[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powinienem był
zawołać na pielęgniarzy, by go przepłoszyli lub
dali mi inny
pokój.
Wyszedłem z pokoju. Chwilę jeszcze wahałem
się, by wreszcie
zdecydowanie skierować się ku drzwiom
czternastki.
Trzeba wreszcie to załatwić. Zdaje się, że dali
mu jakieś środki
uspokajające pomyślałem. Zobaczę go,
dopóki śpi.
W pokoju było ciemno. Smuga światła z
korytarza padła na twarz
leżącego na łóżku człowieka. To mi
wystarczyło. Ten człowiek nie
był Bertem Zahtiem z wyprawy Branta! Oczy
miał zamknięte, ręce
ułożone równo na kołdrze. To na pewno nie był
tamten .Bert...
Tym niemniej widziałem już kiedyś tę twarz.
Trudno przypuszczać,
by był to któryś ze starych znajomych sprzed
mojej podróży.
Musiałem widzieć go już po powrocie, tylko...
gdzie? Na pewno
mignął mi gdzieś w tłumie...
Dziwne pomyślałem. Dlaczego znajduje
się tutaj pod
cudzym nazwiskiem? Muszę jak najszybciej
ustalić jego
tożsamość!"
Odruchowo sięgnąłem do kieszeni,
zapominając, że jestem
w szlafroku i nie mam przy sobie notatek.
Zamknąłem cicho drzwi i poszedłem w
kierunku schodów. Gdy
przechodziłem koło drzwi gabinetu Quina na
parterze, wydało mi
się, że słyszę za nimi szmer rozmowy.
W pokoju pielęgniarzy nie było nikogo.
Zapukałem do gabinetu
i nie czekając odpowiedzi nacisnąłem klamkę.
Quin stał przed ogromną szafą wypchaną
ustawionymi ciasno segregatorami. Obok
niego stał wysoki mężczyzna, sięgający na
najwyższą półkę szafy. Spojrzeli równocześnie
w moją stronę. Quin wydał mi się nieco
zmieszany. Spojrzałem na tego drugiego i z
ledwością opanowałem zdumienie: przede
mną stał ten sam rzekomy Zahtl, którego przed
minutą widziałem głęboko uśpionego w pokoju
czternastym. Są tylko jedne schody
przemknęło mi przez myśl. Nie mógł zejść tu
po mnie!"
Pan... nie śpi Quin uśmiechnął się z
przymusem.
Nie mogę powiedziałem, usiłując nadać
głosowi nieco senne brzmienie. Szczury
spacerują po moim pokoju.
Szczury?! zdumiał się doktor. Widział je
pan?
Nie. Było ciemno, a kiedy zapaliłem światło,
uciekły.
Ach, uspokoił mnie pan! Jeszcze tylko
szczurów by nam tutaj brakowało! Quin
odetchnął z wyrazną ulgą. Pan się myli. To
nie były szczury. Na pewno nie zamknął pan
okna. Zapomniałem panu o tym powiedzieć.
Trzeba zamykać okna albo wstawiać w nie
siatkę. W przeciwnym razie będzie pan co noc
narażony na wizyty. To koala, rodzaj małych
niedzwiadków... Ktoś je sprowadził tu z
Australii. Zaaklimatyzowały się i rozmnożyły.
W ogrodzie jest sporo eukaliptusów. One żywią
się liśćmi eukaliptusa. Najadają się do granic
możliwości, a potem popadają w stan upojenia
i wiszą na gałęziach nieprzytomne do tego
stopnia, że można je rękami zbierać. Dopiero
pod wieczór trzezwieją i zaczynają myszkować
za przekąską. Mają swoje tajne przejścia do
budynku i czasem nawet siatki w oknie nie
pomagają. Są zresztą zupełnie nieszkodliwe i
skądinąd bardzo miłe. Cóż mogę panu
poradzić ? Quin odwrócił się w kierunku
biurka i z szuflady wydobył mały pulweryzator
do wody kwiatowej. Niech pan to rozpyli w
pokoju. Trochę pachnie, ale dla człowieka
znośnie, a one tego nie lubią.
Dziękuję! powiedziałem, patrząc z ukosa
na fałszywego " Zahtia. Dobranoc panom!
Chwileczkę... zatrzymał mnie Qum.
Chyba miałem coś do
pana...
Odwrócił się i wyszedł do laboratorium,
zamykając starannie
drzwi za sobą. Na chwilę zostałem oko w oko z
osobnikiem
o podejrzanej tożsamości i dziwnej własności
przebywania w dwóch
miejscach na raz.
Przepraszam, czy pan Bert Zahtl z wyprawy
Branta? rzuciłem z uprzejmym uśmiechem.
Spojrzał na mnie ponuro i odburknął:
Tak. Bo co?
Pan sobie mnie nie przypomina ?
spytałem z naciskiem.
Nie. A pan mnie;? .;;;..
Także nie! .rinir' ... . " '" . .:'... . ,;
.r.;.:.';. "
No, to w porządku... posiedział, a twarz
rozkurczyła; rn^ si.ę;
v ironicznym uśmiechu. ' .r,;^., ;:'-'- -
.;..'-; :-". ilsi^.;1
Nie wszystko jest w porządku. Znałem Berta
Babtła, n^s;-.;: , wyruszył w stronę
..FomaJhauti- ;-.;;:. ;;.;. ..L;::-.: :o;R;.i:n L
Spojrzał na mnie z wrogim błyskiem w oczach.
W; ,tę| .samej chwili
wrócił doktor. . .L1;'-;'^ " ;." -
../o'"';' .:.
Przepraszam pana, Kreis. Może załatwimy
to jutrp);oie mogę
znalezć klucza do szafy. Pan też może wrócić
^o-siebie,. panie . Zahtl. Dobranoc panom!
." ." '.., :." '" " " " ," .'- " ;,..:" :. " .:'" .'. . Skłonił się uprzejmie i otworzył przed nami drzwi. Zahtl
wyszedł pierwszy. Pogoniłem za nim. Na
schodach zatrzymał się nagłe, odwrócił w moją
stronę i patrząc z góry, syknął stłumionym
szeptem: -
Jestem Bert Zahtl! Zapamiętaj to sobie!
Potem odwrócił się plecami i powoli poszedł
dalej. Gdy zbliżył się do swoich drzwi i położył
dłoń na klamce, zamarł nagle w bezruchu.
Patrzył na drzwi w końcu korytarza jedyne w
ścianie zamykającej korytarz tego piętra.
Klamka tych drzwi unosiła się powoli, jakby
ktoś cicho zamykał je od wewnątrz. Zahtl
rzucił krótkie spojrzenie w moją stronę, a
potem nagłym ruchem';, otworzył swoje drzwi
i zniknął we wnętrzu pokoju. Zauważyłem^ że
w pokoju paliło się światło... .;' LK
:'" " Gdy drzwi zamknęły się za nim, podbiegłem
do nich i otworzyteai je szybko. Zahtl siedział
na brzegu łóżka i zdejmował pantofle. Bezi
słowa zamknąłem drzwi, nim podniósł głowę.
:,- . .." " b.ud W moim pokoju nic się nie
zmieniło. Nawet widelec leżał na .:" " .!:.;
podłodze, jak go zostawiłem. Nacisnąłem
rozpylacz i pociągnąłem^
nosem. Ciecz miała bardzo słaby zapach, który
z niczym mi się nie
kojarzył. Rozpyliłem nieco tej substancji na
parapecie okna i po
kątach.
,,Zahtl jest najbardziej podejrzany
pomyślałem, leżąc już,.C;
w łóżku. Chociaż... przybył tu cztery dni
temu, a sygnały .:.::';
pojawiły się po raz pierwszy przed
tygodniem... Może to jednak, znaczyć, że
przybył tu właśnie po to, by je odebrać. Może
tak był umówiony ze swymi mocodawcami...
Gdzie ja go już widziałem?" ',
Budziłem się z trudem, powieki opadały
ciężko, choć dochodzUab;.::
dziesiąta. Zniadanie przynoszono zwykle o
ósmej, toteż zdziwifem. się, że kawa w
porcelanowym dzbanku jest gorąca. . , .;-
;'J:.:';
Przed chwilą przyniesiona : pomyślałem,
Skądwiedzieli,^;/
będę dłużej spał?"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podstrony
- Indeks
- Antologia ZĹota podkowa 25 Piraje lubiÄ zapach krwi i inne opowiadania
- Jeffers Susan Nie bĂłj siÄ baÄ
- Jordan Penny OĹźeĹ siÄ ze mnÄ
- CzarnoksiÄĹźnicy z dziwacznego grodu humorystyczne opowieĹci sf
- Janusz_Mucha]_Socjologia_jako_krytyka_spoĹeczna_torrenty.org_
- Zajdel_Janusz_A._ _Lalande_21185_
- Antologia SF StaĹo siÄ jutro 8 Zwikiewicz Wiktor
- Antologia SF StaĹo siÄ jutro 14 Cerebroskop
- Four Weddings and a Fiasco 4 The Wedding Dress Lucy Kevin
- James Clemens 2 Witch Storm
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- stardollblog.htw.pl