[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świstać po chacie. Zbiry zaczęły okrążać dom i strzelać to w powietrze, a to w okna, miotając
przy tym najokropniejsze przekleństwa i grozby.
Dobry Boże, dziecko... Musiała dostać się do synka i obronić go. Podbiegła do stołu i
płacząc ze strachu porwała malca w ramiona, po czym tuląc go do siebie ze wszystkich sił,
przylgnęła do ściany oddzielającej sypialnię od saloniku. Zbłąkana kula musiałaby najpierw
przejść przez jej ciało, zanim dosięgłaby ukochanego dziecka.
Hałas był ogłuszający. Intruzi wrzeszczeli i strzelali w powietrze, a Parker płakał
rozpaczliwie, podczas gdy Isabel usiłowała znalezć dla niego jakieś bezpieczne schronienie.
Nie miała czasu, by go uspokajać; musiała ochronić dziecko przed bandziorami.
Boże, dobry Boże... pomóż mi... błagam pomóż mi uratować moje maleństwo...
W szafie... w szafie Parker będzie bezpieczny... W sypialni stała ogromna
staroświecka szafa, Isabel podbiegła do niej, opadła na kolana i szeroko otworzyła drzwi.
Potem wygarnęła wszystkie rzeczy z podłogi szafy i ściągnąwszy z wieszaka czarny szlafrok,
rozciągnęła go na deskach.
90
- Cii... cicho już... nic ci nie będzie, kochanie... - zamruczała cichutko do dziecka,
kładąc je w to prowizoryczne łóżeczko i otulając troskliwie. Potem poderwała się na równe
nogi i zamknęła drzwi szafy, zostawiając tylko wąziutką szparkę, by maleństwo nie udusiło
się z braku powietrza.
Od pierwszego strzału minęła niecała minuta, lecz w głowie Isabel jakiś niecierpliwy
głos powtarzał cały czas: pospiesz się, pospiesz się, pospiesz się... Biegiem wróciła do salonu,
zdmuchnęła świeczki i chwyciła strzelbę stojącą pod oknem. Odbezpieczywszy ją, przylgnęła
plecami do ściany, po czym zaczęła powoli przesuwać się w stronę okna, by zobaczyć, co
dzieje się przed domem.
Nagle okno eksplodowało tysiącem maleńkich szkiełek, a mnóstwo kul wdarło się ze
świstem do pokoju. Wielki mosiężny świecznik spadł z kominka i zwalił się z łoskotem na
podłogę. Po paru minutach kanonady nastała cisza, która wydała się Isabel znacznie bardziej
przerażająca niż huk wystrzałów. Czy już znudziła im się nocna zabawa, czy tylko
przeładowywali strzelby, by zaraz zacząć od nowa? Jeżeli byli bardzo pijani, to zaraz się
znudzą i odjadą...
Proszę... Boże, błagam, pomóż mi... Niech oni już odjadą i zostawią mnie w spokoju.
Ostrożnie podsunęła się do dziury ziejącej w miejscu, gdzie przed paroma minutami
znajdowało się okno. Koniuszkiem lufy odsunęła zasłonkę i wyjrzała na podwórko.
Było zupełnie ciemno i padało, więc twarz i szyję Isabel pokryły natychmiast
delikatne kropelki deszczu. Wytężyła słuch i czekała na jakikolwiek dzwięk, który by ją
ostrzegł przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Nagle niebo rozdarła błyskawica, i w jej świetle Isabel zobaczyła sześć sylwetek;
jezdzcy na koniach ustawili się w rzędzie jakieś dwadzieścia stóp od frontowych drzwi. W
gwałtownym świetle błyskawicy dostrzegła nienaturalnie bladą twarz Speara i jego świecące
oczy. Boże! Wyglądał jak upiór!
Szybko odskoczyła od okna i oparła się plecami o ścianę; oddychała ciężko i
powtarzała sobie, że nie wolno jej krzyczeć. Prędzej zastrzeli gada niż zdradzi się ze swoim
przerażeniem.
- Pamiętasz mnie, suko? Jestem Spear i teraz ja tu dowodzę. Mam już dość czekania
na ciebie, słyszysz? Zaraz zacznę liczyć do dziesięciu i jeżeli nie chcesz, bym cię skrzywdził,
wyjdziesz, zanim skończę.
Mówił zimnym, gniewnym głosem, w którym brzmiała nienawiść. Isabel wyczuła, że
nie jest pijany i to przeraziło ją jeszcze bardziej.
- Raz... Dwa... Trzy...
91
- Zaczekaj, Spear! - wrzasnął jeden z opryszków. - Czy to przypadkiem nie płacz
dziecka?
- A niech to szlag trafi! - krzyknął inny. - Ona już urodziła!
Tymczasem Douglas podczołgał się ostrożnie do rogu stajni i czekał teraz spokojnie,
mierząc prosto w tył głowy Speara; był tak wściekły, że cały czas musiał sobie powtarzać, iż
nie nadszedł jeszcze dogodny czas do ataku.
- Jeden z nas powinien wejść do domu i zabrać dziecko. Wtedy nie będzie miała
wyboru i sama pójdzie za nami - zaproponował jeden z opryszków, chichocząc nerwowo.
- Ty idz, Spear. Ja na pewno tam nie wejdę i nie będę gadać z tą kocicą z piekła
rodem. Sam sobie idz... - powtórzył.
- Ja tam pójdę... ja się jej nie boję - odezwał się jego kompan, zsiadając z konia, lecz
po chwili wrzasnął dziko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- 2005 37. Magia biaĹych ĹwiÄ t 2. Beverly Barton Randka w wigilijny wieczĂłr
- Drugi krÄ g 3 PioĹun i miĂłd Ewa BiaĹoĹÄcka
- Julie Kenner California Demon
- Julie Garwood Wielka wygrana
- Christine Feehan Dark 05 Dark Challenge
- M074. Webber Meredith Na skrzydśÂach namićÂtnośÂci
- Morris Quincy Supernatural Investigation 01 Gustainis Justin Black Magic Woman
- Ratzinger Joseph, KośÂcióśÂ. Wspólnota w drodze
- amber 2E io int 0114
- CSI Miami Cortez, Donn TÄśdliche Brandung
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aircar.opx.pl