmiechu. Potem pospieszył do Seyganko.
Znalazł wodza siedzącego w kuchni obok przewróconej do góry dnem łodzi. Seyganko oglądał jej
dno, jakby kryły się tam wszystkie tajemnice bogów, albo przynajmniej zwycięstwo nad
Kwanyjczykami.
Seyganko miał zwątpienie wypisane na twarzy. Po części było tak dlatego, że przygniatał go ciężar
prowadzenia ludzi na wojnę, której ani oni, ani cały szczep mogli nie przeżyć. Conan nie był wiele
starszy od Seyganko, ale znacznie częściej znosił taki ciężar i wiedział, że wcale nie stawał się on
lżejszy wraz z nabraniem doświadczenia.
Drugi powód niepokoju Seyganko wkrótce się wyjaśnił.
 Widzieliśmy kwanyjskich wojowników w lesie, na granicy naszych pastwisk i pól. Znaleziono
kilka zabitych kóz i co najmniej jeden pasterz zniknął.
Conan skinął głową. To była sprawa sztuki wojennej, na której dobrze się znał, choć nie zawsze
chciał się do tego przyznać.
 Nigdy nie prowadz wojny licząc na to, że wróg będzie czekał, aż na niego spadniesz jak nocnik z
okna na wysokim piętrze. Chabano chce odciągnąć wojowników od ataku na siebie.
 Zrobi to, jeśli nie pozostawimy naszych stad i pól bez obrony.
 Stada mogą się przemieszczać, prawda?
 Tak, ale&
 Wyślij tylu wojowników, by ochronić pasterzy, kiedy będą przeganiać stada na południe, na
wzgórza nad rzeką. Wtedy Kwanyjczycy musieliby maszerować dwa dni po otwartym polu, żeby do
nich dotrzeć. Ty masz łuczników, a oni nie. Jak sądzisz, ilu żywych Kwanyjczyków dotrze do
wzgórz?
 Rozumiem.  Seyganko błysnął krótkim uśmiechem.  Ale jeszcze nie zebraliśmy z pól. Jeżeli
spalą nasze plony&
 Jak to, pozwolilibyście podpalaczom działać nie poderżnąwszy im w nocy gardeł?  zapytał
Conan starając się zachować cierpliwość. Miał nadzieję, że brzemię odpowiedzialności nie ogłupiło
Seyganko.
 To też można uczynić  rzekł Seyganko. Tym razem uśmiech na dłużej zagościł na jego twarzy.
 Część ziarna zbierzemy i przeniesiemy, by nakarmić stada na wzgórzach. Zjemy je w tej czy w
innej formie. Być może stada Kwanyjczyków też.
Conan poklepał Seyganko po ramieniu i obaj wymienili przysięgi, że będą chronić swe kobiety,
gdyby któryś z nich nie przeżył wojny. Potem Conan wrócił do szybu  w samą porę, by zobaczyć,
że Emwaya dołącza do szeregu stojących przy wejściu wojowników.
Przewrócił tylko oczami, mruknął:  Ach, te kobiety! i spojrzał karcąco na Valerię, która wzruszyła
ramionami na znak, że nie ma sensu dyskutować z nią ani z Emwayą.
 No dobrze  sapnął. Odwrócił się do drużyny czterdziestu krzepkich wojowników i Emwayi.
 Ja zejdę pierwszy. Jeśli przecisnę się bez trudu, to i wy dacie radę. Tylko Aondo przewyższał
mnie wagą i wzrostem, ale jego zeżarły krokodyle.
 Nigdy nie myślałem, że będę współczuł krokodylowi  zawołał jeden z wojowników  ale to
stworzenie pewnie już zdechło.
Dobrze było usłyszeć ich śmiech.
 Nikt nie zejdzie na dół, dopóki nie krzyknę i dopóki drabiny i sznury nie znajdą się na właściwych
miejscach  dodał Conan.  Jeśli zobaczę, że któryś schodzi po podtrzymującej belce, sam go
stamtąd zepchnę. Wtedy każdy następny będzie miał na nim miękkie lądowanie!
Wojownicy śmiali się jeszcze, gdy Conan obwiązał sobie wokół pasa sznur i zaczął schodzić w
mrok.
Znów przyszło. Obecność tego oznaczała mięso i siłę życiową dla Złotego Węża. O ile mógł ocenić,
było tam gdzie poprzednio.
Ale teraz wydawało się silniejsze, jakby nadchodził jakiś wielki zwierz.
Może tylko więcej dwunogich? Czy schodzili, by zaspokoić głód Złotego Węża? A może po to, by go
upolować?
Wąż nie potrafił rozumować takimi słowami, ale odróżniał ofiarę od wroga. Wiedział też, że gdy
nadejdzie czas ataku, nawet ci, którzy przyszli na polowanie, staną się zdobyczą. Tak było odkąd
pamiętał, a pamiętał czasy, kiedy jeszcze nie mieszkał w tych podziemnych norach.
Jeden z wojowników, przyzwyczajony do polowania i walki w dżungli, instynktownie zaczął zbierać
opadłe ze ścian grudy ziemi. Conan podniósł rękę, by go zatrzymać.
 Zostaw, przyjacielu. Tu nie ma Kwanyjczyków, którzy tropiliby nas po śladach. To, co tutaj
mieszka, na pewno ma inne sposoby, by nas znalezć. Oszczędzaj siły, byśmy pierwsi to coś znalezli.
Magiczne światło wciąż oświetlało korytarze, jednak było trochę słabsze. Ale chyba tylko dlatego, że
światło na schodach znikło razem z broniącymi go zaklęciami.
Dalej, w głębi korytarza, jarzyło się jasno i nienaturalnie jak zawsze.
Conan i Valeria jako jedyni z całej ekspedycji nie czuli niepokoju. Cymeryjczyk widział, jak ręce
wojowników zaciskają się na włóczniach i na amuletach. Niektórzy wojownicy chowali je za siebie,
jakby się wstydzili. Mieli nadzieję, że Niebieskooki Wódz, jak go nazywali, nie zobaczy tego.
Conan zakaszlał pozbywając się z gardła kurzu i stanął na przedzie.
 Nie powiem, że nie ma się czego bać, bo nie uważam was za głupców. Jesteście silnymi
wojownikami Ichiribu, najlepszymi, jakich widziałem.
Taka przemowa nie oparłaby się zaklęciu odkrywającemu prawdę, ale nikt poza Emwayą nie potrafił
go rzucić, a ona tego nie zrobi.
 Uważajcie gdzie stawiacie stopy, bądzcie cicho i porozumiewajcie się znakami. Oszczędnie
pijcie i mało jedzcie. Nie schodzcie ze szlaku, nawet jeśli w odnodze zobaczycie skarby. Nade
wszystko pamiętajcie, że zaskoczenie wroga podwaja siłę ataku. Zaskoczymy Kwanyjczyków
wyłaniając się z miejsca, o którego istnieniu nie mają jeszcze pojęcia. Wyobrazcie sobie, ile wam to
doda sił!
Taka myśl sprawiła wojownikom wielką przyjemność. Formując szyk marszowy spoglądali w tył i
do góry, ale byli uśmiechnięci. Wszyscy prócz Emway i.
Złoty Wąż chwycił zębami pierwszy z leżących na jego drodze, kamieni i zaczął go odciągać na bok.
Starał się zachować ciszę. Pamiętał, że na ogół pojawiająca się w podziemiach zdobycz miała dobry
słuch. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony