[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzuciła rękawicę na ziemię obok sterty piłek. Gdy chłopcy
pobiegli w stronę chłodziarki z napojami, podeszła do Randa.
Nie chciał, by zauważyła, że ją obserwował, toteż natychmiast
zajął się okopywaniem dołka.
- Joey jeszcze nie przyszedł? - zapytała, zatrzymując się
obok niego.
- Nie - wymamrotał, grzebiąc nogą w ziemi. Cecile oparła
ręce na biodrach i przygryzła wargi.
- Zawsze się spóznia, ale jednak przychodzi - mruknęła,
patrząc na parking ze zmarszczonym czołem. - Czy któryś z
chłopców wie, dlaczego go nie ma?
- Nie - rzekł Rand, zirytowany tym, iż uwagę Cecile
pochłania jeden z zawodników, a nie jego osoba. - Nikt nic nie
mówił. Pewnie po prostu zapomniał.
Cecile tylko potrząsnęła głową.
- Joey nigdy nie zapomina o treningach.
Przez chwilę niespokojnie przestępowała z nogi na nogę.
Rand zerknął na zegarek.
- Prawie wpół do siódmej. Gdyby miał zamiar przyjść, to
już by tu był.
- Wiem. Właśnie to mnie martwi. Widząc jej niepokój,
Rand zapomniał o złości.
- Coś jest nie tak? - zapytał. - Coś, o czym powinienem
wiedzieć?
- Hm - mruknęła, przenosząc wzrok z parkingu na jego
twarz. - Może. Nie jestem pewna.
Rand zauważył w jej oczach lęk. Pochwycił ją za łokieć i
odciągnął od chłopców. Usiedli na drewnianej ławce.
- Dobrze, opowiedz mi wszystko od początku do końca.
Cecile wahała się przez chwilę, a potem wzięła głęboki
oddech.
- Nie wspominałam ci o ty m b o n e mam żad n
, i ych
dowodów, tylko podejrzenia. Rodzice Joeya są rozwiedzeni.
Chłopiec mieszka z matką, a ona ma nowego przyjaciela,
Zdaje się, że to poważny związek i wszystko byłoby pięknie,
tylko że ten facet chyba nie lubi dzieci.
Rand wyczuł, że to jeszcze nie koniec.
- I co?
- I podejrzewam, że ten przyjaciel matki parę razy uderzył
Joeya - wyrzuciła z siebie Cecile, nerwowo spacerując wokół
ławki.
- Skąd wiesz? Zatrzymała się i stanęła zwrócona twarzą
do niego.
- Nie wiem na pewno, ale Joey kilka razy przyszedł na
trening z siniakami na rękach i twarzy. Gdy go o to pytałam,
mamrotał, że spadł ze schodów.
- Może mówił prawdę - rzekł Rand z nadzieją. Twarz
Cecile spochmurniała.
- A jeśli nie? Rand poczuł, że zaczyna mu się zbierać na
mdłości. Napływały do niego mroczne wspomnienia z
dzieciństwa, odsunął je jednak i wstał.
- Nic nie możemy zrobić, dopóki Joey nie poprosi o
pomoc - rzekł i odwrócił się, mając nadzieję, że w ten sposób
zakończy rozmowę.
- A jeśli właśnie w tej chwili potrzebuje pomocy, tylko
nie jest w stanie o nią poprosić?
Rand wplótł palce w oczka drucianej siatki otaczającej
boisko i zatrzymał wzrok na parkingu, gdzie już zaczęli się
gromadzić rodzice. Na jego twarzy pojawił się grymas. W
innych okolicznościach natychmiast zaoferowałby swoją
pomoc, ale to akurat była sytuacją, w jakiej bardzo nie chciał
uczestniczyć. Jednakże jedno spojrzenie na twarz Cecile
przekonało go, że nie może zostawić jej z tym samej.
- Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to w drodze do
domu wstąpię do Joeya i sprawdzę, co się z nim dzieje - rzekł
i odwrócił się, chcąc odejść, Cecile jednak pochwyciła go za
łokieć.
- Dzięki, Rand.
- Nie ma za co - wymamrotał. Twarz Cecile pojaśniała.
- Jeśli Joey będzie w domu, to może zaprosisz go do mnie
na kolację? Będziemy smażyć hamburgery na grillu. Możecie
obydwaj się do nas przyłączyć.
Rand przez chwilę patrzył na nią nieruchomym wzrokiem.
Bardzo się obawiał konfrontacji, jaka mogła go czekać w
domu Joeya, ale nie chciał rozmawiać o tym z Cecile. Może
ona miała rację. Może uda mu się odkryć prawdę na temat
tych siniaków. A jeśli jej podejrzenia okażą się słuszne, to
Joeyowi przyda się trochę rozrywki w towarzystwie
rówieśników.
Tylko że jeśli przyjmie zaproszenie, to będzie musiał
spędzić cały wieczór w towarzystwie Cecile. A w tej chwili
nie miał na to wielkiej ochoty.
- Dobrze - zgodził się w końcu. - Jeśli zastanę go w domu
i jeśli jego matka się zgodzi.
Wskazówki Cecile doprowadziły Randa do dzielnicy
położonej niedaleko od centrum Edmond. Domy nie były tu
zbyt okazałe, ale w większości dobrze utrzymane. Na
trawnikach rosły kwitnące różowo mirty. Od czasu do czasu
monotonię murów przerywało jakieś drzewo, dające
okolicznym dzieciakom skrawek cienia i krąg gołej ziemi, na
której można było grać w kulki.
Rand poczuł wzbierającą nostalgię. On również spędził
wczesne dzieciństwo w podobnej okolicy. Od maja aż do
końca sierpnia wraz z kolegami biegał boso po ulicach. Bawili
się w chowanego i łapali świetliki do słoików. Wiódł
swobodne życie bez trosk - dopóki na scenie nie pojawił się
jego ojczym.
Z grymasem na twarzy zaparkował samochód przy
krawężniku przed domem Joeya i wziął kilka głębokich
oddechów. Nie był w stanie zmienić własnej przeszłości, ale
być może mógł nieco osłodzić dzieciństwo tego chłopca. Choć
cel był szczytny, Ran d z tru d zmu sł się, by wyjść na
em i
chodnik.
Na podjezdzie nie było żadnego samochodu. Znów poczuł
nadzieję, że Cecile była w błędzie. Może Joey po prostu
pojechał gdzieś z matką, na zakupy albo do przyjaciół.
Zasłony w oknach były szczelnie zasunięte. Uniósł rękę i
zastukał do drzwi, przekonany, że nikogo nie ma w domu i że
konfrontacja została mu oszczędzona. Już się odwracał, by
odejść, gdy usłyszał stłumiony głos:
- Kto tam? To był głos Joeya.
- Tu doktor Coursey. Mogę wejść? Drzwi uchyliły się
nieco, ale chłopiec pozostawał w cieniu.
- Mama mówiła mi, żebym nie wpuszczał nikogo obcego.
- To dobra rada i cieszę się, że się do niej stosujesz, ale
przecież nie jestem obcym, tylko twoim trenerem, więc
możesz mnie wpuścić, prawda, Joey?
Drzwi otworzyły się nieco szerzej. Rand zobaczył
mroczny salon, rozjaśniony jedynie migotaniem telewizyjnego
ekranu.
- Chyba tak. Po co pan przyszedł? Chłopiec wydawał się
zdenerwowany, jakby miał coś do ukrycia. Choć Rand
wytężał wzrok, w półmroku widział tylko zarys jego sylwetki.
- Nie przyszedłeś na trening, więc chciałem sprawdzić, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony