[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Najpierw znaleźli niemowlę. Potem starsze dziec-
ko. Pamiętał, że płakał. Zresztą nie on jeden.
Teraz, gdy z rozpaczą przerzucał kamienie, tara-
sujące wejście do jaskini, wracały wspomnienia.
Pamiętał, jak strasznie bał się o zasypane dzieci.
Pamiętał ból i złość, że stała się im niepotrzebna
krzywda. Lecz tamte emocje byłyniczymwporów-
naniu z tym, co odczuwał teraz.
110
PENNY JORDAN
Do jego uszu doszedł jakiś głos, słaby, jak z od-
dali.
– Luke! Spokojnie, opanuj się chłopie! – Ale
dopiero kiedy Hugh chwycił go za ramiona i od-
ciągnął do tyłu, zdał sobie sprawę, że krzycząc imię
Suzy, na próżno usiłował wyszarpnąć z rumowiska
głazy.
Prace z użyciem ciężkiego sprzętu trwały całe
popołudnie. W końcu zapadł zmrok i trzeba było
zainstalować reflektory, które przywiozły ze sobą
ekipy ratownicze.
Kilkakrotnie proponowano pułkownikowi, żeby
odpoczął i pozwolił popracować innym, ale Luke
nie dał się przekonać.
Patrząc, w jakim tempie pracują włoscy eksper-
ci, podobno świetnie przeszkoleni, gotówbył dać
wszystko za oddział saperów. Twarz stężała mu
w bezgranicznym cierpieniu.
Jeśli Suzy umrze, to wyłącznie z jego winy!
Przyczyni się do śmierci kobiety, którą kocha,
którą powinien szanować, czcić i chronić. Tak
długo negował swoje prawdziwe uczucia, że teraz
miłość, niczym wezbrana rzeka, zerwała tamę,
hamującą jej naturalny bieg, i zawładnęła bezpo-
wrotnie jego sercem.
Dlaczego tak długo się opierał? Dlaczego nie
ufał Suzy?
DOBRANA PARA
111
W podziemnym więzieniu Suzy straciła poczu-
cie czasu. Teraźniejszość mieszała się z przeszłoś-
cią, a rzeczywistość z marzeniami.
Znowu była dzieckiem; małą dziewczynką po-
cieszającą płaczącą matkę. Zapewniającą, żewszyst-
ko będzie dobrze, że wszystko jakoś się ułoży.
Tylko że dziś nie płakała matka, a ona sama. I ta
mała dziewczynka pocieszała dorosłą Suzy.
Skulona w pozycji embrionalnej, na pół przytom-
nie wspominała najlepsze momenty w swoim ży-
ciu. Wspominała Luke’a, smak jego pocałunków,
zapach skóry. Chciała o nich pamiętać, gdy będzie
umierać...
Pułkownik Soames stał z nieprzejednaną miną
przed szefem włoskiej ekipy ratowniczej.
– Nie obchodzi mnie, jak dobrze wyszkolonych
ma pan ludzi! – oświadczył bez ogródek. – Zamie-
rzam zejść pierwszy i nie będę czekał ani chwili
dłużej!
Była już prawie północ, gdy w końcu wydrążyli
i podstemplowali tunel, przebijając się przez zwa-
łowisko. Sukces w dużym stopniu zawdzięczano
Luke’owi.
Przydało się jego doświadczenie w dowodzeniu
skomplikowanymi akcjami. Urządzenie podsłucho-
we, które nadal miała pod zegarkiem, wciąż rejestro-
wało bicie serca. Ponadto umożliwiło dokładne
112
PENNY JORDAN
określenie miejsca, w którym się znajdowała pod
ziemią. Kopiąc we wskazanym kierunku, odkryli,
żekobietamusiałaosunąć się wdół czymś w rodzaju
szybu i prawdopodobnie znalazła się w podziemnej
komorze.
– Zejście na dół jest bardzo ryzykowne! – prote-
stował Włoch, gestykulując zamaszyście. Mówił
rzeczowo, wykorzystując cały swój autorytet, lecz
okazał się zupełnie bezradny wobec niezłomnego
uporu pułkownika. – Zanim będzie można bez-
piecznie wyciągnąć tę młodą damę na powierzch-
nię, minie jeszcze kilka godzin.
– Wchodzę teraz! – przerwał mu bezceremonial-
nie Luke.
– Tunel może się zawalić i pogrzebać was obo-
je! – ostrzegł Włoch, ale Lucas nie słuchał. Przygo-
tował już sobie wszystkie potrzebne rzeczy, łącznie
z apteczką, jedzeniem i wodą do picia.
Poruszając się z jak największą ostrożnością,
powoli czołgał się wąskim wykopem, opadającym
stromo w dół.
W takich ciasnych korytarzach zawsze dostawał
lekkiej klaustrofobii i czuł się kruchą istotą w ze-
stawieniu ze znajdującymi się nad jego głową
tonami ziemi i głazów. Ale dla Soamesa tym razem
liczyło się tylko jedno: tunel, choćby najdłuższy
i najniebezpieczniejszy, miał go doprowadzić do
kobiety, którą kochał.
DOBRANA PARA
113
Światło latarki wyrwało Suzy z nieprzytomnej
drzemki, w którą zapadła wycieńczona płaczem,
zimnem i strachem. Nie pojmując, co się dzieje,
w kompletnym oszołomieniu patrzyła na postać
z latarką i pomyślała, że majaczy.
– Luke! – głos miała schrypnięty i drżący. Czuła
dreszcze. – Luke! – powtórzyła. – Jak ty...? Skąd...
Słowa uwięzły jej w gardle, gdy Lucas wziął ją
w ramiona i przytulił tak mocno, tak czule, jak
gdyby nigdy już nie chciał jej puścić. Tak przynaj-
mniej wydawało się Suzy, na pół przytomnej ze
szczęścia. Przylgnęła do ciepłego ciała swojego
ukochanego, a z jej ust wydobył się jakiś niear-
tykułowany dźwięk, ni to śmiech, ni to skamlenie.
– Tu tak zimno... ciemno... Myślałam już...
– urwała, niezdolna powiedzieć mu, jak bardzo
bała się, że umrze głęboko pod ziemią. Zerknęła
wgłąb tunelu, którym przyczołgał się Luke. – Mo-
żemy już stąd wyjść?
– Niedługo – odpowiedział uspakajającym to-
nem.
Tymczasem rzut oka w świetle latarki wystar-
czył, aby uświadomić mu, jak niepewne i niebez-
pieczne jest ich podziemne więzienie. Szybko zga-
sił latarkę, po części, żeby oszczędzać baterie, a po
części, bo nie chciał jeszcze bardziej wystraszyć
Suzy.
Serce tłukło mu się głośno w piersiach. Jedną
114
PENNY JORDAN
ręką głaskał ją po twarzy i włosach, a drugą
mocno przyciągał do siebie. Teraz już nie opuści
jej ani na chwilę – nie dlatego, że musi jej pil-
nować. Dlatego, że kocha ją jak żadną inną ko-
bietę.
Światło latarki zgasło, pozostawiając pod po-
wiekami Suzy pływające, kolorowe kręgi. Przez
moment pomyślała, że ma halucynacje. Czuła deli-
katny dotyk ust Luke’a, całujących ją po włosach... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony