[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewnej obawy. Nie robił wszystkiego tak jak inni ludzie. Zdawał się bardzo lubić
chodzenie, ale miał taki niepokojący sposób siadania lub kładzenia się, nagłego
134
wstawania i znów chodzenia na nowo.
Pewnego dnia rudzik przypomniał sobie, że gdy rodzice zaczynali uczyć go latać,
postępował podobnie. Wzlatywał na kilka łokci i zaraz zmuszony był odpoczywać.
Zrozumiał zatem, że ten chłopiec uczy się latać - czyli właściwie chodzić.
Wspomniał o tym samiczce, a gdy dodał, że pisklęta po wykluciu się i wypierzeniu będą
postępowały w ten sam sposób, uspokoiła się zupełnie, a nawet zainteresowała się tym,
co Colin robi, i ze szczerą przyjemnością z gniazda przyglądała się chłopcu. Co prawda,
była przekonana, że jej pisklęta będą zdolniejsze i uczyć się będą prędzej. Potem jednak
pomyślała z pobłażaniem, że ludzie są zawsze ciężsi i powolniejsi od piskląt, a
większość z nich robiła istotnie wrażenie, jak gdyby się nigdy nie uczyła latać. Nigdy nie
spotykało się ich w powietrzu ani na wierzchołkach drzew.
Po pewnym czasie chłopiec zaczął poruszać się jak reszta, lecz wszyscy troje robili
czasem rzeczy niezwykłe. Stawali pod drzewem i poruszali rękami, nogami i głowami w
taki sposób, że nie było to ani chodzeniem, ani bieganiem, ani siedzeniem.
Ruchy te wykonywali codziennie, systematycznie, a rudzik nie umiał wytłumaczyć
samiczce, co robili czy usiłowali robić. Był tylko zupełnie pewny, że jego pisklęta nigdy
nie będą w taki sposób wymachiwać skrzydełkami, a ponieważ ów chłopiec, mówiący
płynnie po  rudzikowemu , robił to samo, co tamci, zatem ptaszki mogły być spokojne, że
ruchy te nie są niebezpieczne. Co prawda, ani rudzik, ani jego żona nie słyszeli nigdy o
ćwiczeniach Boba Hawortha wyrabiających siłę. Rudziki, w przeciwieństwie do ludzi,
wyrabiają sobie mięśnie od początku w sposób naturalny, bez żadnych nadzwyczajnych
ćwiczeń.
Gdy trzeba nieustannie latać po każdy okruszek pożywienia, mięśnie same się wyrabiają
(zanikają zwykle przez brak ruchu).
Gdy chłopiec zaczął biegać, chodzić, kopać i pielić jak pozostali, w gniazdku zapanował
spokój i zadowolenie. Obawy o jajka minęły bez śladu. Zwiadomość, że jajeczkom nic
nie grozi, w połączeniu z możnością przyglądania się tylu ciekawym rzeczom, uczyniła
wysiadywanie sympatycznym zajęciem. W słotne dni, gdy dzieci nie było w ogrodzie,
pani rudzikowa odczuwała nawet pewnego rodzaju nudę.
Jednakże Mary i Colin nawet w słotne dni nie nudzili się.
Pewnego ranka, gdy deszcz lał jak z cebra i Colin zaczynał już się niepokoić i
denerwować, że musi siedzieć na sofie, gdyż chodzenie mogłoby go zdradzić, Mary
przyszła genialna myśl do głowy.
- Teraz, gdy jestem zdrowy, normalny - mówił Colintrudno mi usiedzieć na miejscu.
Ciągle chciałbym się ruszać.
Wiesz, Mary, kiedy obudzę się bardzo wcześnie rano, a ptaki czynią wesoły rozgwar i
wszystko zdaje się krzyczeć z radości - nawet drzewa, choć ich nie słyszymy - to mam
wrażenie, że powinienem wyskoczyć z łóżka i także krzyczeć ze szczęścia.
Pomyśl, co by to było, gdybym tak zrobił!
Mary wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
- Wpadłaby tu zaraz pielęgniarka i pani Medlock przekonane, żeś zwariował, i posłałyby
po doktora.
Colin śmiał się serdecznie. Wyobrażał sobie miny  bab jak byłyby przerażone tym, że
135
wyskoczył z łóżka, i jak zdumione, widząc go stojącego o własnych siłach.
- Chciałbym, żeby ojciec już wrócił - mówił. - Chcę mu sam wszystko powiedzieć. Wciąż
o tym rozmyślam, że dłużej już trudno będzie nam wytrzymać. Nie mogę ciągle leżeć i
udawać, a przy tym wyglądam zupełnie inaczej niż dawniej.
Tak bym chciał, żeby dziś była pogoda!
I w tym właśnie momencie pannie Mary strzeliła do głowy owa genialna myśl.
- Colinie - rzekła tajemniczo - czy wiesz, ile w tym pałacu jest pokoi?
- Myślę, że z tysiąc - odparł.
- Około stu, do których nikt nigdy nie wchodzi - rzekła Mary. - Pewnego słotnego dnia
poszłam i zajrzałam do kilku.
Nikt o tym nie wie, choć o mało co nie natknęłam się na panią Medlock. Zbłądziłam i
zatrzymałam się w końcu twego korytarza. Słyszałam wtedy twój płacz po raz drugi.
Colin podskoczył na sofie.
- Sto pokoi, do których nikt nie wchodzi - powiedział.To coś tak jakby drugi tajemniczy
ogród. A gdybyśmy tak wybrali się i obejrzeli te pokoje? Powiozłabyś mnie na fotelu i nikt
by niczego nie podejrzewał.
- Pomyślałam o tym samym. Oby tylko nikt nie ważył się iść za nami. Tam są długie
galerie, gdzie moglibyśmy się gonić. Jest też mały pokój indyjski, w którym znajduje się
gablota pełna małych słoni z kości słoniowej. Są najrozmaitsze pokoje.
- Proszę cię, zadzwoń - rzekł Colin.
Gdy weszła pielęgniarka, Colin wydał jej dyspozycję:
- Proszę o mój fotel. Panienka Mary i ja pójdziemy do nie zamieszkanej części domu.
John może mnie zawiezć do wejścia do galerii obrazów - tam są małe schody. Potem ma
odejść, zostawić nas samych i wrócić dopiero wtedy, gdy go zawołam.
Począwszy od tego ranka, deszczowe dni przestały być dla nich postrachem.
Lokaj przytoczył fotel do galerii i zgodnie z rozkazem zostawił ich samych. Colin i Mary
spojrzeli na siebie rozpromienieni. Skoro tylko Mary się upewniła, że John zszedł na dół
do służbowych pokoi, Colin zszedł ze swego fotela.
- Najpierw przebiegnę kilka razy galerię wzdłuż - mówiłpotem sobie poskaczemy, a
potem będziemy robili ćwiczenia Boba Hawortha.
Po ćwiczeniach zwiedzili galerię, wśród portretów znalezli i ową małą, nieładną
dziewczynkę, w sukni z zielonego brokatu, trzymającą na ręku papugę.
- To wszystko są chyba moi krewni - mówił Colin. - %7łyli bardzo dawno temu. Ta z papugą
to, zdaje się, jakaś moja pra-
pra-pra-praciotka. Ona jest bardzo do ciebie, Mary, podobna, to znaczy do tej Mary, jaką
byłaś, kiedy tu przyjechałaś. Teraz jesteś o wiele pełniejsza i ładniej wyglądasz.
- I ty także - rzekła Mary i oboje się roześmieli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Podstrony