[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W związku z tym, żeby nie było żadnych niejasności,
powinien dać jej do zrozumienia, najuprzejmiej, - jak potra-
fi, że... niewątpliwie lubi ją i szanuje, i ceni sobie jej towa-
rzystwo, ale najlepiej będzie, jeśli...
Gwałtownym ruchem odrzucił ołówek i spojrzał na zega-
rek. Było już pózno, ale jeszcze nie za pózno. Dzieci już
pewnie śpią, ale reszta towarzystwa siedzi teraz przy ogni-
sku i śpiewa stare kowbojskie piosenki.
Albo na przykład dyskutuje o konfliktach małżeńskich,
rozwodach i teoriach na temat wychowywania dzieci.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
Tym razem, zamiast podjechać pod dom i budzić tych,
którzy już spali, zostawił samochód przy bramie wjazdowej i
ruszył pieszo przez las. Ostrożnie wybierał po ciemku drogę
wśród drzew, zwalonych pni i kolczastych pędów jeżyn.
Wychodząc na skraj polany, zobaczył jeszcze pięcioro
ludzi przy ognisku, które wypaliło się prawie do końca, zo-
stawiając pomarańczowo nakrapiany dywan żarzących się
węgli. Widział tylko plecy siedzących, ale i tak rozpoznał
wśród nich Libby. Objęła rękami kolana i siedziała z tak
charakterystycznie uniesioną głową. Słuchała, co opowiadał
jej ojciec chłopca, ośmiolatka, szkolny trener sportowy.
Obrzydliwy, pewny siebie podrywacz z czerwonym kar-
kiem! Jake znał dobrze takich facetów. Gullins uważał każdą
kobietę bez przydziału za potencjalną zdobycz. Towar, tak je
nazywał. Albo laski. Słodkie stworzonka, których jedynym
przeznaczeniem na tym świecie było chłodzić mu piwko i
ogrzewać łóżko.
Jake ruszył zdecydowanym krokiem w poprzek polany,
aż strzępki darni i sosnowych szyszek pryskały spod jego
stóp. Ten bałwan musiałby się jeszcze sporo nauczyć o Lib-
by Porter. Najlepiej będzie, żeby się wcale do tego nie zabie-
rał, bo będzie miał z nim do czynienia!
Perlisty kobiecy śmiech zabrzmiał w chłodnym
S
R
powietrzu jesiennej nocy. Libby? Nie... rozpoznałby wszę-
dzie jej niski, zmysłowy głos. To ta druga, mama Jeffie'ego,
Bunny.
Mama Jeffie'ego, myślał. Jest tu jeszcze mama Dawida,
tatuś Mickeya, tatuś Kyle'a, tatuś Peanut...
Jego gniew wyparowywał powoli. Co on tutaj robił? Wuj
i ciotka Libby zorganizowali tę imprezę po to, żeby ich sio-
strzenica mogła spotkać odpowiedniego mężczyznę. Męż-
czyznę, który również samotnie wychowuje dziecko. Jake
nie był tym, o którego im chodziło.
Odwrócił się plecami do ogniska. Słyszał śmiech zebra-
nych przy nim ludzi i strzępy toczącej się rozmowy. Nie
będzie im przeszkadzał. Nie będzie się wtrącał i psuł czyichś
planów. Zresztą naprawdę niewiele miał Libby do zaofero-
wania.
Libby postanowiła, że jeśli Mike Gullins poprosi ją o
spotkanie, to się na nie zgodzi. Obaj chłopcy bawili
się bez awantur, choć Mickey trochę się szarogęsił. I dobrze.
Dawid powinien mieć wreszcie kontakt z dziećmi w swoim
wieku. Walt mówił, że matka go rozpieszcza, choć z drugiej
strony zawsze podważał jej autorytet, gdy próbowała być dla
niego bardziej surowa. Może nawet nie znalazłaby w sobie
dość sił, żeby wystąpić o rozwód, gdyby nie ta wieczna woj-
na z W altem, która fatalnie oddziaływała na dziecko.
Od wczoraj Dawid zaczął akceptować towarzystwo ob-
cych mężczyzn. Nie czuł się nawet przytłoczony towarzy-
stwem starszych chłopców, być może dlatego, że staw był
własnością jego wujka. To dawało mu pewien szczególny
status. Znalazł nowych przyjaciół,, ale zaaprobował również
fakt, że mama może się dobrze bawić w męskim towarzy-
stwie i to niczym mu, nie zagraża.
S
R
No cóż, ten weekend to prawdziwy sukces, myślała z go-
ryczą Libby, wysłuchując wykładu na temat właściwego
odżywiania i treningu przyszłej gwiazdy futbolu. Tylko dla-
czego świat stracił nagle cały swój urok? Jest teraz szary,
smutny i ponury...
Nadeszło niedzielne południe. Młodsze dzieci miały już
chyba dosyć wrażeń. Jeffie go rozbolał brzuch, a Mickey
wbił sobie haczyk w palec i trzeba go było zawiezć do chi-
rurga. Opowiadał potem z przejęciem, jak ten palec spuchł i
zrobił się zielony, kiedy pan doktor wbił w niego igłę strzy-
kawki.
Mała Peanut zaczęła marudzić, a Bunny próbowała do-
wiedzieć się jak najwięcej o mężczyznie nazwiskiem Jake
Hatcher.
- Wiesz, moja droga, jeśli wkraczam na twoje
poletko, to mi powiedz; nie będę ci wchodzić w paradę.
Ale jeśli to nie jest ktoś, na kim ci zależy, to chętnie
bym spróbowała go poderwać. To znacznie ciekawsze
niż łowienie ryb!
Roześmiały się obie, a Libby przyznała sobie w duchu
specjalną nagrodę za niewydrapanie Bunny oczu, okolonych
wspaniałymi, długimi na dwa centymetry rzęsami.
Jeśli o mnie chodzi, to możesz sobie próbować do woli,
kiedy chcesz - powiedziała to z pewnym wysiłkiem. - Cho-
dziliśmy razem do szkoły, ale tak naprawdę niewiele o nim
wiem. Jest samotny i ma połowę udziałów w firmie budow-
lanej. O ile wiem, budują drogi i mosty. Jake umie tańczyć,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Flejszer Patrycja Szlak niepewnoĹci
- CZERWCOWE TORNADO Browning Dixie
- book concept continuum
- William C. Dietz Deathday (com v4.0)
- DROGA DO PRZYSZśÂOśÂCI Jan PaweśÂ II
- Stella_Bagwell_Spelnione_zyczenie
- Sparks Nicholas Noce w Rodanthe_2
- Crouch Blake Pustkowia
- Cartland Barbara Znak miśÂośÂci(1)
- 1930 Indiana Jones i Powietrzni Piraci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stardollblog.htw.pl